GATUNEK: HORROR RELIGIJNY
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 460
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
WYDAWNICTWO: CZWARTA STRONA
Filip Szumski zrezygnował z kapłaństwa dla kobiety, w której się zakochał. Poznał Anetę, gdy udzielał ślubu jej rodzonej siostrze. Zrzucił sutannę. Para zamieszkała razem, planowała ślub i mieli wybrać się w podróż przedślubną do Bazyliki Grobu Świętego. Niestety Filipa zatrzymały we Wrocławiu obowiązki zawodowe i w podróż wybrała się tylko jego narzeczona. Boeing 747, na pokładzie którego znajdowała się Aneta, miał wylądować w Tel Awiwie koło 3 nad ranem, ale zniknął on z radarów gdzieś nad Morzem Śródziemnym i stracono całkowity kontakt z maszyną, oraz jej dowództwem. Filip początkowo ma nadzieję, że samolot się odnajdzie, gdyż nic nie wskazuje na porwanie, zamach terrorystyczny, ani nie natrafiono na jego wrak, w razie gdyby uległ on katastrofie. Niebawem, co jakiś czas do kontroli lotów docierają krótkie sygnały z transpondera... z różnych części świata, które zaznaczone na mapie układają się w tajemniczy kształt...
Zarys fabuły w przypadku tej książki, był najłatwiejszym fragmentem recenzji, choć z reguły to właśnie ta część przysparza mi najwięcej problemu. Dlaczego? Gdyż należy przedstawić książkę jak najbardziej obiektywnie, by na początek każdy podjął decyzję sam - czy jest książką zainteresowany, czy też nie... bez znaczenia, jaka za chwilę będzie moja osobista opinia. Należy zawrzeć w opisie najistotniejsze dla fabuły informacje, ale również pamiętać, że nie może to być streszczenie całej treści (o czym niestety niektórzy zapominają) ...a czasem między opisem, a spoilerem jest bardzo cienka granica. Tym razem jednak opis poszedł mi bardzo szybko, ale przy kolejnym akapicie kursor mrygał i mrygał... a ja nie wiedziałam od czego w ogóle zacząć i co powiedzieć?! Nie, nie dlatego, że zatkało mnie z zachwytu, albo że przecierałam jeszcze kąciki oczu z żalu, że ta książka już się skończyła. Wcale nie dlatego, że mam pustkę w głowie spowodowaną kacem książkowym... po prostu, cholera (!), mam wobec niej takie mieszane uczucia, że nie zdziwię się, jak sama się w swojej recenzji zaraz pogubię, gdzieś w połowie zmienię zdanie, lub zacznę zaprzeczać samej sobie... Jeśli tak się stanie, Wybaczcie!
Z jednej strony to chyba dobrze, tak? Bo emocji mi nie brakuje. Ale z drugiej, ja sama nie wiem czy są to emocje dobre czy złe i nie mam pojęcia, gdzie mnie one zaprowadzą?! Od czego zacząć? Może od tego, że książka jest bardzo wciągająca i już po pierwszych rozdziałach wpadłam po uszy. I to tak bardzo, że jej przeczytanie zajęło mi jakieś dwa dni, tylko że... początek był rewelacyjny, a potem im dalej, tym gorzej! Sama nie wiem dlaczego, ale pierwsze rozdziały wciągnęły mnie tak, że nie mogłam odłożyć książki na półkę. Po prostu przepadłam, a następnie im bliżej końca, tym bardziej mój zapał spadał i tym bardziej byłam zawiedziona. Moim zdaniem pan Mróz trochę przekombinował tę historię... za bardzo zagmatwał, za bardzo pokręcił. Po prostu przedobrzył. Tak bardzo, że finał musiałam czytać powoli, żeby się w nim nie pogubić! Choć też, co za paradoks, finał był tak przekombinowany, że musiałam czytać szczególnie uważnie, a z drugiej strony jednak za dużo pozostało niewyjaśnionych rzeczy, znaków zapytania, które każą się czytelnikowi domyślać co tak naprawdę autor miał na myśli... a tego nie lubię.
