środa, 30 lipca 2014

"Skazany na bluesa" - recenzja filmu...

"SKAZANY NA BLUESA"
Gatunek: dramat, muzyczny
Reżyseria: Jan Kidawa - Błoński
Scenariusz: Przemysław Angerman, Jan Kidawa - Błoński
Produkcja: Polska
Premiera: 2005


OBSADA:
Ryszard Riedel - Tomasz Kot

Gola - Jolanta Fraszyńska
Indianer - Maciej Balcar



30 lipca tego roku mija dokładnie 20 lat od śmierci Ryszarda Riedla, legendarnego wokalisty zespołu Dżem. Niezwykle charyzmatycznego, utalentowanego muzyka, którego kariera choć bardzo burzliwa, odcisnęła trwały ślad w historii polskiej muzyki. Zespół istnieje do dziś. Miejsce zmarłego muzyka zajął początkowo Jacek Dewódzki, następnie Maciej Balcar... I chociaż z jego wokalem zespół Dżem gra i koncertuje do dziś, nigdy już nie będzie tym samym Dżemem.

Ryśka już dawno nie ma, ale jego muzyka żyje w nas do tej pory. Każdy zna przynajmniej jedną piosenkę, która wyszła spod jego pióra... "Wehikuł czasu", "Mała aleja róż", "Whisky", "List do M.", "Sen o Victorii"... to jedynie najbardziej znane tytuły, zaledwie garstka jego twórczości! Jego charyzmatyczny, mocny głos nadal można usłyszeć na playlistach jego prawdziwych fanów. A co najbardziej mnie cieszy, jego muzykę potrafią docenić też młodsze pokolenia, które nie miały już możliwości posłuchania jego wokalu na żywo... Z takiego pokolenia wywodzę się również ja...

W roku 1994 kiedy życie Riedla dobiegło końca, miałam zaledwie 9 lat. Moim głównym zajęciem było wtedy zwisanie z trzepaka, przebieranie lalek barbie w nowe kiecki, trwanie w postanowieniu zostania nauczycielką w przyszłości, a najpoważniejszym zmartwieniem było utrzymanie tytułu najlepszej w skakaniu na skakance wśród koleżanek z podwórka... Muzyka Dżemu nie była mi bliska. Nie była mi nawet znana. Wtedy bardziej przemawiały do mnie teksty przebojów Fasolek, niż życiowa twórczość Ryśka. Moi rodzice również go nie słuchali, więc ja sama Dżem poznałam znacznie później. Dopiero w wieku około 19 lat. I wtedy jego muzyka na dobre zagościła w moim domu, lecz do dziś strasznie mi żal, że zamiast koncertów na żywo zostały mi tylko stare nagrania... Dlatego też z radością przyjęłam wiadomość o filmie "Skazany na bluesa". 

Jakim człowiekiem był Rysiek, możemy się już dowiedzieć tylko z książek, oraz filmów. Wiemy, że był niepokorną duszą, nade wszystko ceniącą sobie wolność. Spóźnił się na swój ślub. Zaraz po przyjęciu weselnym poszedł odprowadzić przyjaciela i wrócił po dwóch tygodniach... Zdarzało mu się też nie przyjść za swój własny koncert! Był wolnym ptakiem... ptakiem, który wpadł do klatki... klatki, którą było uzależnienie... i problem uzależnienia starali się przedstawić twórcy filmu. Przyznaję, że ten obraz wywołał we mnie ogromne emocje. Z jednej strony świetnie rozwijająca się kariera, z drugiej narkotyki, uzależnienie i kochająca żona, Gola, trwająca przy nim mimo wszystko, na dobre i złe... 

