niedziela, 24 sierpnia 2014

"Pasierbice" - Hilary Norman

Gatunek: THRILLER
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 535
Oprawa: miękka 

Tłumaczenie: Anna Bańkowska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka


"Pasierbice"... jakże bliski mi tytuł! Sama pasierbicą byłam. Więc sam tytuł bardzo mnie zaintrygował, do tego interesujący opis, oraz wiele pozytywnych opinii i recenzji utwierdziło mnie jedynie w przekonaniu, że warto po tę pozycję sięgnąć. Z własnego doświadczenia wiem, że ojczym i jedna pasierbica to już może być mieszanka wybuchowa... a co dopiero 3 pasierbice?! 

Matthew Gardner i Karolina Walters poznali się, pokochali i dość szybko zdecydowali na ślub. Rozumieli się doskonale, lubili spędzać razem czas, kochali się i czuli się razem szczęśliwi. Był tylko jeden problem, trzy nastoletnie córki Karoliny postanowiły pozbyć się ojczyma. 16-letnia Flic, 14-letnia Imo i 12-letnia Chloe postanowiły zmienić życie Matthew w piekło... Na początku były to małe, nieszkodliwe złośliwości. Z czasem jednak przybrały one na sile i doprowadziły do tragedii..

O relacjach pasierbica - ojczym mogłabym powiedzieć dużo. Sama takie relacje przez długi czas utrzymywałam. W sumie nadal utrzymuję, chociaż już nieco inaczej, ponieważ założyłam własną rodzinę i własny dom. Tu żadne pokrewieństwo i geny nie mają znaczenia. Liczą się ludzie. Znam rodziny, w  których pasierbica utrzymywała lepsze i bliższe kontakty z ojczymem, niż wiele innych córek z rodzonym ojcem. Dlatego też uważam, że nie możemy każdej takiej rodziny wsadzić do jednej szuflady, gdyż wszystko zależy od ludzi, ich podejścia, ich charakterów. Jednak historia opisana przez autorkę bez wątpienia mogłaby wydarzyć się w rzeczywistym życiu. Ponieważ pojawienie się nowego mężczyzny w domu i życiu dziecka to wielkie wydarzenie i wiążą się z nim ogromne emocje, nie zawsze pozytywne... 

"Podobno nawet ludzie bez skazy, 
oskarżani dostatecznie często o różne grzechy, 
zaczynają wątpić w swą niewinność."

Od samego początku podchodziłam do tej książki z wielkim zapałem i wielką nadzieją. Nadzieją na intrygującą historię i akcję. Jednak z każdą stroną mój zapał malał, a nadzieja znikała. Na początku było nieco nudno. Przez pierwsze 100 stron trzeba było po prostu przebrnąć. Działo się niewiele. Akcja rozwijała się bardzo powoli. Ale starałam się jak mogłam i cierpliwie czekałam na dalszy rozwój wypadków. Moja cierpliwość została nagrodzona, gdyż później akcja nieco się rozkręciła, zaczęło się dziać coraz więcej, dreszcze coraz częściej zaczęły pojawiać się na moim ciele... Nigdy bym nie pomyślała, do czego mogą być zdolne młode dziewczęta i do czego mogą się posunąć, byleby tylko osiągnąć swój cel... Autorka wykazała się wielką pomysłowością. Tego z pewnością nie można jej odmówić, podobnie jak zdolności pisarskich. Wielkim plusem powieści jest lekki, przyjemny styl, oraz prosty język jakim posługuje się autorka. 

Czas poświęcony tej powieści, nie był czasem straconym, choć nie mogę też powiedzieć, żebym była wyjątkowo zachwycona. Czegoś mi brakowało. Moją ocenę na pewno obniża powolny rozwój akcji i wydarzeń. Lubię kiedy książka porywa mnie od pierwszych stron i nie pozwala odłożyć się na regał. Tu mi tego brakowało. Kilka razy przyłapałam się na tym, że wracam do niej z obowiązku, a nie z ciekawości. Gdyby na początku zabrakło mi wytrwałości i wiary w zdolności autorki, książka mogła wylądować na stosie "niedoczytane, wrócę (lub nie) innym razem" :) Na szczęście tak się nie stało...

