RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
Znacie to uczucie, kiedy kończycie czytać jakąś powieść i w głowie wciąż wiruje wam jeszcze to, co przed chwilą przeczytaliście? Nie jesteście w stanie wydusić z siebie słowa. Nie jesteście w stanie zebrać myśli. Nie jesteście w stanie sformułować, ani jednego poprawnego zdania. A już tym bardziej, napisać sensownej recenzji. Ja teraz tak właśnie mam... Tak się właśnie czuję.
I nie wiem co w ogóle mam ze sobą począć!? Bo zdania jednak sens jakiś posiadają. Może nawet większy niż opowiadanie 4-latka, który dopiero co poznał literki i próbuje połączyć je w całość... ale wierzcie mi, to chyba tylko lata praktyki w tworzeniu różnorakich treści, w tej chwili przeze mnie przemawiają. Mój mózg nadal tylko mieli i trawi fabułę.
Dziś raczej nic tu po mnie... Muszę ochłonąć.
Dziś raczej nic tu po mnie... Muszę ochłonąć.
# # # # # # #
W małej wiosce na Suwalszczyźnie, dzieją się bardzo dziwne i zarazem przerażające rzeczy. Mieszkańcy zapadają na tajemnicze choroby i umierają. Wielu ludzi znika w niewyjaśnionych okolicznościach i zostają uznani za zaginionych. Kolejni stają się bardzo agresywni, jakby kierowała nimi żądza mordu... a czyja noga tylko postałaby w Jodoziorach, ten uciekałby czym prędzej, przekonany, że wioska została opanowana przez zło.
ZŁO, które doszczętnie opanowuje ofiarę, zagnieżdża się głęboko, wwierca się w umysł i jest wyczuwalne z daleka. Miejska legenda głosi, że przed wieloma laty Jodoziory zamieszkiwała kobieta pałająca się czarami. CZAROWNICA... i to zapewne ona zasiała nad wioską i jej mieszkańcami to ziarenko zła. To zapewne ona sprawiła, że Jodoziory zostały przeklęte i owiane złą sławą.
Społeczność wsi znów wpada w panikę, gdy odnalezione zostają spalone zwłoki małżeństwa. Niedługo potem kolejny trup pojawia się na terenie Jodozior. Po tej tajemniczej śmierci, do wioski przyjeżdża Vytautas Česnauskis, policjant pełniący służbę w Suwałkach. Kiedy Vytautas, wspólnie ze swoim partnerem, próbuje rozwikłać sprawę rzekomego samobójstwa i zagłębia się coraz bardziej w historię wsi, oraz życie jej mieszkańców, na jaw wychodzą przerażające fakty z przeszłości.
Ten, kto czyta czasem moje recenzje, na pewno zauważył, że ta zaczyna się inaczej niż wszystkie, które pojawiały się tu do tej pory. Został tu zupełnie zburzony cały jej schemat. Zwykle staram się pisać recenzje "na świeżo". Kiedy krew jeszcze buzuje w żyłach. Kiedy głowa, gdzieś tam jeszcze tkwi, między kartami powieści. Teksty wtedy są naszpikowane żywymi emocjami, które aż wyrywają się, spomiędzy zdań i są niemal odczuwalne. Recenzja wtedy ma większą moc, większą siłę rażenia i zdarza się, zarazić czytelnika, który jest po przeczytaniu recenzji tak nakręcony i zaintrygowany, że ma ochotę sięgnąć po tę książkę natychmiast! Tym razem jednak coś poszło nie tak. Dlaczego? Pisałam tę opinię podchodząc do niej dwukrotnie. Gdybym od razu napisała całość, zafundowałabym wam taki twórczy chaos, że stracilibyście umiejętność czytania ze zrozumieniem i jeszcze długo po opuszczeniu tego bloga, wy sami nie moglibyście się ogarnąć ;)
"Inkub" to książka, którą można opisać jednym słowem - Rewelacja! Dzieło, w którym możemy podziwiać kunszt autora w gatunku horroru. Opasłe tomisko, które ciężko utrzymać w ręce podczas czytania, a jednocześnie napisane w taki sposób, że na pewno nie zdążycie odczuć dyskomfortu.
Tej książki się nie czyta.
Tę książkę pochłania się w ekspresowym tempie!
Pierwsze 250 stron umyka niezauważalnie, gdyż najnowsza powieść Urbanowicza wciąga, intryguje i nie pozwala odłożyć się półkę. Duszna, mroczna atmosfera panująca w tej małej wiosce, pochłania czytelnika bez reszty. Groza i niepewność przytłaczają, a chłód staje się niemal fizycznie odczuwalny. Wszechobecny mrok ogarnia doszczętnie. Wyobraźnia zaczyna pracować na najwyższych obrotach, wyostrzają się zmysły, a każdy szmer dobiegający z pustego mieszkania, stawia na równe nogi. Jeśli, tak jak ja, lubisz czytać wieczorami, też zapewne zapragniesz spać przy świetle i zostawisz na noc zapaloną lampkę...