Na temat filmu "Skazany na bluesa" słyszałam przeróżne opinie. Jedni uważają, że jest to bardzo dobry film... inni mówią, że to jakaś pomyłka. Fatalny montaż, kiepska jakość, nieudane, bezsensowne retrospekcje i ponadto gra aktorska wołająca o pomstę do nieba! Ja na temat profesjonalizmu twórców nie mogę się wypowiedzieć, ponieważ absolutnie się na tym nie znam, a film odbieram jedynie jako zwykły widz... jednak moim skromnym zdaniem twórcy całkiem przyzwoicie wykonali swoje zadanie! Film wzbudza masę przeróżnych emocji! Ukazuje życie Riedla od strony, której tak naprawdę nie znaliśmy. Dla nas był utalentowanym muzykiem i charyzmatycznym wokalistą. Jego życie prywatne, problem uzależnienia, to zupełnie inna bajka, o której tak naprawdę, niewiele mówiono. W filmie ten problem przedstawiono bardzo wyraźnie... choć wydaje mi się, że lekko przesadzono...

Twórcy ukazali nam jego życie w różnych aspektach. Rozwijająca się kariera muzyczna i jednocześnie pogłębiający się problem, z którym Rysiek nie potrafił sobie poradzić. Obserwujemy jak krok po kroku, upada coraz niżej. Jak uzależnienie pochłania go w coraz większym stopniu. Jak traci kontrolę nad życiem, zaniedbuje zobowiązania wobec zespołu, zaniedbuje rodzinę... i w tym momencie należy pamiętać, że film "Skazany na bluesa" jest jedynie filmem fabularnym opartym na wątkach biograficznych, a nie biografią Ryszarda Riedla! 

Wiele w nim przekłamań, wiele scen stworzonych dzięki wyobraźni twórcy... Owszem Rysiek miał problemy z narkotykami, ale nigdy nie musiał się poniżać, aby je zdobyć! Nigdy nie narkotyzował się w obecności dzieci, jak to było pokazane w jednej ze scen... Jego syn Sebastian, obecnie wokalista zespołu Cree, wielokrotnie powtarzał w wywiadach, że jako dziecko nie zauważał nawet, że z ojcem było coś nie tak. Przygoda Ryśka z narkotykami również rozpoczęła się w innych okolicznościach, niż pokazuje nam film. Filmowy Indianer to tak naprawdę postać fikcyjna, która miała jedynie symbolizować wszystkich przyjaciół Ryśka, w tym Pudla, jednego z jego najbliższych przyjaciół z dzieciństwa. Ponadto scena koncertu na auli szkolnej jest jedynie w połowie prawdziwa... Podobny koncert owszem, miał miejsce, lecz ciężarna, nastoletnia Gola znalazła się tam tylko dzięki wyobraźni reżysera, ponieważ Bastek pojawił się na świecie kiedy jego rodzice mieli po 22 lata.

Możemy doszukać się w filmie jeszcze kilku niezgodności w porównaniu z prawdziwym życiem artysty, jednak nikt nie obiecywał, ani nie twierdził, że "Skazany na bluesa" jest biografią. Warto to zapamiętać, ponieważ osoby, które nie znały Ryśka i niewiele o nim wiedzą, po seansie filmu, mogą mieć mylne wyobrażenie o jego osobie! Miał on normalne życie, był uśmiechniętym, charyzmatycznym człowiekiem o miłym usposobieniu i wielkim poczuciu humoru... w filmie widzimy go wiecznie nieprzytomnego, nieobecnego, odurzonego. Film jest ponury i szary, jego życie smutne, a sam Rysiek brudny i zaniedbany... i ja jestem nieco zawiedziona, że tak go przedstawiono i tak przerysowano jego postać. Wystarczy obejrzeć stare nagrania jego występów, żeby przekonać się, że nigdy nie był tak zaniedbany i tak ponury i nieszczęśliwy! A jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się o Ryśku więcej i poznać jakie jego życie naprawdę było, polecam sięgnąć po książkę "Rysiek" autorstwa pana Skaradzińskiego. 

