Pokazywanie postów oznaczonych etykietą O książce inaczej.... Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą O książce inaczej.... Pokaż wszystkie posty

czwartek, 14 sierpnia 2014

Jak to się stało, że Pan Wołodyjowski napisał "Potop"...

Już sam tytuł tego posta nam, molom książkowym, wydaje się być totalnym nieporozumieniem i absurdem. Prawda? Zapewne każdy z nas, bez względu na to, czy z języka polskiego miał piątki czy trójki, nawet wyrwany z głębokiego snu potrafiłby podać skład trylogii i nazwisko autora epopei narodowej. Uwierzycie, że niektórzy nawet w stanie świadomym, nie potrafią odpowiedzieć na te pytania?! Tak, mnie też wydawało się to niewiarygodne... Do czasu...

Do stworzenia tego postu przyczyniła się moja znajoma z pracy... i chociaż nie twierdzę wcale, że ja jestem alfą i omegą z języka polskiego, ponieważ zdarza mi się postawić przecinek w nieodpowiednim miejscu i strzelić rażącego byka ortograficznego, to jednak informacje podstawowe i najważniejsze udało mi się opanować! :) Naiwnie myślałam, że to normalne. Nic nadzwyczajnego. A jednak...

Przejdźmy więc do rzeczy i już tłumaczę, co mnie tak wzburzyło. Otóż w pracy bardzo często, aby weselej i przyjemniej nam się pracowało, organizujemy sobie quizy i zagadki :) Pewnego dnia padło na koleżankę (dla jej dobra niech pozostanie anonimowa :P ) i skierowaliśmy w jej stronę jedno proste pytanie z dziedziny języka polskiego. To co usłyszeliśmy powaliło nas wszystkich na plecy... i nie byłoby może jeszcze tak szokujące, gdyby owa koleżanka, nie chwaliła się uprzednio, że była dobrą uczennicą w szkole z rozszerzonym językiem polskim i historią... UWAGA... usiądźcie...

- Kto napisał "Potop"? 
-... yyy... Pan Wołodyjowski...?

Taaaak... Tego dnia zadaliśmy jej tylko to jedno pytanie, ponieważ każdy z nas miał dość... nikt już nie chciał więcej. Najpierw byliśmy w szoku, potem zaczęliśmy się śmiać. Koleżanka natomiast nadal upierała się, że była jedną z najlepszych uczennic! Jakiś czas później postanowiłam dać jej kolejną "szansę"... i oto wyniki kolejnego quizu:

- Kto napisał "Lalkę"?
- No Sienkiewicz! przecież to trylogia! 
- ... <padłam>

*****

- dobra, masz drugą szansę - co wchodzi w skład trylogii?!
- "Ogniem i mieczem", "Potop" i ... yyy ... 
-...???
- "W pustyni i w puszczy" to nie...
ale mam to na końcu języka..."Krzyżacy"!

( no przecież nie "Pan Wołodyjowski", skoro to on "Potop" napisał :P )
- ... 
- i dlatego nazywa się to trylogia, bo każda z tych książek składa się z 3 części!

*****

- Kto napisał "Nad Niemnem"?
- Miłosz?!
-  ... ?!?
- wiem, Maria Orzeszkówna!

*****

- Kto napisał "Zbrodnię i karę" ?
- Ten sam co "Ferdydurke". Fredro?!
- Ty się mnie pytasz prymusko?
- a nie. Nałkowski. był taki autor.
- Zofia Nałkowska była...
- pomyliłam z Gombrowiczem!
- Brawo! rzeczywiście on napisał "Ferdydurke"!
- no i "Zbrodnię i karę".
- Dostojewski! cholera! D O S T O J E W S K I ! ! !
- no wiem, Ferdynand... 

Tu wymiękłam. I wiecie? Sama nie wiem, co o tym myśleć... oj zabolało! :) Nie wiem, czy trzeba się tu śmiać, czy płakać? Zastanawiam się czyja to wina!? Czy koleżanka po prostu była nieukiem? Czy to nauczyciele zawiedli? I jak do cholery to dziewczę zdało maturę? Jak ona skończyła tę szkołę z rozszerzonym polskim?! No jak?!?! I najbardziej przeraża mnie myśl, że takich prymusów jest więcej... Potrafię zrozumieć, że może rzeczywiście nie wszyscy byli z polskiego orłami! Nie wszystkim te lektury, nazwiska przychodzą z łatwością. Może się to pomieszać, można zapomnieć... w końcu, nawet ja maturę zdałam już 11 lat temu... ale żeby nie znać takich podstawowych wiadomości?! Nie, to mi się w głowie nie mieści. Przychodzi mi w tym momencie na myśl tylko jedno zdanie - "Milczenie jest złotem..."

