czwartek, 2 października 2014

Wolę spaść ze schodów, niż iść do klubu! - Zdziadziałam?! :)


W każdym większym mieście, jak grzyby po deszczu pojawiają się coraz to nowsze kluby i dyskoteki. A ludzie w przekroju od 16 do 35 lat (???) co weekend masowo się w nich pojawiają... Panowie zakładają odświętny dresik i starannie układają sobie włoski na żelik - a nuż może uda mi się dziś jakąś "pannę" wyrwać?! :D Panie już trzy godziny przed wyjściem, wypatroszają swoją szafę w poszukiwaniu kiecki idealnej... Ta nie, bo za długa, a ta nie, bo za krótka! Ta za zielona, ta za niebieska! Weźmie czerwoną, bo będzie pasowała do butów, ale teraz torebka nie pasuje! Skandal! Ubierze więc nowe buty, nową torebkę, tylko, że cholera... teraz kolczyki nie takie :P w końcu po wielu godzinach walk i starannych przygotowań stają na progu najmodniejszej w tym sezonie "Obory"* w śródmieściu i balują do białego rana... 


No właśnie. Rozglądam się wśród moich znajomych, wśród rówieśników i co widzę?! Ci bezdzietni wybudzeni w środku nocy z głębokiego snu, bez zająknięcia, wymienią wszystkie najmodniejsze kluby w mieście. Ci "dzieciaci" z żalem w głosie opowiadają co oni by dali, żeby pójść sobie do klubu, potańczyć! a Ci "dzieciaci- odchowani" uwolnili się już z pieluch, kaszek i najchętniej balowaliby teraz co tydzień! A gdzieś tam wśród tych znajomych jestem ja... patrzę z niedowierzaniem i się zastanawiam - Czy ja aż tak Zdziadziałam!?

Mam 29 lat, męża, dwoje odchowanych już dzieci, które spokojnie od czasu do czasu, mogłyby umilić wieczór babci, cioci czy dziadkowi... i żadnej ochoty na imprezowanie! Nie cierpię! Nie znoszę! Nienawidzę chodzić do klubów! Uwierzcie mi - dostaje wysypki na samą myśl, że miałabym tam pójść! Nie raz przed takim wyjściem, zastanawiam się czy nie wolałabym sturlać się ze schodów kilka pięter w dół, niż spędzić kolejną noc tych męczarni! Żeby było jasne - z tańcem sobie radzę i bardzo tańczyć lubię. Przeciwko weselom również nic nie mam... ale Klub?! Dyskoteka?! Błagam nie! Zabijcie mnie!!! Zwalcie ze schodów! Lepiej to przyjmę i lepiej to zniosę!

Najgorsze jest to, że ludzie tego nie rozumieją i za każdym razem próbują mnie namówić, wyciągnąć, zmusić, zaszantażować! "No chodź, będzie fajnie!", "ale czemu nie chcesz iść?!". Ludzie nie lubią jajek - ok! nikt nie każe im ich jeść! Niektóre kobiety nie lubią sukienek i po prostu w nich nie chodzą! Niektórzy nie lubią horrorów i nikt nie każe im ich oglądać! Nikt też nie patrzy na nich jak na przybyszów z innej planety. Dlaczego więc kiedy ja nie chcę iść na imprezę (bo nie lubię!!!) dziwią się, namawiają mnie, układają mi cały plan logistyczny z kim i jak zostawić dzieci... a kiedy ja nadal twierdzę, że nie chcę, patrzą jakby nagle wyrosły mi na czole zielone czułki!?

Po tygodniu pracy, obowiązkach przy dzieciach, w wolny weekend, wieczorem, kiedy dzieci już śpią, marzy mi się odpoczynek. Cisza, spokój i towarzystwo jedynie męża lub przyjaciółek. A nie duszny, ciasny, zatłoczony klub. Wieczorem, zamiast szykować się na nocne szaleństwa, ja wolę szykować sobie ciepły kocyk... zamiast kolorowych wymyślnych drinków z parasolkami, chętniej napiję się gorącej herbaty, a zamiast szaleć na parkiecie, poczytam książkę...

Wieczorne wyjście... łażenie po mieście od klubu do klubu, zostawiając w każdym po dychę za sam wstęp. Gdyby jeszcze miało się znajomych, którzy wejdą, usiądą i zostaną... ale nie! Wścieklizna się włącza! Syndrom niespokojnych nóżek! A bo przecież nie można zarezerwować stolika w jednym miejscu i przyjść się pobawić! Przecież trzeba przenieść się ze 3 razy z klubu do klubu! Bo tu światełka na czerwono mrygają, a nie na fioletowo. A stoliki okrągłe, nie kwadratowe... Potem jeszcze kosmiczne drinki, których cena jest równie gwiazdorska i zatłoczony parkiet, pełen facetów śliniących się na widok tańczących dziewcząt. To jeszcze pół biedy, bo jeśli jesteś szczęściarą trafisz też na facetów obleśnych i spoconych, którym pot od podrywu spływa już po samej... sempiternie :) i nie łudź się! to akurat ci książęta ujrzą w tobie nieziemską urodę i dostrzegą ten czarujący urok osobisty :)