Jeśli chodzi o obsadę aktorską, uważam, że została ona dobrana doskonale... Tomasz Kot w roli Ryśka powala na kolana! Choć jego postać została przerysowana i przesadzona, jego zdolności aktorskie bronią się same. Nie była to łatwa rola i panu Tomaszowi należą się wyrazy uznania. Jolanta Fraszyńska do roli Goli została wręcz stworzona. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie żadnej innej aktorki, która mogłaby tę postać zagrać lepiej. Kochająca, delikatna kobieta, a jednocześnie tak silna i zdecydowana! I nie można też pominąć Macieja Balcara, który ukończył szkołę muzyczną i swoje życie również pokierował w stronę muzyki, a zagrał swoją postać niezwykle naturalnie. Jednak na pewno najsilniejszą stroną tego filmu jest muzyka! Prawdziwa, żywa muzyka, którą pokochały miliony! I tu nie ma żadnych przekłamań! Muzyka Dżemu to żywa legenda... I choć dziś mija 20 lat od śmierci Ryśka, jego muzyka nadal żyje...


Sie macie ludzie!
" W życiu piękne są tylko chwile ..."


niedziela, 27 lipca 2014

Wyniki konkursu z Diabłem :)

Wczoraj, 26 lipca, o godzinie 0:00 zakończył się konkurs, w którym walczyliście o egzemplarz książki "Pamiętnik Diabła" autorstwa pana Adriana Bednarka. Egzemplarz iście wyjątkowy, którego nie ma nikt inny... z dedykacją od samego autora! :)

Z nieskrywaną więc przyjemnością ogłaszam, że szczęśliwą właścicielką niepowtarzalnego egzemplarza zostaje... 

Magda Saska-Radwan!!!

Magda jako genialnego seryjnego mordercę wytypowała Dextera Morgana, a ja, oraz pan Adrian Bednarek, zupełnie się z tym typem zgadzamy! :) 
- "...podstawa to nie dać się złapać :)"




Serdecznie gratuluję zwyciężczyni! :) 
Otrzyma ona od autora książki wiadomość email 
z prośbą o podanie adresu do wysyłki! :)

Dziękuję za udział w konkursie 
w imieniu swoim oraz autora, pana Adriana Bednarka :)
i zapraszam na Oficjalną stronę książki KLIK


sobota, 26 lipca 2014

"Kolekcjoner oczu" - Sebastian Fitzek

Gatunek: THRILLER PSYCHOLOGICZNY
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 438
Oprawa: miękka 

Tłumaczenie: Barbara Tarnas
Wydawnictwo: G+J



Do trzech razy sztuka... Choć sama nie mogę w to uwierzyć, miałam tę książkę w domu aż 3 razy. Wypożyczyłam z biblioteki raz, oddałam przed rozpoczęciem, gdyż przeceniłam swoje możliwości i nie wyrobiłam się z czasem. Wypożyczyłam drugi raz i ...znów to samo. Kiedy zabrałam ją do domu po raz trzeci, stwierdziłam "albo teraz, albo nigdy!". Nie będzie niespodzianką jeśli powiem, że kogo jak kogo, ale pana Fitzka nie mogłam sobie odpuścić! 

Najpierw zabija matkę i porywa dziecko, a potem daje ojcu 45 godzin na jego odnalezienie. Po upływie tego czasu zabija dziecko i usuwa mu lewe oko... Tak działa Kolekcjoner oczu. 
Kiedy zostaje znaleziona kolejna ofiara i zostają porwane jej 9- letnie bliźnięta, policja rozpoczyna poszukiwania. Wszelkie ślady prowadzą do dziennikarza Aleksandra Zorbacha, byłego policjanta, który  na własną rękę również próbuje rozwiązać sprawę. Pomaga mu w tym jego redakcyjny asystent, Frank oraz niewidoma kobieta, która posiada nadprzyrodzone zdolności. Alina za pomocą dotyku miewa wizje przeszłych zdarzeń. Twierdzi, że był u niej poszukiwany morderca...