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

BIBLIA... jak dobrze ją znamy?

*zdjęcie zaczerpnięte z internetu*
Biblia... przedstawiać jej nie będę. Bo nie trzeba. Przejdę więc od razu do konkretów. Rzecz jasna nie będzie to żadna recenzja... Nigdy w życiu nie wpadłabym na pomysł, aby pokusić się o coś takiego! :) O czym więc chciałabym tu pisać?

Znamy ją wszyscy... Lecz niewielu z nas zna jej całość, a nie jedynie fragmenty. I ja do tej pory również poznałam Biblię jedynie we fragmentach. Znałam fragmenty, które omawialiśmy na języku polskim w szkole średniej, fragmenty czytane przez księży w kościele... Postanowiłam to zmienić. Choć fanatyczką religijną zdecydowanie nie jestem, to wyznaczyłam sobie cel - do końca roku 2014 przeczytać ją całą. Od deski do deski. Dlaczego dałam sobie aż tak dużo czasu? Dlaczego do końca roku, a nie np. do końca maja? To proste. Nie mam na celu przeczytać jej jak najszybciej, tylko przeczytać ze zrozumieniem. A aby ją zrozumieć trzeba się skupić, przemyśleć... Uważam, że każdy katolik powinien się z Biblią zapoznać we własnym zakresie, w czasie kiedy uzna, że jest na to gotów i tego potrzebuje :) Teraz właśnie dla mnie nastał ten czas..

Nie ukrywam, że nie jest ona napisana prostym językiem. Zależy to również od jej wydania, tłumaczenia. Choć mam jedno z łatwiejszych wydań, które jest podobno "przyjazne" dla czytelnika, to i tak momentami czyta się dość ciężko. Stąd też wyznaczyłam sobie tak długi okres na osiągnięcie celu. Pisma Świętego nie czyta się jak dobrej powieści i zdecydowanie tak się go czytać nie powinno! Bardzo ważne jest zrozumienie, własna refleksja i interpretacja. Ważne jest aby wynieść jej treść w sercu...

Powiedzcie jak to wygląda u Was?
 Znacie całą Biblię czy jedynie jej fragmenty? 
Rozumiem, że nie wszyscy tu w blogosferze jesteśmy jednej wiary... 
więc bardzo chętnie poznam poglądy każdego z Was. 

środa, 9 kwietnia 2014

Czarna Seria skandynawskich kryminałów... :)

Zapewne żadnemu z nas - moli książkowych - nie umknęła pewna reklama telewizyjna, która wyemitowana została w styczniu tego roku... A jeśli reklama umknęła, to i tak takie wieści szybko się rozchodzą... :) "Czarna seria", skandynawskie kryminały, kolekcja, co dwa tygodnie w czwartki w kioskach :) Tak mniej więcej ja to zakodowałam :) i cóż mogłam zrobić? zrobiłam miejsce na półce i pobiegłam... :)

Dziś już mam w kolekcji 5 tomów (jutro kolejny) i przyznam, że seria zapowiada się świetnie! Prezentują się bardzo estetycznie, w twardej oprawie, wydane przez wydawnictwo Czarna Owca. Duża czcionka, papier taki jak lubię... i treść zdecydowanie zachęcająca :) Stieg Larsson, Camilla Läckberg, Hjorth & Rosenfeldt, Håkan Nesser... te nazwiska zna każdy miłośnik kryminałów. Jaki jest minus? Chyba jedynie taki, że każda książka została rozdzielona na dwa tomy. Pewnie nie wszystkim przypada to do gustu, jednak można na to przymknąć oko... Mniejsze, lżejsze - zawsze wygodniej trzyma się w ręce czytając :) Takie wydanie jest też przyjaźniejsze zwolennikom czytania w komunikacji miejskiej podczas drogi do szkoły, czy pracy. Cena? Biorąc pod uwagę, że jedna książka to dwa tomy, wychodzi mniej więcej tak samo jak wydanie normalne... Ewentualnie w prenumeracie wychodzi taniej :)

Tak prezentuje się Czarna Seria. Ma plusy i minusy, mimo wszystko jednak ja postanowiłam kontynuować zakup. Wyglądają pięknie, co jest ważne dla takiej estetki jak ja... Treść również wartościowa więc uważam, że warto!


A Wy kompletujecie to wydanie, 
czy wolicie  nabyć te tytuły w tradycyjnej postaci? :)




poniedziałek, 24 marca 2014

Co recenzujemy? i dla kogo...?