Relacje między ojczymem, a pasierbami bywają naprawdę różne. Ile ludzi, tyle przypadków. Ja ze swoim miałam częste konflikty i brak porozumienia. Moja znajoma za swoim skoczyłaby w ogień, tak samo jak on za nią. Jedyne co ma tu znaczenie to charaktery i chęci obu stron. Zdecydowanie każda relacja wymaga wiele pracy, poznania się i dobrych chęci. U mnie w domu czegoś zabrakło, jednak mimo to byliśmy w stanie przeżyć ze sobą 14 lat pod jednym dachem. Teraz już mam własny dom, rodzinę i swoje życie, wiele się zmieniło. Ja się zmieniłam. Relacja z ojczymem znacznie się poprawiła... I choć ten człowiek nie jest moim biologicznym ojcem, to jednak on zna moje najdziwniejsze nawyki, moje wady i zalety. On zadał sobie trud wychowania mnie od najmłodszych lat! I to również dzięki niemu jestem dziś tym, kim jestem... i jestem mu za to naprawdę wdzięczna!

niedziela, 17 sierpnia 2014

"Oszukać przeznaczenie" - śmierci nie przechytrzysz, ona ma swój plan...

Uwielbiam horrory! I nie jest to tajemnicą. Swego czasu pochłaniałam je w ogromnych ilościach, w zastraszającym tempie, nie krzywiąc się nawet w najstraszniejszych, najobrzydliwszych momentach! :) Nie miało znaczenia czy jest to film o duchu, który będzie utrudniał życie nowym lokatorom pięknego, tajemniczego domu, czy o demonie, którego będą wypędzać setkami egzorcyzmów, czy o psychopatycznym mordercy, który będzie patroszył dziesiątki ofiar... Każdy z tych filmów miał u mnie szansę, jednak po pewnym czasie, trudno było mnie czymś zaskoczyć. Kiedy odkryłam "Oszukać przeznaczenie" byłam szczerze zachwycona pomysłem twórców, a jeszcze bardziej tym, że były już przygotowane na tacy dwie kolejne części... Teraz jest ich już 5!

Na czym polega fabuła pewnie większość z Was wie, ale dla pewności nieco przybliżę, na podstawie części pierwszej. Alex wybiera się z wycieczką szkolną na kilka dni do Paryża. Kiedy znajduje się już na pokładzie samolotu, ma przerażającą i niezwykle realistyczną wizję (lub sen), że tuż po starcie samolot zapali się i rozbije, a wszyscy pasażerowie, łącznie z nim, zginą. Przerażony chłopak wzbudza na pokładzie zamieszanie, zostaje z niego usunięty a wraz z nim samolot opuszcza kilka innych osób. Kilka chwil po starcie okazuje się, że wizja chłopaka sprawdziła się... Samolot staje w płomieniach. Kilkoro ocalałych nie może uwierzyć w swoje szczęście... Nie na długo. Niebawem szczęśliwcy zaczynają ginąć w tajemniczych okolicznościach... Czyżby śmierć i tak miała swój plan, którego nie zamierza zmieniać?

I tym samym schematem zbudowane są cztery kolejne części serii. Zmienia się jedynie miejsce wypadku, oraz bohaterowie. Część 1 dzieje się na pokładzie samolotu, część 2 na autostradzie, część 3 w wesołym miasteczku, 4 na stadionie rajdów samochodowych, natomiast 5 na moście pylonowym. W każdej części chodzi o to samo, w każdej części sens jest ten sam, w każdej części jeden z bohaterów ma wizję, ale nie oznacza to wcale, że jest nudno... Wcale nie, bo sposobów na śmierć jest przecież tysiące! A na tych, którym nie dane było zginąć w przeznaczonym dla nich wypadku, śmierć przygotowała coś specjalnego i czyha na nich w najmniej spodziewanym miejscu i momencie! U lekarza, u fryzjera, w windzie, na ulicy, w kinie,  w siłowni, w centrum handlowym, kawiarni i we własnym domu...