Pana Fitzka poznałam już jakiś czas temu i była to miłość od pierwszego wejrzenia :) Już po pierwszym spotkaniu wiedziałam, że sięgnę po książkę tego autora ponownie. Po drugiej natomiast, byłam pewna, że przeczytam całą resztę! "Kolekcjoner oczu" była już czwartą książką z dorobku pana Fitzka, którą miałam przyjemność przeczytać. Na szczęście nie ostatnią, przede mną jeszcze trzy... mimo to, strasznie mi żal, że to tylko trzy. Autor pisze niesamowite historie, które mam wrażenie, stworzone są specjalnie dla mnie!

Uwielbiam ten styl, lekkie pióro, a przede wszystkim ubóstwiam niepowtarzalną, niezawodną wyobraźnię autora. Historie, które powstają na kartach jego powieści przyprawiają mnie o gęsią skórkę, dreszczyk emocji i co najważniejsze, niemożliwe jest przejrzenie jego zamiarów przed sceną finałową! Jest to dla mnie niezwykle ważne, ponieważ przeczytałam już tak wiele thrillerów i kryminałów, że zwykle odnalezienie mordercy, czy rozwiązanie intrygi przed końcem, nie jest już tak problematyczne jak kiedyś. Co gorsza czasem zdarza się, że moja własna wyobraźnia, oraz mój pomysł na rozwiązanie historii, wydaje się być bardziej interesujące, oraz bardziej oryginalne niż jej faktyczne zakończenie... Wtedy rozczarowanie jest nieuniknione. Pod tym względem pan Fitzek jeszcze nigdy mnie nie zawiódł! 

Fabuła "Kolekcjonera oczu" oraz każdej innej historii napisanej przez tego niemieckiego pisarza, powala na łopatki i zaskakuje! Wyobraźni nie możemy temu panu na pewno odmówić. Poza tym umiejętne budowanie napięcia oraz prowadzenie akcji to zdecydowanie jego mocne strony. Powyższa powieść jest nieco inna... autor wykorzystał w niej zabieg jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam. Były już nowe, nieistniejące w słowniku słowa ( np. "niespokojniłam", "pozorniłam", "samotniłam" ), ale powieści napisanej od końca jeszcze nie widziałam! Dokładnie tak! nawet strony książki ponumerowane są od końca, im bliżej końca, tym mniejsza liczba strony... Na początku nie mogłam do tego przywyknąć, w połowie zaczęło mnie to nawet nieco rozpraszać, gdyż chwilami starałam się nadać sens tej historii, patrząc na wydarzenia wstecz. Byłam niezwykle ciekawa efektu i sensu końcowego... i przyznaję, że finał wbił mnie w fotel!


Pan Fitzek nie zawiódł mnie i tym razem, i jestem przekonana, że już mu się to nie uda. Nadal zajmuje wysoką pozycję na liście moich ulubionych pisarzy i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to zmienić. Zawsze z wielkim zapałem sięgam po kolejny tytuł z jego literackiego dorobku i zawsze jestem zaskoczona finałem, oraz pełna podziwu dla jego talentu! I choć przede mną jeszcze co najmniej trzy tytuły, już teraz nie mogę doczekać się kolejnego! Nie chciałabym doczekać chwili kiedy skończę ostatnią jego książkę i uświadomię sobie, że "to już jest koniec, nie ma już nic..." :D 

CYTATY
"Negatywne myślenie znajduje odbicie w rzeczywistości. Myśl pozytywnie, a będą cię spotykać rzeczy pozytywne!"

"Jeśli chcesz być tak blisko człowieka, że najchętniej zamieniłbyś się z nim na ciała, wyłączasz rozum i jedynym jeszcze funkcjonującym narządem zmysłów staje się dusza."

"Wszystko, co robię, robię w imię jedynego prawdziwego systemu wartości, o który w ogóle opłaca się walczyć na tym świecie: rodziny."