*zdjęcie zaczerpnięte z internetu - www.likely.pl*
Właśnie... co recenzujemy? Skąd w ogóle wpadł mi do głowy pomysł na ten wpis? Z Waszych komentarzy na sąsiadujących blogach... Wystarczył dokładnie jeden komentarz abym zaczęła się zastanawiać - Co recenzujemy?! Kto o tym decyduje?! Kto ma na to wpływ?!

Rzecz jasna o recenzji, która pojawia się na blogu zwykle decyduje sam bloger. Nawet kiedy współpracuje z wydawnictwami, zwykle bywa tak, że on sam wybiera sobie książki, które chciałby przeczytać i opisać... Tak przynajmniej zawsze wyglądały moje współprace - nie dostawałam książek, o które nie prosiłam. Poza tym nie wszystkie recenzje, które pojawiają się na blogach, wynikają tylko i wyłącznie ze współprac recenzenckich. Podejrzewam, że każdy z nas zostawia sobie jeszcze chwile czasu, na to aby przeczytać, coś z biblioteki, coś co lata świetności ma już za sobą...

Jednak pojawia się pytanie, zgoła odmienne - kto ma wpływ na to, co recenzujemy na blogu? Czy sami dobieramy sobie pozycje? Czy zwracamy uwagę na czytelników? Czy piszemy dla siebie? Czy pod publikę?! Nad tym, podejrzewam moglibyśmy długo dyskutować... Spotkałam się kiedyś z komentarzem osoby, która krytykowała blogerkę za recenzowanie pozycji ezoterycznych... i nie miało to podtekstów religijnych, chodziło konkretnie o gust i zainteresowania - owszem, może i niewiele osób lubi taką tematykę, lecz są osoby, które naprawdę się tym fascynują i naprawdę takie książki czytają dla przyjemności i po to, aby uzupełnić swoją wiedzę w danym temacie! Każdy lubi coś innego, każdy ma swój gust i zainteresowania... więc może by tak odrobina tolerancji? :) Ja sama nie zdecydowałabym się recenzować książeczek dla przedszkolaków... ale nie krytykuje nikogo, kto to robi! Choć sama tego nie robię, to rozumiem, że wiele osób przed przeczytaniem książeczki dziecku lubi zaczerpnąć opinii recenzenta. A sam recenzent znalazł taki sposób, aby urozmaicić swoją stronę i przyciągnąć kolejnych czytelników...

*zdjęcie zaczerpnięte z internetu*
Od jakiegoś czasu czytam bardzo dużo książek o finansach, biznesie i samorozwoju... skoro je czytam, to również zaczęły się tu pojawiać ich recenzje. Głównie dlatego, że gdybym zrezygnowała z recenzowania takich pozycji, mój blog mógłby na tym troszkę ucierpieć, ponieważ ostatnio znacznie więcej czasu poświęcam na książki, które wnoszą coś do mojego samorozwoju. Co za tym idzie, mam mniej czasu na czytanie zwykłych powieści. Zauważyłam mniejsze zainteresowanie, mniej komentarzy przy takich pozycjach, choć wyświetlanie postów pozostaje niemal bez zmian. Starzy czytelnicy są mało zainteresowani, pojawiają się natomiast nowi, którzy właśnie tego szukali. Większość ludzi wcale nie interesuje się taką tematyką, lub zaczyna dość późno... Więc czy oznacza to, że powinnam zrezygnować z publikowania takich recenzji skoro odchodzą starzy czytelnicy lub zainteresowanie takimi wpisami jest nieco mniejsze?! Ja nie zrezygnuję, ale niestety są blogerzy, którzy to zrobią... a szkoda, bo aby zadowolić innych, po drodze zgubią siebie...

Każdy z nas się rozwija. Można to zaobserwować czytając każdą kolejną recenzję dowolnego blogera. Na niemal każdym blogu, kolejna recenzja jest coraz lepsza! Rozwijamy się na wiele sposobów - doskonalimy przez praktykę nasz warsztat pisarski, odkrywamy nowe gatunki literackie, wprowadzamy na bloga nowe tematyki. Dla jednych jest to film, dla innych kąciki dyskusyjne, lub recenzje książek o nowej tematyce, a jeszcze inni powoli wprowadzają każdy z tych elementów. Ja odkryłam nowe tematyki i stwierdziłam, że przyjemność sprawia mi recenzowanie pozycji, po którą jeszcze jakiś czas temu, nie sięgnęłabym z własnej woli... Nie mówiąc już o napisaniu recenzji! - Zastanawiałam się wręcz czy zrecenzowanie takiej książki jest w ogóle możliwe?! :) Dziś wiem, że tak i co więcej - robię to sama! Czy to jest złe?! Rozwijamy się... Dorastamy, zmieniają się nasze zainteresowania, my sami się zmieniamy... Czy mamy więc żałować tych kilku czytelników, którzy zostawili nas, bo zamiast "Harrego Pottera" zrecenzowaliśmy "Imię Róży"?! Ci, którzy pragną Pottera odejdą, ale znajdą nas Ci, którzy wolą klasykę światowej literatury...