Chociaż oglądając już drugi film z tej serii, wiemy czego się spodziewać i jaki będzie ciąg dalszy wydarzeń, to jednak nie dane jest nam się nudzić. Schemat i pomysł filmu trzyma nas w napięciu przez cały seans. Wiemy, że ocalałe osoby zginą... nie wiemy jednak w jakiej kolejności i w jakich okolicznościach. A każde miejsce, w którym się pojawiają, idealnie się do tego nadaje. Twórcy filmu wiedząc o tym, z prawdziwym wyrachowaniem grają na naszych nerwach! Umiejętnie prowadzą akcję i stopniowo budują napięcie!  I to właśnie jest najlepsze! Niemal dwie godziny nieustannej grozy, dreszczyku emocji, niepewności i strachu... Każdy kto oglądał choć jedną część zrozumie, kiedy powiem, że już jedna kropla wody ściekająca po brzegu wanny, budzi grozę i niepokój...

Warto również zaznaczyć, że widowisko jakie nam tu przygotowano, budzi grozę, a sceny mrożą krew w żyłach! Nie jest to kino dla ludzi o słabym żołądku i słabych nerwach. Leje się krew, wypływają wnętrzności, wypadają oczy, słychać trzask łamanych kości... Silnik samochodowy rozłupuje czaszkę, noże przebijają na wylot, atlas do ćwiczeń miażdży mózg... a zwykły mały gwóźdź może stać się powodem prawdziwej tragedii! Jeśli nie lubisz horrorów i mocnych scen, ten film nie jest dla Ciebie... Zdecydowanie celem twórców jest wystraszyć widza, wzbudzić lęk, może czasem nawet obrzydzenie. I ten cel został osiągnięty pięciokrotnie i ja osobiście, nie mogę stwierdzić, żeby któraś część w znaczny sposób przebijała lub była znacznie gorsza od innej! Są podobne, na tak samo dobrym poziomie... bo sposobów na widowiskową śmierć jest mnóstwo!

Przyznaję, że chociaż zakończenie 5 części daje do zrozumienia, jakoby kolejnej części miało już nie być, to gdyby się jednak pojawiła, przyjęłabym ją z prawdziwą radością i entuzjazmem! Można by pomyśleć, że liczy się umiar i pięć części filmu bazującego na tym samym schemacie to już za dużo. Dla mnie jednak każdy z tych filmów to kilkadziesiąt minut przyjemnie spędzonego czasu! Nie jest to może kino najwyższych lotów, nie znajdziemy tam też największych gwiazd światowego formatu, zamiast głębokiego przesłania postawiono tu na wstrząsające, mocne sceny... a jednak i to kino może dać do myślenia! Nie wiesz ile czasu zostało Tobie... nie wiesz jaki plan został przygotowany... nie znasz swojego przeznaczenia... Skąd wiesz? a może i na Ciebie śmierć czeka tuż za rogiem?!


czwartek, 14 sierpnia 2014

Jak to się stało, że Pan Wołodyjowski napisał "Potop"...

Już sam tytuł tego posta nam, molom książkowym, wydaje się być totalnym nieporozumieniem i absurdem. Prawda? Zapewne każdy z nas, bez względu na to, czy z języka polskiego miał piątki czy trójki, nawet wyrwany z głębokiego snu potrafiłby podać skład trylogii i nazwisko autora epopei narodowej. Uwierzycie, że niektórzy nawet w stanie świadomym, nie potrafią odpowiedzieć na te pytania?! Tak, mnie też wydawało się to niewiarygodne... Do czasu...

Do stworzenia tego postu przyczyniła się moja znajoma z pracy... i chociaż nie twierdzę wcale, że ja jestem alfą i omegą z języka polskiego, ponieważ zdarza mi się postawić przecinek w nieodpowiednim miejscu i strzelić rażącego byka ortograficznego, to jednak informacje podstawowe i najważniejsze udało mi się opanować! :) Naiwnie myślałam, że to normalne. Nic nadzwyczajnego. A jednak...