"Prezent! Dlaczego obiecałem Julianowi zegarek?Tak okrutną śmiertelną rzecz, która przecież w końcu nie służy do niczego innego, jak tylko do przybliżania nas do śmierci z sekundy na sekundę"

"Najczęściej analizujemy nasze błędy. Nigdy natomiast nie analizujemy naszych sukcesów. Jeśli coś idzie dobrze, uważamy to za rzecz naturalną. Martwimy się, kiedy tracimy pieniądze albo kiedy porzuciła nas miłość naszego życia. Ale dlaczego z nami jest, zastanawiamy się równie rzadko, jak dziwimy się, że zdaliśmy egzamin. A przy tym według mnie mniej winne są tu błędy, dzięki którym możemy poznawać ludzi, niż sukcesy, na które nie zasługujemy. Jeśli się w nie wgłębiamy, usypiają nas, stajemy się zadufani w sobie i możemy ich juz nigdy nie powtórzyć."

"Zdarzają się nieliczne momenty, kiedy nam, ludziom, udaje się żyć tylko chwilą. Kiedy nie ma przyszłości ani przeszłości, lecz tylko tu i teraz."

"Z upływem lat nasze życie coraz bardziej opiera się na niespełnionych obietnicach."

sobota, 12 lipca 2014

Konkurs z Diabłem... !

Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest mieć zakorzenione głęboko w sobie czyste zło? Zastanawialiście się, jakie byłoby Wasze postępowanie, gdybyście tylko poprzez odebranie życia drugiej osobie, mogli doświadczyć uczucia potocznie nazywanego szczęściem? Czy będąc świadomym ryzyka, dalibyście się ponieść pokusie spełnienia, czy z obawy o własne bezpieczeństwo przeżylibyście całe życie nie dając sobie szansy na choćby chwilę szczęścia?

A co jeśli dodatkowo Wasze życie przypominałoby spełnienie marzeń? Mieszkalibyście w penthousie na ostatnim piętrze, jeździli sportowym samochodem i budzili się u boku prawdziwej piękności. Czy zaryzykowalibyście stratę tego wszystkiego dla ukojenia zranionej duszy?

A gdybyście się odważyli…? Czy pierwszy raz byłby ostatnim? 
A może zapragnęlibyście zapewnić duszy szczęście jeszcze raz, potem znowu i znowu…

Opowiedzcie, który seryjny morderca wzbudził w Was swoimi czynami największy strach, a może nawet podziw, a autor najciekawszej opinii dostanie możliwość wejścia do głowy prawdziwego psychopaty!

Czytając "Pamiętnik Diabła" poznacie człowieka, który jest w stanie poświęcić wszystko, aby przez moment poczuć namiastkę szczęścia. Zwycięzca konkursu po 440 stronicowej wycieczce do piekła może całkowicie zmienić swój pogląd na definicję słów „dobro” i „zło”...

                                                                      ***
                                     
Aby mieć możliwość wygrania książki "Pamiętnik Diabła" z dedykacją od samego autora, należy odpowiedzieć na powyższe pytanie w komentarzu pod postem konkursowym! 

Dodatkowo proszę zostawić adres email, abym mogła się z Wami skontaktować w razie wygranej! :) Wskazane też - udostępnić baner konkursowy :)

Konkurs trwa do 26.07 
następnego dnia zostanie wybrany zwycięzca, 
przez komisję, w skład której wchodzą:
- autorka bloga Renata Zub
- autor książki pan Adrian Bednarek! :)

POWODZENIA! :)

Oficjalna strona książki KLIK

piątek, 11 lipca 2014

"Ulubione rzeczy" - S.J. Bolton

Gatunek: THRILLER, KRYMINAŁ
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 416
Oprawa: miękka 

Tłumaczenie: Agnieszka Kabala
Wydawnictwo: Amber



Okładki pozycji wychodzących spod skrzydeł wydawnictwa Amber, zawsze wyjątkowo przyciągają mój wzrok. Czym szczególnym się wyróżniają? Sama nie wiem, ale mają w sobie to coś! Ich grafika po prostu idealnie trafia w mój gust. A jeśli jeszcze zawartość spełnia oczekiwania, mamy już do czynienia z pełnią szczęścia! :D W taki właśnie sposób moją uwagę przykuła książka "Karuzela samobójczyń", której autorką jest pani Bolton...  ale ponieważ w bibliotece nie posiadają tego tytułu, stwierdziłam, że na początek zadowolę się inną książką z dorobku autorki... "Ulubione rzeczy".