Więc mój apel do Was 
- nie szufladkujcie się! Rozwijajcie się! Doskonalcie! 
I róbcie to dla Was samych! 
Róbcie to, co uszczęśliwia Was, a nie wszystkich wokół! :) 

czwartek, 1 sierpnia 2013

Książka zawsze lepsza od ekranizacji... - prawda czy fałsz?!

                                                           

                KONTRA




O czym dziś porozmawiamy? Oczywiście o książkach... ale nie tylko. Ekranizacje - to jest coś, co również nie jest nam obce,  prawda książkomaniacy? I właśnie powiedzcie, jak to z nimi jest? Do tej pory najczęściej spotykałam się z opiniami, że książka jest zawsze lepsza od ekranizacji. Lecz czy aby na pewno?

Rozmyślając ostatnio o ekranizacjach, które miałam okazję oglądać, doszłam do wniosku, że wyjątkowo często zdarza mi się zobaczyć rewelacyjny film, który jest następstwem całkowicie średniej książki. Tych przykładów mogę podać zaskakująco wiele. I tak myślę i myślę... czyżbym żyła w innym świecie? Czy może to ze mną jest coś nie tak? Rozglądając się po zaprzyjaźnionych blogach zwykle widzę opinie typu "Film był ok... ale książka zdecydowanie lepsza!!!" i tak zaczynam zastanawiać się, czy może po prostu niektórzy piszą już tak z przyzwyczajenia? Może z poczucia solidarności z książką? Skoro jestem molem książkowym, to zawsze muszę być po stronie wersji papierowej.

A może ma znaczenie kolejność w jakiej zapoznajemy się z daną historią? Szczerze mówiąc nigdy nie robiło mi to różnicy i nie miało to wpływu na moje odczucia. Ale powiedzcie, może dla Was ma to jakieś znaczenie? Ja wiele razy po obejrzeniu bardzo dobrego filmu, słysząc, że powstał on na podstawie powieści, czułam chęć zapoznania się z książką i nie raz czekało mnie wielkie rozczarowanie.

Tak było chociażby w przypadku dwóch filmów, które powstały na podstawie opowiadań mistrza grozy, Stephena Kinga. "Skazani na Shawshank", "1408"... to dwa rewelacyjne filmy. Dwie ekranizacje, które oglądałam z zapartym tchem, zupełnie pochłonięta fabułą! Natomiast od razu po skończonym seansie czułam potrzebę poznania papierowego pierwowzoru... Przekonana jego wyższością, nad obejrzanym obrazem. Jeśli po przeczytaniu utworu na papierze i obejrzeniu go na ekranie, ktoś by mi powiedział słynne zdanie "... ale książka zdecydowanie lepsza!"- chyba nie uwierzyłabym w to, co słyszę! Dlaczego? Byłam strasznie rozczarowana książką i nie mogłam się oprzeć wrażeniu, jakbym czytała jedynie kiepskie streszczenie genialnego filmu! Reżyserzy odwalili kawał dobrej roboty. Rozbudowali obie te historie. Dodali trochę od siebie (w przypadku "1408" nawet nie trochę!) i stworzyli naprawdę dobre, warte obejrzenia filmy. Aż ciężko uwierzyć, że obie te historie po raz pierwszy powstały w wyobraźni Stephena Kinga która, jak się okazuje, wypadła bardzo blado i cienko, w porównaniu do wyobraźni scenarzystów i reżyserów.

Mogłabym mnożyć tak kolejne przykłady. "Nostalgia anioła" - film, na którym roniłam łzy, gdy przy książce ziewałam z nudów. "Pachnidło" - ekscytujący film, a wersji papierowej nie byłam nawet w stanie doczytać do końca! I wiele, wiele innych przykładów, o których można by było mówić jeszcze długi czas. Oczywiście są również przypadki, kiedy sama przyznam, że film chowa się przy książce. Ale absolutnie nie mogę zgodzić się z przekonaniem, że w tym starciu ZAWSZE książka będzie górą...

Powiedzcie jak to u Was jest?  
co według Was zwykle wygrywa w tym starciu? 

piątek, 3 maja 2013

Ulubiona książka... Ta najlepsza, wyjątkowa...


Post bierze udział w konkursie organizowanym przez 
CupoNation.pl oraz kreatywa.net

„Każdego z nas czeka śmierć, bez
wyjątku, ale Boże... czasem Zielona Mila
wydaje się taka długa.”