Duszno, śmierdząco i gorąco. W głośnikach dudniące "smerfne hity", które są akurat na czasie na komercyjnych stacjach muzycznych. I cholera wie jak tu tańczyć?! Ja mam taki gust muzyczny i w moim mieście jeden jest tylko klub, w którym mogę się dobrze wybawić. Ale przecież w głosowaniu nie mam szans. Ja jestem jedna... Więc łazimy bez celu i przejdziemy Starówkę wzdłuż i wszerz, zanim szanowne towarzystwo zdecyduje, w którym klubie raczymy osiąść! A wtedy ja już wrę i mam już dość całego wyjścia! Całej imprezy! Nogi bolą i wszystkiego się odechciewa. Wrrrr... Mówię więc, zrezygnowana po 5 kilometrze, że to nie dla mnie! Maraton w szpilkach, nie moja bajka... "Ależ nie, następnym razem nie będziemy już tak łazić... Aj Promys!".

I potem te bezsensowne przeprowadzone dialogi z królewiczami, którzy starają się zaimponować, nawiązać znajomość, bo moje rude kręciołki ładnie im błyszczą w kolorowym świetle. Stara się, pręży kolega i pokazuje jakiż to on rewelacyjny jest... Głowi się, chce wypaść inteligentnie, gada, prawi komplementy i aż nie mam czasem serca powiedzieć, że przecież jestem już żoną i matką dwójki dzieci!

Wszędzie głośno, tłoczno i ani chwili by pobyć samej! Do damskiej toalety kolejka na 200 metrów, bo to przecież najbardziej oblegane pomieszczenie w klubie! Parkiet? nie! Bar!? a skądże! Damska toaleta! Ta to dopiero cieszy się popularnością! :) Żadna niewiasta nie pójdzie tam chyba sama. Lepiej w stadku... a bo drzwi potrzymać trzeba koleżance i torebkę też :) a potem jeszcze przed lustrem stać 20 minut by spływający po twarzy puder poprawić i oko podmalować. I nie, nie! Nie myślcie, że ja chodzę tam w pojedynkę! Co to, to nie! Może i próbowałam parę razy, ale na samo hasło "Idę do toalety" podnoszą się głosy damskiej części towarzystwa "Pójdę z tobą!... i ja! i ja! i ja..." :D ... bo to właśnie tak, jakbym uświadomiła nagle koleżankom, że chce im się siusiu... :D  Wszystkim, teraz! i to tak mocno, że już nie wytrzymają! :D

Nic w tych wyjściach nie widzę ciekawego. Jeszcze choróbsko kilka dni później gwarantowane, bo spoconą mnie z parkietu, ledwie wiaterek zawieje i umieram. Po co!? Czy warto? Potem nocą jeszcze do domu dotrzeć bezpiecznie wypada. Odsypiać pół dnia... nieeee... Zdziadziałam! Bez wątpienia! :) A póki co, zbliża się weekend moi drodzy! Miłej zabawy na mieście Wam życzę, a ja tu sobie poleżę... Ciekawą książkę akurat mam. Jak zawsze... :)

*wszelkie podobieństwo do miejsc i osób przypadkowe!



16 komentarzy:

  1. Moja droga, ja jestem 5lat młodsza od Ciebie i mężatka od 3,5 roku ale nienawidzę balować i bujać się po klubach ;) Jeśli TY zdziadziałaś, a raczej ... zbabciałaś, to ja się boję pomyśleć o sobie :D Oboje z mężem jesteśmy domatorami... lepiej oglądnąć filmek, poczytać książki, pograć na konsoli (tak, tak, należę do tych grających żon), albo zrobić sobie wykwintną kolację i napić się elegancko winka ;) Po co się bujać, jak świetnie się spędza czas razem w zaciszu domu? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości, swoją drogą udał Ci się ten tekst :-)
    Mnie nigdy nie bawiły klubowe imprezy, ale ja z zadupia jestem, a w najbliższych niewielkich miasteczkach, nie ma komercyjnych lokali, w których wiją się wylaszczone panienki z wysztafirowanymi, wyżelowanymi gogusiami. Poza tym wolę domowe pielesze, ale... umówiliśmy się z mężem, że raz na miesiąc wypuszczamy się w miasto na romantyczna kolację, coby płomień namiętności nie wygasł ;-) A od czasu do czasu z babeczkami zganiamy się na kawę lub drinka, ale to w kameralnej i w miarę spokojnej atmosferze :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że mamy podobnie :)

    Nieważne, czy chodzi o teraźniejszość (ciążę, okres przedciążowy, życie małżeńskie, dorosłość) czy o jakikolwiek fragment mojej przeszłości (gimnazjum, liceum, studia) - nigdy w takie miejsca nie chodziłam i nigdy mnie nie kręciły. Moje koleżanki odkąd 13 lat skończyłyśmy kombinowały, jak dostać się do różnych klubów - rajcowały się tym jak opętane i miały mnie za debila, że chodzić z nimi nie chciałam. Cieszę się, że byłam twarda i nie dałam się zdołować, że coś jest ze mną nie tak...