Młoda policjantka z wydziału przestępstw seksualnych, Lacey Flint, staje się przypadkowo świadkiem morderstwa. Na jej rękach umiera kobieta, zaatakowana przez nieznanego napastnika, który niezauważony ucieka z miejsca zdarzenia. Jak się później okazuje jest to dopiero pierwsze z okrutnych morderstw, których ofiarami są kobiety. Dodatkowo morderca zostawia ślady prowadzące do młodej policjantki... Niedługo potem Lacey Flint, niegdyś zafascynowana postacią Kuby Rozpruwacza, odkrywa, że ostatnie zbrodnie do złudzenia przypominają dzieła legendarnego mordercy i zostały popełnione w rocznice zbrodni Rozpruwacza... Czyżby pojawił się naśladowca?


"W 1988 roku Rozpruwacz chwycił Annie za szyję i poddusił ją mocno, po czym obalił na ziemię. Klęcząc nad swoją ofiarą, poderżnął jej gardło tak głęboko, że omal nie odciął jej głowy. Potem pochylił się do przodu, zdarł jej spódnicę, żeby odsłonić brzuch, i zaczął chlastać nożem. Wyciął kawałki skóry, wywlókł wnętrzności i tkankę łączną, rozciągnął je po ciele. Macicę usunął całkowicie. Podciągnął nogi Annie - bez wątpienia planował zrobić więcej, ale został spłoszony..."

Jak już wspomniałam, było to moje pierwsze spotkanie z panią Bolton. Zwykle kiedy po raz pierwszy sięgamy po książkę autora, którego jeszcze nie znamy, towarzyszą nam spore emocje. Nie wiemy czego się spodziewać. Nie znamy stylu autora, nie znamy jego mocnych i słabych stron. Jest to jak ryzykowna podróż w nieznane. Może okazać się fascynującą przygodą, nudnym spacerkiem lub wręcz walką o przetrwanie... :) I taką niewiadomą była dla mnie ta książka. Na szczęście tym razem moje nadzieje zostały spełnione i otwarcie przyznaję - znalazłam to, czego szukałam!

Miłym zaskoczeniem było dla mnie przyjemne pióro, którym posługuje się pani Bolton. Pisze ona w bardzo przystępny sposób, nie używając zawiłego słownictwa. Czyta się łatwo, szybko i przyjemnie. Autorka nie zanudza nas zbędnymi opisami, wątkami i nie męczy mnogością bohaterów. W książce jest tylko to, co konieczne. Bohaterów jest niewielu, lecz każdy z nich dokładnie wykreowany i dopracowany w najmniejszych szczegółach. Główna bohaterka, policjantka Flint, jest postacią niezwykle barwną i choć stoi po stronie prawa, skrywa wiele mrocznych tajemnic, a odkrywanie ich na łamach powieści zafunduje nam sporo emocji. Jednym słowem strona techniczna książki prezentuje się przyzwoicie. A co z fabułą? Fabuła to już całkiem inna bajka!

"Myślę, że Anie była świadoma przez większość czasu. Duszenie obezwładniło ją, ale nie zabiło. Myślę, że czuła nóż na gardle, zaznała przerażenia, jakie ogarnia człowieka, kiedy nie może krzyczeć. Myślę, że leżąc na zimnych, twardych kamieniach czy w mokrym błocie podwórka przy Hanbury, doświadczyła bólu, jakiego oby nie doświadczył nikt z nas; czekała, aż ciemność w jej głowie rozrośnie się, i zdawała sobie sprawę, że kiedy zamknie oczy, zrobi to po raz ostatni..." 