Dziś opowiem Wam o mojej ulubionej książce... Tej najlepszej, wyjątkowej... wahałam się miedzy dwiema opowieściami, ale ostatecznie zaszczytne miejsce na szczycie przypadło "Zielonej mili", autorstwa naszego niekwestionowanego króla, Stephena Kinga... 

Każdy z nas na pewno ma taką jedną wyjątkową, niezapomnianą książkę, która na zawsze utkwiła w pamięci... z różnych względów - może przypomina Ci wydarzenia z Twojego życia? Może postać bohatera kojarzy Ci się z Twoją wielką miłością? A może oczarowała Cię właśnie magia tej pięknej historii? Każdy ma swoje odczucia i powody...  i tę jedną wyjątkową powieść. Dlaczego dla mnie wyjątkowa jest "Zielona mila"? Hmmm... sama nie wiem.  Może ze względu na te wielkie emocje, które książka we mnie wywołała? Może dlatego, że tak bardzo mnie wzruszyła? Może przez te łzy, które nad nią wylałam? I ten żal, który towarzyszył mi do ostatnich stron? A może po prostu ze względu na bohaterów, tak wspaniale wykreowanych przez autora? 

„Przykro mi, że jestem tym, czym jestem.”

Paul Edgecombe pracuje jako strażnik w więzieniu Cold Mountain, do którego trafiają ci, na których państwo postawiło już krzyżyk. To dla nich przeznaczone jest specjalne pomieszczenie przylegające do bloku E, gdzie na drewnianym podium stoi krzesło elektryczne zwane Starą Iskrówą. Ostatnia droga każdego z więźniów będzie prowadzić po zielonym linoleum.
Nikt nie wydaje się bardziej zasługiwać na śmierć niż John Coffrey, czarny olbrzym, skazany za przerażającą zbrodnię, której dopuścił się na dwóch małych dziewczynkach. Nie mogłem nic pomóc, powtarzał, gdy go schwytano. Próbowałem to cofnąć, ale było już za późno... Ten, kto sądzi, że wymierzenie sprawiedliwości okaże się łatwe i proste, jest w wielkim błędzie - o czym przekona się podejmując z Johnem Coffreyem koszmarną podróż przez Zieloną Milę...
(opis pochodzi od wydawcy)


„Czy myśli pan, że jeśli człowiek szczerze żałuje tego, co zrobił, może wrócić do czasu, który był dla niego najszczęśliwszy, i żyć w nim całą wieczność? Czy tak wygląda niebo?”


Zaryzykuję stwierdzenie, że film pt "Zielona mila" zna chyba każdy... Śmiało można uznać go za klasykę kina. Każdy pamięta postać strażnika więziennego Paula Edgecombe, wzorowo zagranego przez jednego z najlepszych aktorów naszych czasów - Toma Hanksa. Nikomu tez nie umknie z pamięci postać ogromnego czarnoskórego skazańca Coffey'a, granego przez Michaela Clarke Duncana. I nikt, kto obejrzał choć raz tę wybitną ekranizację, nie zapomni całej przedstawionej w nim wzruszającej historii. Zarówno książka jak i film wzrusza i podejrzewam, że każdemu odbiorcy zakręciła się chociaż jedna łezka w oku... Ja wzruszyłam się wielokrotnie i choć uwielbiam książki, które wywołują we mnie całą gamę uczuć, uwielbiam wzruszające historie, które kończą się tragicznie, to w przypadku tej powieści żałowałam, że zakończyła się ona tak, a nie inaczej..

„Nawet dziwna miłość jest lepsza od braku miłości..."


Jak już wspomniałam pan King wykreował niezwykle wyraziste postacie, które wzbudziły we mnie ogromne emocje. I to właśnie one są dla mnie w tej powieści niezapomniane i wyjątkowe! Podziwiałam ich głównie za to w jaki sposób traktowali skazańców... Mam tu na myśli oczywiście postaci strażników więziennych. Traktowali oni podopiecznych z szacunkiem. Należytym każdemu człowiekowi! Bez względu na to, czy są to prawi, uczciwi obywatele, czy zbrodniarze i okrutni mordercy. Człowiek to człowiek! Wiele osób się ze mną nie zgodzi i zapyta - o jakim szacunku można mówić w przypadku morderców, którzy ze szczególnym okrucieństwem odbierają życie drugiemu człowiekowi...?! Jednak ja jestem przeciwniczką kary śmierci... Uważam, że zwyrodnialcy powinni gnić w więzieniu do końca swoich dni i znosić ciężar istnienia! Ale jednak żyć! i ponosić ciężar bytu z poczuciem winy, nie raz z wyrzutami sumienia. A odpowiednią karę wymierzy im Bóg. Czyjeś życie, nawet wielkich zbrodniarzy, nie powinno zależeć od innego człowieka... Należy mieć szacunek dla każdego ludzkiego istnienia! A przez karę śmierci, w moich oczach, coraz bardziej upodabniamy się do zwierząt... 