Nie jest to raczej książka, którą można przeczytać w jeden wieczór, ale tylko ze względu na jej objętość. Choć nieco ponad 700 stron, co to jest dla książkowego maniaka i miłośnika powieści grozy? Muszę przyznać, że tę książkę czyta się bardzo przyjemnie. Szczególnie podobała mi się naprzemienność narracji, która prowadzona była w dwóch wariantach czasowych - kiedyś i dziś.
Pan Urbanowicz pisze płynnie, równomiernie, a język jakim się posługuje jest prosty i przyjemny w odbiorze. Do gustu może również przypaść jego styl. Odrobina humoru, zabawne dialogi nawiązujące się między bohaterami, to coś co mnie się bardzo podobało. Ponadto autor niezwykle umiejętnie prowadzi fabułę, wodzi czytelnika za nos, prowadząc go to w jedną, to w drugą stronę. A kiedy już wydawać by się mogło, że wpadliśmy na dobry trop, następuje całkowity zwrot akcji.
Coś, co zasługuje na szczególną uwagę, to fakt, że autor w swojej historii stworzył wyjątkowo mroczną, duszną i klaustrofobiczną atmosferę, oraz potrafił utrzymać ją do samego końca! Co więcej, w finale podkręcił nastrój do granic możliwości. Zaskoczył, zszokował! I wbił mnie głęboko w fotel! Doszczętnie mnie zmiażdżył i zafundował mi karuzelę emocji, dzięki której, przez dłuższy czas nie mogłam dojść do siebie! I co zupełnie niebywałe... po tak opasłym tomie, czułam wielki niedosyt! Za to wielki plus, gdyż nie jest to łatwe zadanie i nie każdy potrafi tego dokonać. Chylę czoła.
W małej wiosce na Suwalszczyźnie, dzieją się bardzo dziwne i zarazem przerażające rzeczy. Mieszkańcy zapadają na tajemnicze choroby i umierają. Wielu ludzi znika w niewyjaśnionych okolicznościach i zostają uznani za zaginionych. Kolejni stają się bardzo agresywni, jakby kierowała nimi żądza mordu... a czyja noga tylko postałaby w Jodoziorach, ten uciekałby czym prędzej, przekonany, że wioska została opanowana przez zło.
ZŁO, które doszczętnie opanowuje ofiarę, zagnieżdża się głęboko, wwierca się w umysł i jest wyczuwalne z daleka. Miejska legenda głosi, że przed wieloma laty Jodoziory zamieszkiwała kobieta pałająca się czarami. CZAROWNICA... i to zapewne ona zasiała nad wioską i jej mieszkańcami to ziarenko zła. To zapewne ona sprawiła, że Jodoziory zostały przeklęte i owiane złą sławą.
Społeczność wsi znów wpada w panikę, gdy odnalezione zostają spalone zwłoki małżeństwa. Niedługo potem kolejny trup pojawia się na terenie Jodozior. Po tej tajemniczej śmierci, do wioski przyjeżdża Vytautas Česnauskis, policjant pełniący służbę w Suwałkach. Kiedy Vytautas, wspólnie ze swoim partnerem, próbuje rozwikłać sprawę rzekomego samobójstwa i zagłębia się coraz bardziej w historię wsi, oraz życie jej mieszkańców, na jaw wychodzą przerażające fakty z przeszłości.
Ten, kto czyta czasem moje recenzje, na pewno zauważył, że ta zaczyna się inaczej niż wszystkie, które pojawiały się tu do tej pory. Został tu zupełnie zburzony cały jej schemat. Zwykle staram się pisać recenzje "na świeżo". Kiedy krew jeszcze buzuje w żyłach. Kiedy głowa, gdzieś tam jeszcze tkwi, między kartami powieści. Teksty wtedy są naszpikowane żywymi emocjami, które aż wyrywają się, spomiędzy zdań i są niemal odczuwalne. Recenzja wtedy ma większą moc, większą siłę rażenia i zdarza się, zarazić czytelnika, który jest po przeczytaniu recenzji tak nakręcony i zaintrygowany, że ma ochotę sięgnąć po tę książkę natychmiast! Tym razem jednak coś poszło nie tak. Dlaczego? Pisałam tę opinię podchodząc do niej dwukrotnie. Gdybym od razu napisała całość, zafundowałabym wam taki twórczy chaos, że stracilibyście umiejętność czytania ze zrozumieniem i jeszcze długo po opuszczeniu tego bloga, wy sami nie moglibyście się ogarnąć ;)
"Inkub" to książka, którą można opisać jednym słowem - Rewelacja! Dzieło, w którym możemy podziwiać kunszt autora w gatunku horroru. Opasłe tomisko, które ciężko utrzymać w ręce podczas czytania, a jednocześnie napisane w taki sposób, że na pewno nie zdążycie odczuć dyskomfortu.