Strona techniczna książki wypadła bardzo dobrze, natomiast fabuła wygląda jeszcze lepiej! Wciąga i intryguje już od początku! Książka ma ponad 400 stron jednak czyta się ja niezwykle szybko i przyjemnie, ponieważ kiedy się zacznie, ciężko odłożyć ją z powrotem na półkę! Ja znalazłam w niej wszystko to, czego szukałam. Była tam zbrodnia, intryga, krew, dreszczyk grozy przebiegający po plecach i zagadka z Kubą Rozpruwaczem w tle... Mocne, drastyczne opisy, dużo ofiar... to lubię! Autorka dobrze prowadzi akcję i umiejętnie buduje napięcie przez całą historię, dzięki czemu ani przez chwilę nie mamy poczucia monotonii i znużenia. Na nudę nie ma tu miejsca! Ponadto rewelacyjne, zaskakujące zakończenie zwala kapcie z nóg! :) Ostatnie strony powieści odebrały mi mowę... a po skończeniu i odłożeniu powieści długo jeszcze nie mogłam wyjść z wrażenia! Co tu dużo mówić - Pani Bolton rozłożyła mnie na łopatki.

Jedno wiem na pewno - zapoznam się z pozostałymi tytułami z dorobku autorki. Najszybciej jak się da! Jestem przekonana, że będzie to dobry wybór. Wielkie emocje, dreszczyk grozy, zagadka i zbrodnie naśladujące czyny Kuby Rozpruwacza, to zdecydowanie dobra zapowiedź do kolejnych przygód Lacey Flint. "Ulubione rzeczy" szczerze mnie zachwyciły i polecam każdemu, kto ma ochotę na intrygującą zagadkę z zaskakującym finałem. 


"Kiedy wszystko wyślizguje ci się z rąk, 
duma jest jedyną rzeczą, którą możesz zachować..."


wtorek, 1 lipca 2014

"Rany kamieni" - Simon Beckett

Gatunek: THRILLER, KRYMINAŁ
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 336
Oprawa: miękka 

Tłumaczenie: Radosław Januszewski
Wydawnictwo: Amber


Jakiś czas temu Simon Beckett powalił mnie na kolana. Serię przygód antropologa sądowego, Davida Huntera, przeczytałam niemal jednym tchem. Wszystkie cztery części, jedną po drugiej i wszystkie szczerze mnie zachwyciły! Do tego stopnia, że delektowałam się każdym słowem i żal mi było kończyć ostatnią część, ponieważ świadomość, że żadna kolejna na mnie nie czeka, nie była pocieszająca. Więc kiedy zobaczyłam w zapowiedziach wydawnictwa Amber nową pozycję tego autora od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać! Czy zachwyciła mnie tak samo jak poprzednie?

Poznajemy go kiedy ucieka... Czegoś się boi. Bardzo się boi, lecz nie wiemy czego. Nie wiemy też czy jest ofiarą, czy przestępcą. Nie wiemy o nim nic, prócz tego, że przybył z innego kraju i ma ze sobą plecak z tajemniczym pakunkiem oraz zdjęciem kobiety. Ucieka... Wpada w leśną pułapkę zastawioną na dzikie zwierzęta i trafia na położoną na uboczu farmę. W czasie rekonwalescencji i bliższym poznaniu mieszkańców farmy oraz mieszkańców pobliskiego miasteczka, zauważa, że jego gospodarze skrywają jakąś ponurą tajemnicę... i to zapewne niejedną.