„Staraj się znosić to dzień po dniu i resztę zostaw Bogu. 
Nie jesteś w stanie zrobić niczego więcej.”

Tak, wiem. To kontrowersyjny temat i można by długo o nim dyskutować. Ale przyznam, że ogromne emocje wywoływały we mnie sceny przedstawiające kolejne egzekucje skazańców. Choć byli zbrodniarzami, niektórzy wywoływali we mnie pozytywne odczucia i ze łzami w oczach śledziłam ich pobyt w celi śmierci... Sceny egzekucji przyprawiały mnie o gęsią skórkę oraz... wielki żal.
Uwielbiam tę książkę za względu na bohaterów i ze względu na całą wzruszającą historię, którą przedstawia. Do tej pory jeszcze nie trafiłam na inną, która by mnie tak bardzo wzruszyła i zrobiła na mnie tak wielkie wrażenie. Ten tytuł to bezsprzeczny klasyk i uważam, że  powinien ją przeczytać każdy! To wspaniała, wzruszająca powieść, która dostarczy wielkich emocji, każdemu kto po nią sięgnie...


„Zabił je ich miłością, ich wzajemną miłością. Teraz pan widzi jak to jest. 
Tak jest codziennie... na całym świecie.”

A jaka jest Wasza ulubiona historia? Ta jedna wyjątkowa... niezapomniana... Będzie mi bardzo miło jeśli podzielicie się ze mną jej tytułem :) 

sobota, 27 kwietnia 2013

Nie oceniam książki po okładce... - prawda czy fałsz?! :)

Ostatnio podczas wizyty w bibliotece złapałam się na czymś, co zrodziło pomysł do stworzenia tego wpisu... Zaczęłam się bardzo intensywnie zastanawiać nad stroną wizualną książek, oraz nad tym jaki ma ona wpływ na naszą decyzje podczas wyboru lektury... :) 

Już w szkole uczono nas "Nie oceniaj książki po okładce..." i zgoda! Wszyscy chyba wiemy, że czasem najmniej zachęcająca okładka kryje w sobie niesamowitą treść... I chyba każdy się z tym zgodzi, bo za pewne każdy choć raz w życiu spotkał się ze wspaniałą historią, która "uwięziona" została w niezbyt zachęcającej oprawie... Kiedyś wydawnictwa nie przywiązywały zbyt wielkiej uwagi do wyglądu książek. Często spotykane były po prostu jednolite, jednokolorowe okładki, na których drukowano ewentualnie tytuł i nazwisko autora. Całe serie wyglądały identycznie... szaro i nudno, lecz nie można zaprzeczyć, że estetycznie. Liczyła się treść! Teraz czasy troszkę się zmieniły... Z półek księgarnianych spoglądają na nas kolorowe, wymyślne, soczyste okładki, które przyciągają nasz wzrok i cieszą oko! Wydawnictwa prześcigają się w tworzeniu coraz piękniejszych okładek, oraz całych szat graficznych!

Ja nie ukrywam, że jestem estetką i zdecydowanie wolę otaczać się tymi ładniejszymi przedmiotami. Dotyczy to również książek.. Nie zdarzyło mi się raczej oceniać książki przed jej przeczytaniem, sądząc tylko po okładce, ale jednak zdarza mi się wybierać te egzemplarze, których oprawa bardziej mi się podoba...  i ostatnio zauważyłam, że ma to znaczny wpływ na spontaniczny dobór lektur :)

Ostatnio będąc w bibliotece spotkała mnie pewna sytuacja, która dała mi do myślenia. Zobaczyłam na bibliotecznym regale egzemplarz "Misery" autorstwa S. Kinga - wydanie po prawej stronie - zawsze chciałam ją przeczytać i stwierdziłam, że może właśnie pora :) Wzięłam książkę do ręki... okładka niezbyt zachęcająca i ta czcionka... nie taka... odłożyłam - to jednak nie jej czas :) "może następnym razem, kiedyś... a teraz wezmę coś innego :)" - pomyślałam. Następnego dnia w innej bibliotece przyciągnął mnie dokładnie ten sam tytuł! Jednak w innym ładniejszym wydaniu - po lewej - okładka kolorowa, zachęcająca, wzięłam ją niemal natychmiast! Bez chwili wahania! zadowolona i zachęcona do czytania!