Tej książki się nie czyta.
Tę książkę pochłania się w ekspresowym tempie!
Pierwsze 250 stron umyka niezauważalnie, gdyż najnowsza powieść Urbanowicza wciąga, intryguje i nie pozwala odłożyć się półkę. Duszna, mroczna atmosfera panująca w tej małej wiosce, pochłania czytelnika bez reszty. Groza i niepewność przytłaczają, a chłód staje się niemal fizycznie odczuwalny. Wszechobecny mrok ogarnia doszczętnie. Wyobraźnia zaczyna pracować na najwyższych obrotach, wyostrzają się zmysły, a każdy szmer dobiegający z pustego mieszkania, stawia na równe nogi. Jeśli, tak jak ja, lubisz czytać wieczorami, też zapewne zapragniesz spać przy świetle i zostawisz na noc zapaloną lampkę...
Nie jest to raczej książka, którą można przeczytać w jeden wieczór, ale tylko ze względu na jej objętość. Choć nieco ponad 700 stron, co to jest dla książkowego maniaka i miłośnika powieści grozy? Muszę przyznać, że tę książkę czyta się bardzo przyjemnie. Szczególnie podobała mi się naprzemienność narracji, która prowadzona była w dwóch wariantach czasowych - kiedyś i dziś.
Pan Urbanowicz pisze płynnie, równomiernie, a język jakim się posługuje jest prosty i przyjemny w odbiorze. Do gustu może również przypaść jego styl. Odrobina humoru, zabawne dialogi nawiązujące się między bohaterami, to coś co mnie się bardzo podobało. Ponadto autor niezwykle umiejętnie prowadzi fabułę, wodzi czytelnika za nos, prowadząc go to w jedną, to w drugą stronę. A kiedy już wydawać by się mogło, że wpadliśmy na dobry trop, następuje całkowity zwrot akcji.
Coś, co zasługuje na szczególną uwagę, to fakt, że autor w swojej historii stworzył wyjątkowo mroczną, duszną i klaustrofobiczną atmosferę, oraz potrafił utrzymać ją do samego końca! Co więcej, w finale podkręcił nastrój do granic możliwości. Zaskoczył, zszokował! I wbił mnie głęboko w fotel! Doszczętnie mnie zmiażdżył i zafundował mi karuzelę emocji, dzięki której, przez dłuższy czas nie mogłam dojść do siebie! I co zupełnie niebywałe... po tak opasłym tomie, czułam wielki niedosyt! Za to wielki plus, gdyż nie jest to łatwe zadanie i nie każdy potrafi tego dokonać. Chylę czoła.
Choć nie ukrywam, że jestem zachwycona tą powieścią, to muszę przyznać, że nawet ja znalazłam w niej pewną wadę. Otóż w pewnej chwili, w mojej głowie pojawiła się myśl, że Urbanowicz ma predyspozycje do zostania polskim Stephenem Kingiem. Niewątpliwie można to porównanie potraktować jako komplement dla naszego rodzimego twórcy, bo zostać skojarzonym z mistrzem grozy to niemałe wyróżnienie. Jednak jak wiadomo, ja za jego twórczością nie do końca przepadam... W moim odczuciu jest on strasznym wodolejem i gadułą i podobne predyspozycje znalazłam właśnie u naszego rodzimego autora. Momentami za bardzo się rozpędził, rozwinął, przez co fabuła stała się mocno przegadana i rozwleczona. Mnie to irytuje i po prostu nuży.
"Inkub" wbrew pozorom nie jest zwykłą, fikcyjną, płytką historyjką o duchach, czarach, czarownicach i przeklętych wioskach. Nie ma na celu tylko wystraszyć czytelnika, kolejną opowieścią rodem z krypty. Sięga znacznie głębiej. Ukazuje ciemną stronę natury człowieka i to do czego człowiek może być zdolny, by zyskać to, czego pragnie. Skrzywdzi, zabije, posunie się do niewyobrażalnych czynów i sprzeda duszę samemu diabłu, by osiągnąć cel. Ta książka przeraża! Nie należę do osób strachliwych. Horror to jeden z moich ulubionych gatunków, ale uwierzcie mi... ciarki przechodziły mi po plecach! Wyobraźnia zaczęła płatać mi figla i myśli błądziły niespokojnie, że bałam się zasnąć w ciemnym mieszkaniu. Czy potrzeba większych dowodów na to, że "Inkub" jest fenomenem i prawdziwym pionierem wśród pozycji w swoim gatunku?
Serdecznie dziękuje Wydawnictwu VESPER
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz jest na wagę złota... :) Dziękuję!