"Ludzie żyją własnym życiem i próżnością jest sądzić, 
że odgrywamy w nim jakąś większą rolę"

Po serii przygód doktora Huntera, pan Beckett wskoczył niemal automatycznie na sam szczyt w moim prywatnym rankingu ulubionych pisarzy. Kolejną jego książkę mogłabym brać w ciemno, bez uprzedniego czytania opisu, recenzji, a nawet patrzenia na okładkę! Byłam przekonana, że nie jest w stanie mnie już zawieść. Do nowej lektury zasiadłam więc z wielkim zapałem, przekonana, że znów czeka mnie kilka godzin wspaniałej przygody, zawiłej intrygi, drastycznych opisów. Jednak z każdym kolejnym rozdziałem mój zapał coraz bardziej malał i malał... A początkowy entuzjazm powoli ustępował miejsca znudzeniu i wielkiemu rozczarowaniu. Broniłam się jak mogłam, długo kurczowo trzymałam się nadziei i przekonania, że przecież to mój Beckett! - Na pewno co najmniej w połowie się rozkręci i wbije mnie w kanapę! Nic takiego się jednak nie stało...

Po przyjemnym dreszczyku emocji, który towarzyszył mi przy poprzednich książkach autora, nie zostało ani śladu. Brakowało mi tu zwłok, mocnych opisów, brakowało grozy, intrygi i przede wszystkim ...akcji! Na początku zapowiadało się nawet ciekawie - poznajemy bohatera, który przed czymś ucieka, czegoś się boi. Nie wiemy kim jest, ani czego się obawia. Podczas ucieczki wpada w pułapkę i zostaje ocalony przez dwie kobiety zamieszkujące pobliska farmę. Zostaje tam na dłużej, na czas rekonwalescencji. Pomaga w remoncie gospodarstwa, zdrowieje, poznaje mieszkańców i ...nic się nie dzieje! Kiedy w historii pojawiły się umieszczone w pobliskim zagajniku, tajemnicze posągi, moja wyobraźnia ruszyła pełną parą! Oczyma wyobraźni widziałam jak z ich pęknięć sączy się krew... Jak okazują się one mogiłami wścibskich sąsiadów... Poniosło mnie? Zdecydowanie, gdyż według autora owe kamienne posągi po prostu sobie tam ...stoją! Stoją i nie odgrywają w książce jakieś większej, znaczącej roli.

Jedynie końcówka i cały finał powieści może lekko zaskoczyć i zadziwić. Jednak w stopniu umiarkowanym, gdyż moje kapcie pozostały w swojej dotychczasowej pozycji :) Dobre i to! Skoro wynudziłam się przez 300 "pierwszych" stron powieści, to z wielką przyjemnością przyjęłam chociaż zaskakującą końcówkę! Czy straciłam czas? Nie do końca. Momentami robiło się ciekawie. Były fragmenty, które czytało się z przyjemnością i zainteresowaniem, jednak podsumowując całość, było ich zdecydowanie za mało! "Rany kamieni" to był inny Beckett. Całkowicie różniący się od tego, którego wcześniej poznałam. Jednak jedno pozostało bez zmian - lekki i przyjemny styl. Prosty język, którym posługuje się autor. Jednak ze wcześniejszych dawek emocji, budowania napięcia i podkręcania akcji, pozostało niewiele.

Wynudziłam się, rozczarowałam, zawiodłam... ale wybaczam i mimo wszystko czekam z niecierpliwością na kolejną pozycję pana Becketta. Na pewno dam jej szansę. Na pewno sięgnę po nią z entuzjazmem i wcześniejszym zapałem, ciekawa co tym razem przygotował. W końcu każdemu może trafić się gorszy dzień, gorszy okres, małe załamanie dobrej passy... Nawet ponadczasowy król powieści grozy, Stephen King, ma swoje lepsze i gorsze powieści. Tak i Simon Beckett po rewelacyjnej serii z doktorem Hunterem nieco obniżył swój poziom, co nie było trudne, gdyż "Chemia śmierci" i jej kontynuacje bez wątpienia postawiły poprzeczkę bardzo wysoko! 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...