Z tego co się orientuję, pan Mróz specjalizuje się raczej w powieściach kryminalnych, a horror religijny jest dla niego czymś nowym. Stawia w nim pierwsze kroki. Próbuje czegoś nowego. I z opinii, które czytałam wynika, że jednak "Czarna Madonna" nie jest jego najlepszą powieścią i w żaden sposób nie dorównuje ona jego poprzednim historiom. Tego nie wiem, gdyż jest to dopiero moje pierwsze spotkanie z tym młodym, ale jakże płodnym polskim pisarzem. Nie twierdzę jednak, że ostatnie. "Czarna Madonna" ma nas wystraszyć, ale to czy tak się stanie, zależy tylko od naszej wiary i od tego, czego kto się boi. Czy wierzysz w Szatana i odwieczną walkę dobra ze złem? Czy wierzysz w demony i opętania? Czy jesteś wierzącym, praktykującym katolikiem? Od tego zależy, jak bardzo przemówi do Ciebie ta książka. Od tego zależy, czy będziesz się bać? W jednej z opinii na portalu czytelniczym widziałam radę, że nie należy czytać tej książki nocą, przed snem, gdyż problemy ze snem gwarantowane. Cóż, mnie one nie dotyczyły, a czytałam głównie nocą. Nie, ja nieszczególnie wierzę w opętania, a takie filmy jak "Egzorcysta" traktuję jako S-f. Nie bałam się, ale spędziłam z lekturą miły czas i nie uważam, żeby był to czas stracony.
Jak więc już wspomniałam, książka ta wciągnęła mnie od samego początku. Tajemnicze zniknięcie samolotu, tajemnicze znaki, pojawienie się tajemniczej kobiety... wszędzie wokół same tajemnice! Potem stopniowe ich odkrywanie i ciągłe trzymanie czytelnika w napięciu i niepewności - to pan Mróz opanował już do perfekcji. Do samego końca nic nie było jasne, a wręcz nawet po zamknięciu ostatniej strony... nadal nic jasne nie było :) Zakończenie mnie bardzo rozczarowało. Było dziwne. Niejasne. Niezrozumiałe. Naciągane, jakby autorowi zabrakło pomysłu, a to akurat dziwne, gdyż ten przez całą książkę gada, jakby chciał się pochwalić jak wielką wiedzę na dany temat posiada. Szkoda więc, że w finale połowę przemilczał... choć wtedy właśnie powinien powiedzieć najwięcej. Bardzo tego nie lubię i dlatego jestem zawiedziona. Ponadto bohaterowie byli tak drętwi jakby połknęli kij od szczotki. Moim zdaniem byli trochę sztuczni i w ogóle nie wzbudzili mojej sympatii. Filip wydaje się być zarozumiały, właśnie dlatego, że gada jakby pozjadał wszystkie rozumy, a jego "szwagierka" Kinga, nieco przygłupia i naiwna, podejrzanie poświęcająca Szumskiemu zbyt wiele czasu i uwagi, którą prawdziwy mąż, w prawdziwym życiu, już dawno doprowadziłby do porządku! Niestety, ten "książkowy" mąż, Rudyk, tego nie potrafił, a może nawet nie próbował...