    Ja też lubię tańczyć, jak Ty, i wiem, że można się bawić na różne sposoby. Szkoda, że inni tego nie rozumieją i nie szanują...

    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż, ja chyba zdziadziałam jakieś sto lat temu, bo nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam na jakiejś większej imprezie, oprócz wesel rzecz jasna :) Kluby są mi w ogóle obce, bo też kiedy zaczęły być modne, to ja już byłam mężata, dzieciata i ostatnią rzeczą, o której myślałam, to jakieś tańce-wygibańce na parkiecie. Można powiedzieć, że przecież nie jestem stara, bo też cóż to jest te 31 lat ;), ale jako introwertyk-domator raczej patrzę w stronę domu niż imprez. I raczej tak już pozostanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodam jeszcze tylko, że mam to szczęście, że nikt mi nie truje tyłka i nie wyciąga mnie na siłę na imprezy, więc chciałam wyrazić Tobie swoje szczere współczucie...

      Usuń
  5. Gdy byłam w wieku 17-24 lata często imprezowałam. Jednak, żeby "dobrze" się bawić trzeba dobrać sobie odpowiednie towarzystwo. Nieudani kompani potrafią zepsuć nawet najlepiej zapowiadającą się zabawę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem rok młodsza, więc prawie w tym samym wieku co Ty i... mam tak samo... do tego nie-dzieciata, nie-mężata... Wolę wziąć książkę, odpocząć, poleżeć z TŻ przy jakimś dobrym filmie... Ja zresztą zawsze tak miałam, nie lubiłam imprez odkąd pamiętam :) Na samą myśl dostawałam gorączki i tak mi zostało do dziś :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wygląda na to, że ja się już urodziłam "zdziadziała", bo nigdy w takich miejscach nie bywałam z radością. Ostatnio 6 lat temu na osiemnastce koleżanki musiałam się w takim przybytku pojawić i myślałam, że umrę z nudów. Nigdy więcej :P

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja jestem typową domatorką i nie chodzę do klubów, nie kręci mnie to w ogóle. Mam 28 lat, więc wolę posiedzieć w domu z narzeczonym i napić sie wina.

    OdpowiedzUsuń
  9. No to witaj w klubie. Nie dość, że ciężko mnie z domu wypłoszyć, to na koncertach się nudzę;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Szczerze? Wolę posiedzieć ze znajomymi przy piwku w pubie albo na mieszkaniu i pogadać niż drzeć się w klubie, kiedy i tak mnie nikt nie usłyszy. Kluby są dobre dla singli ;P

    OdpowiedzUsuń
  11. Ktoś mnie rozumie! :D Moja przyjaciółka mnie od miesiąca próbuje zmusić na połowinki trójmiasta... serdecznie dziękuję, wolę dobry film, książkę, albo jeszcze lepiej kolejną randkę z biologią :)

    OdpowiedzUsuń
  12. A już myślałam, że nie istnieją takie osoby :) Mnie nigdy d klubów i na dyskoteki nie ciągnęło, pewnie byłam odbierana za dziwaczkę, a co gorsza... świętoszkę?! Wolałam wyjść na spacer, w góry, poczytać... Zawsze mi wmawiano, że tylko tam kogoś poznam... Jak widać nie tylko tam :) A teraz, gdy już mąż, dziecko, drugie w drodze to dla mnie nieistniejące obiekty. Ale mam wielu znajomych, nawet starszych ode mnie,żyjących w wolnych związkach, bezdzietnych którzy bez problemu wymienią najmodniejsze i mniej modne kluby, dyskoteki,którzy co któryś weekend upajają się dziką zabawą i alkoholem do oporu... Dla mnie to taka ucieczka przed dorosłością i lęk przed odpowiedzialnością. Nie dla mnie!

    OdpowiedzUsuń
  13. 24 lata, bezdzietna, nie cierpi dyskotek ani klubów. Lubię czasem iść z koleżanką napić się kawy czy wina, ewentualnie piwa, ale tańcowanie na potupajach mnie mierzi. Nie chodzi nawet o to, że tak zwykle nie grają muzyki, której słucham. Po prostu mnie taki rodzaj spędzania wolnego czasu nie bawi. Ja lubię iść do lasu, poczytać, obejrzeć coś. Ile razy, kiedy spędzałam wieczory u brata, koleżanki wyciągały mnie do klubu, a ja wolałam siedzieć z braciakiem i grać na xboksie. Może jestem leniwa, nie wiem :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Rzeczywiście, fajnie poznać blogerkę z Olsztyna :)

    OdpowiedzUsuń
  15. w końcu przychodzi taki czas, że odechciewa się imprezować ;)
    akcesorialazienkowe.net.pl

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz jest na wagę złota... :) Dziękuję!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...