Załamałam się! :D skarciłam w duchu! A co by było gdyby była to jakaś nieznana powszechnie, czarująca, niesamowita, niepowtarzalna i wyjątkowa historia?! I nie trafiłabym nigdy na inne jej wydanie?! Ominęła by mnie... odłożyłabym i nigdy bym jej nie poznała! Niestety zwracam uwagę na okładkę... i często to ona najbardziej zachęca mnie do sięgnięcia po daną książkę. Chyba, że wyczekuję jakiejś pozycji i bardzo chcę ją przeczytać... wtedy biorę co jest i nie patrzę na okładkę, na czcionkę... wtedy nie liczy się nic! :)

Jestem bardzo ciekawa jak to jest w Waszym przypadku? 
czy całkiem szczerze, z ręką na sercu możecie powiedzieć, że wybierając lekturę nie zwracacie uwagi na okładkę książki, jej szatę graficzną, czcionkę, czy jeszcze coś innego? 
Czy liczy się tylko i wyłącznie treść?! Czy widząc dwa egzemplarze tej samej książki wybierzecie to wydanie, które bardziej przypadło Wam do gustu? Czy po prostu weźmiecie pierwszy z brzegu?! 

sobota, 20 kwietnia 2013

Domowa biblioteczka Rudej... :) - czyli kącik chwalipięty :)

Moi Drodzy!
Ponieważ wszystkie recenzje są jeszcze w budowie, postanowiłam odkryć przed Wami kawałek rudego świata... :) Widziałam już u kilku blogowych koleżanek wpisy tego typu i uważam, że to świetny pomysł... więc ja również pokażę Wam dziś kawałek mojej domowej biblioteczki! :) 
Mam nieduże mieszkanko, więc moja biblioteczka nie wygląda tak, jakbym chciała. Mam niewiele miejsca i tylko kilka półeczek, więc tylko wyjątkowe dla mnie egzemplarze cieszą oko, zajmując zaszczytne miejsce na regale... Reszta mojego zbioru niestety musi zadowolić się ciemną, ciasną szafką :) a nawet kilkoma szafkami :) A tak prezentują się moje zaszczytne regały...







Trylogia "Igrzyska śmierci" pani Collins w towarzystwie mojej ususzonej wiązanki ślubnej... :)



Seria "Pretty Little Liars", którą skompletował dla mnie mąż... :) Pierwsze 5 tomów dostałam na rocznicę ślubu, 3 na urodziny, 1 pod choinkę i ostatnią bez okazji... :) Teraz cichutko czekam na najnowszą :D



Tu moja wspaniała "Chata" - coś wyjątkowego!  - Książka, która na zawsze utkwiła mi w pamięci... poza tym zbiory aforyzmów, dwa tomiki cytatów pana Coelho, 3 poradniki pozytywnego myślenia - "Sekret", "Magnetyzm serca" oraz "7 sekretów szczęścia" :)


Tu dzieła pana Zafón "Cień wiatru" i "Gra anioła", które czekają jeszcze na swoją kolej :) "Marina" i "Anioły i demony" pana Browna, które juz za mną :) Na półeczce brakuje "Kodu DaVinci" -  na wakacjach :) Obok "Delirium", "Pandemonium", "7 razy dziś"... do zbioru brakuje mi jeszcze "Requiem" :) 





Kolekcja autorstwa pani Meyer... saga "Zmierzch", "Intruz" i obok mój segregator z wszelkimi zapiskami :) znajduje się w nim m.in. zbiór cytatów i czarna lista "dłużników-pożyczników" moich książek :) abym o żadnej książce nie zapomniała :)  



Tu półeczka poświęcona Królowi grozy - Stephenowi Kingowi :) Zbiór jeszcze niewielki, ale ciągle się rozrasta... oczywiście dzięki Biedronce :)  "Ręka mistrza", "Stukostrachy", "Historia Lisey", "Miasteczko Salem", "Desperacja", "Zielna mila"... :)






BONUS!
oto moja podręczna półeczka przy łóżku, czyli tam gdzie zawsze czytam :) większy stosik to najbliższa kolejka... choć różnie to bywa :) czasem znajdzie się coś pilnego bez kolejki :) mniejszy stosik to pozycje bieżące... które aktualnie czytam :) "Ruiny", "Dziecko Rosemary" oraz 3 część "PPL" :)




Tak prezentuje się moja skromna biblioteczka :) reszta zbiorów niestety nie ma regału... tylko wspomniane wcześniej szafki... Jednak kiedyś, jak już dorobię się własnego domku z ogródkiem, sprawię sobie biblioteczkę z prawdziwego zdarzenia... taką, na jaką moje książki zasługują :)

miłego dnia życzy
Ruda :)

niedziela, 31 marca 2013

Prześwietlenie: STEPHEN KING - geniusz czy nudziarz?!