Jednego, czego odmówić młodemu autorowi nie możemy, to fakt, że pisze on lekko i ma dość przyjemny styl, dzięki czemu książkę czyta się szybko. Potrafi zainteresować i trzymać w niepewności, powoli odsłaniając karty. Troszeczkę za bardzo "chwali się" on swoją wiedzą, którą zapewne nabył na potrzeby napisania tej pozycji i widać, że stara się jej tam jak najwięcej "upchnąć". Za dużo analizuje i szuka logicznych wyjaśnień w religijnej tematyce, która przecież opiera się na wierze (!), a nie na logice i troszeczkę niepotrzebnie zawija on czasem fabułę, tworząc jakieś spiralki, zygzaki i zawijasy... zamiast od razu powiedzieć, jak na faceta przystało ;) o co mu konkretnie chodzi :P Przytoczę też jeden fragment, nad którym autor chyba nie za bardzo się zastanowił - "Co miesiąc na świecie zabijanych jest średnio 322 chrześcijan, czyli dziennie ginie ich około trzydziestu...". No wiecie co?! To już ja z matmy nie byłam geniuszem, a widzę, że coś mi tu nie pasuje! :) Ponadto zdziwiona jestem, że jeszcze chyba żaden bloger nie wspomniał o tym, że opis z okładki jest nieco przekłamany! A przynajmniej ja zauważyłam tam pewną nieścisłość. Poza tym wprowadza w błąd skupiając się na znikającym w przestrzeni samolocie, gdzie tak naprawdę był on jedynie małym wątkiem, który w ogóle nie został dostatecznie rozbudowany.
Jak sami widzicie mam strasznie sprzeczne uczucia względem tej książki. Czytało mi się świetnie i wciągnęło mnie po same uszy, mimo, że bohaterowie działali mi na nerwy i sam autor czasem też. Czytałam zaintrygowana, ale finał bardzo mnie rozczarował, gdyż kompletnie nie wiadomo było o co w nim chodzi, a "co autor miał na myśli?!", to chyba on sam jeden wie, w co również szczerze wątpię. Powieść reklamowana jest jako horror, ale tyle tu grozy co kot napłakał. Ja się nie bałam, czytałam późnym wieczorem, potem spałam spokojnie. Pan Mróz tak bardzo chciał nas przestraszyć, że aż mi żal, że mu się to nie udało. Twierdził, że sam bał się pisząc i jego samego męczyły senne koszmary kiedy pracował nad tą książką. Cóż, chyba taki mały "boidudek" z tego naszego młodego pisarza :) gdyż ja uważam, że ...kiepski był z tego horror.
Z tego co się orientuję, pan Mróz specjalizuje się raczej w powieściach kryminalnych, a horror religijny jest dla niego czymś nowym. Stawia w nim pierwsze kroki. Próbuje czegoś nowego. I z opinii, które czytałam wynika, że jednak "Czarna Madonna" nie jest jego najlepszą powieścią i w żaden sposób nie dorównuje ona jego poprzednim historiom. Tego nie wiem, gdyż jest to dopiero moje pierwsze spotkanie z tym młodym, ale jakże płodnym polskim pisarzem. Nie twierdzę jednak, że ostatnie. "Czarna Madonna" ma nas wystraszyć, ale to czy tak się stanie, zależy tylko od naszej wiary i od tego, czego kto się boi. Czy wierzysz w Szatana i odwieczną walkę dobra ze złem? Czy wierzysz w demony i opętania? Czy jesteś wierzącym, praktykującym katolikiem? Od tego zależy, jak bardzo przemówi do Ciebie ta książka. Od tego zależy, czy będziesz się bać? W jednej z opinii na portalu czytelniczym widziałam radę, że nie należy czytać tej książki nocą, przed snem, gdyż problemy ze snem gwarantowane. Cóż, mnie one nie dotyczyły, a czytałam głównie nocą. Nie, ja nieszczególnie wierzę w opętania, a takie filmy jak "Egzorcysta" traktuję jako S-f. Nie bałam się, ale spędziłam z lekturą miły czas i nie uważam, żeby był to czas stracony.
Jak więc już wspomniałam, książka ta wciągnęła mnie od samego początku. Tajemnicze zniknięcie samolotu, tajemnicze znaki, pojawienie się tajemniczej kobiety... wszędzie wokół same tajemnice! Potem stopniowe ich odkrywanie i ciągłe trzymanie czytelnika w napięciu i niepewności - to pan Mróz opanował już do perfekcji. Do samego końca nic nie było jasne, a wręcz nawet po zamknięciu ostatniej strony... nadal nic jasne nie było :) Zakończenie mnie bardzo rozczarowało. Było dziwne. Niejasne. Niezrozumiałe. Naciągane, jakby autorowi zabrakło pomysłu, a to akurat dziwne, gdyż ten przez całą książkę gada, jakby chciał się pochwalić jak wielką wiedzę na dany temat posiada. Szkoda więc, że w finale połowę przemilczał... choć wtedy właśnie powinien powiedzieć najwięcej. Bardzo tego nie lubię i dlatego jestem zawiedziona. Ponadto bohaterowie byli tak drętwi jakby połknęli kij od szczotki. Moim zdaniem byli trochę sztuczni i w ogóle nie wzbudzili mojej sympatii. Filip wydaje się być zarozumiały, właśnie dlatego, że gada jakby pozjadał wszystkie rozumy, a jego "szwagierka" Kinga, nieco przygłupia i naiwna, podejrzanie poświęcająca Szumskiemu zbyt wiele czasu i uwagi, którą prawdziwy mąż, w prawdziwym życiu, już dawno doprowadziłby do porządku! Niestety, ten "książkowy" mąż, Rudyk, tego nie potrafił, a może nawet nie próbował...
Jednego, czego odmówić młodemu autorowi nie możemy, to fakt, że pisze on lekko i ma dość przyjemny styl, dzięki czemu książkę czyta się szybko. Potrafi zainteresować i trzymać w niepewności, powoli odsłaniając karty. Troszeczkę za bardzo "chwali się" on swoją wiedzą, którą zapewne nabył na potrzeby napisania tej pozycji i widać, że stara się jej tam jak najwięcej "upchnąć". Za dużo analizuje i szuka logicznych wyjaśnień w religijnej tematyce, która przecież opiera się na wierze (!), a nie na logice i troszeczkę niepotrzebnie zawija on czasem fabułę, tworząc jakieś spiralki, zygzaki i zawijasy... zamiast od razu powiedzieć, jak na faceta przystało ;) o co mu konkretnie chodzi :P Przytoczę też jeden fragment, nad którym autor chyba nie za bardzo się zastanowił - "Co miesiąc na świecie zabijanych jest średnio 322 chrześcijan, czyli dziennie ginie ich około trzydziestu...". No wiecie co?! To już ja z matmy nie byłam geniuszem, a widzę, że coś mi tu nie pasuje! :) Ponadto zdziwiona jestem, że jeszcze chyba żaden bloger nie wspomniał o tym, że opis z okładki jest nieco przekłamany! A przynajmniej ja zauważyłam tam pewną nieścisłość. Poza tym wprowadza w błąd skupiając się na znikającym w przestrzeni samolocie, gdzie tak naprawdę był on jedynie małym wątkiem, który w ogóle nie został dostatecznie rozbudowany.
Jak sami widzicie mam strasznie sprzeczne uczucia względem tej książki. Czytało mi się świetnie i wciągnęło mnie po same uszy, mimo, że bohaterowie działali mi na nerwy i sam autor czasem też. Czytałam zaintrygowana, ale finał bardzo mnie rozczarował, gdyż kompletnie nie wiadomo było o co w nim chodzi, a "co autor miał na myśli?!", to chyba on sam jeden wie, w co również szczerze wątpię. Powieść reklamowana jest jako horror, ale tyle tu grozy co kot napłakał. Ja się nie bałam, czytałam późnym wieczorem, potem spałam spokojnie. Pan Mróz tak bardzo chciał nas przestraszyć, że aż mi żal, że mu się to nie udało. Twierdził, że sam bał się pisząc i jego samego męczyły senne koszmary kiedy pracował nad tą książką. Cóż, chyba taki mały "boidudek" z tego naszego młodego pisarza :) gdyż ja uważam, że ...kiepski był z tego horror.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz jest na wagę złota... :) Dziękuję!