STEPHEN KING... znamy go chyba wszyscy. Okrzyknięty królem horroru i mistrzem grozy, od lat utrzymuje się w czołówce gatunku i - bądźmy szczerzy - nie ma i nigdy nie będzie nikogo, kto pozbawiłby go tego tytułu i zajął jego miejsce... Tak jak królową kryminałów zawsze będzie Agatha Christie, tak królem grozy jest i będzie Stephen King...




Gdybym chciała wymienić tu wszystkie jego książki,  lub choćby tylko te najpopularniejsze, musiałabym poświęcić na to bardzo dużo czasu... Oczywiście nie mogłoby zabraknąć takich tytułów jak "Zielona mila", "Miasteczko Salem", "Christine", "Cmętarz zwieżąt", "Dolores Claiborne", "Misery", "To" i wielu innych, które od lat zachwycają czytelników... i być może kiedyś pokuszę się na stworzenie takiej listy, ale dziś chciałam poruszyć inną kwestię...


Stephen King zdecydowanie talent ma i tego mu odmówić nie możemy. Ma swój własny oryginalny styl, oraz bujną wyobraźnię! Zdobył tym szeroką rzeszę fanów i miłośników swojej prozy i stał się jednym z najbardziej poczytanych pisarzy na świecie. Jednak jego twórczość budzi wiele kontrowersji. I czytelnicy dzielą się na dwie grupy - tych, którzy kochają stworzone przez niego historie i tych, którzy ich nienawidzą... Jestem bardzo ciekawa do której grupy Wy należycie?!


Do napisania tego postu i podjęcia tego tematu skusiła mnie moja obecna sytuacja, gdyż... już sama nie wiem, do której grupy ja należę! Kiedyś kochałam jego powieści! Ubóstwiałam i podziwiałam jego wyobraźnię i talent do tworzenia tak oryginalnych i emocjonujących historii... Dziś natomiast za każdym razem kiedy sięgam po jego książkę, wymaga ode mnie wiele wysiłku, aby przebrnąć przez jej pierwszą połowę! I mam wobec tego mieszane uczucia...


Czytając, męczę się jego obszernymi opisami i zamiłowaniem do gawędziarstwa. Zmuszam się do przetrwania pierwszych 100-u lub nawet 150-u stron powieści... Co jednak wydaje się niewielką częścią zwracając uwagę na jego grubaśne tomiska... jednak  mimo wszystko - ciężko wytrwać! Natomiast po skończeniu książki jestem zwykle szczerze zachwycona stworzoną historią! Nie mogę wyjść z podziwu, nie mogę wrócić do realnego świata, gdyż moje myśli nadal krążą gdzieś w stworzonym przez niego świecie... 


W chwili obecnej PRACUJĘ nad "Lśnieniem"... :) Jestem w ciężkim momencie, za mną zaledwie 90 stron z 350... jak nietrudno się domyślić - nudzę się i staram wytrwać! Słyszałam, że warto :) Próbowałam sobie pomóc słynnym filmem z 1980 roku, w którym główną rolę zagrał Jack Nicholson. Film zbierał same zachwyty, mimo iż nie jest wiernym odzwierciedleniem książki. Pomyślałam więc, że po obejrzeniu tej ekranizacji nie będę mogła oderwać się od książki i pochłonę ją szybciutko, a strony same będą przesypywać się na lewą stronę... :) Niestety nic takiego się nie stało...

Kino lat 80' może być ciężkie i było takie tym razem... Historia, owszem, interesująca, gra Jacka Nicholsona warta Oscara, muzyka podtrzymująca napięcie... Jednak całość dość ciężka w odbiorze. Obiecany strach i poczucie grozy odczułam minimalnie. Fabuła filmu przypadła mi do gustu, jednak zakończenie filmu... jak dla mnie absolutnie niezrozumiałe! Nie wiem o co chodzi i z  czym to ugryźć... może jest tu ktoś, kto zechciałby mi je wytłumaczyć?!


Podsumowując całość powiem, że ja choć męczę się jego grubaśnymi tomiskami i wiele nerwów kosztuje mnie przebrnięcie przez pierwsze 150 stron... to wracam do niego sięgając po kolejne tytuły z jego dorobku. I choćbym nie wiem jak była zmęczona, wracam... zawsze wracam! I w moim przypadku będzie to chyba ciężka miłość, ale jednak do grobowej deski.... :) A jak wygląda to w Waszym przypadku? Należycie do miłośników twórczości Kinga czy wręcz przeciwnie?

Wesołych Świąt i miłego dnia
życzy Ruda :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...