Przejdźmy więc do rzeczy i już tłumaczę, co mnie tak wzburzyło. Otóż w pracy bardzo często, aby weselej i przyjemniej nam się pracowało, organizujemy sobie quizy i zagadki :) Pewnego dnia padło na koleżankę (dla jej dobra niech pozostanie anonimowa :P ) i skierowaliśmy w jej stronę jedno proste pytanie z dziedziny języka polskiego. To co usłyszeliśmy powaliło nas wszystkich na plecy... i nie byłoby może jeszcze tak szokujące, gdyby owa koleżanka, nie chwaliła się uprzednio, że była dobrą uczennicą w szkole z rozszerzonym językiem polskim i historią... UWAGA... usiądźcie...

- Kto napisał "Potop"? 
-... yyy... Pan Wołodyjowski...?

Taaaak... Tego dnia zadaliśmy jej tylko to jedno pytanie, ponieważ każdy z nas miał dość... nikt już nie chciał więcej. Najpierw byliśmy w szoku, potem zaczęliśmy się śmiać. Koleżanka natomiast nadal upierała się, że była jedną z najlepszych uczennic! Jakiś czas później postanowiłam dać jej kolejną "szansę"... i oto wyniki kolejnego quizu:

- Kto napisał "Lalkę"?
- No Sienkiewicz! przecież to trylogia! 
- ... <padłam>

*****

- dobra, masz drugą szansę - co wchodzi w skład trylogii?!
- "Ogniem i mieczem", "Potop" i ... yyy ... 
-...???
- "W pustyni i w puszczy" to nie...
ale mam to na końcu języka..."Krzyżacy"!

( no przecież nie "Pan Wołodyjowski", skoro to on "Potop" napisał :P )
- ... 
- i dlatego nazywa się to trylogia, bo każda z tych książek składa się z 3 części!

*****

- Kto napisał "Nad Niemnem"?
- Miłosz?!
-  ... ?!?
- wiem, Maria Orzeszkówna!

*****

- Kto napisał "Zbrodnię i karę" ?
- Ten sam co "Ferdydurke". Fredro?!
- Ty się mnie pytasz prymusko?
- a nie. Nałkowski. był taki autor.
- Zofia Nałkowska była...
- pomyliłam z Gombrowiczem!
- Brawo! rzeczywiście on napisał "Ferdydurke"!
- no i "Zbrodnię i karę".
- Dostojewski! cholera! D O S T O J E W S K I ! ! !
- no wiem, Ferdynand... 

Tu wymiękłam. I wiecie? Sama nie wiem, co o tym myśleć... oj zabolało! :) Nie wiem, czy trzeba się tu śmiać, czy płakać? Zastanawiam się czyja to wina!? Czy koleżanka po prostu była nieukiem? Czy to nauczyciele zawiedli? I jak do cholery to dziewczę zdało maturę? Jak ona skończyła tę szkołę z rozszerzonym polskim?! No jak?!?! I najbardziej przeraża mnie myśl, że takich prymusów jest więcej... Potrafię zrozumieć, że może rzeczywiście nie wszyscy byli z polskiego orłami! Nie wszystkim te lektury, nazwiska przychodzą z łatwością. Może się to pomieszać, można zapomnieć... w końcu, nawet ja maturę zdałam już 11 lat temu... ale żeby nie znać takich podstawowych wiadomości?! Nie, to mi się w głowie nie mieści. Przychodzi mi w tym momencie na myśl tylko jedno zdanie - "Milczenie jest złotem..."

wtorek, 12 sierpnia 2014

"Dlaczego mężczyźni kochają zołzy" - Sherry Argov

Gatunek: PORADNIK
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 225
Oprawa: miękka 

Tłumaczenie: Urszula Szczepańska
Wydawnictwo: G+J 



Rzadko czytam poradniki, a jeśli już się zdarza to raczej na temat finansów i zdrowia, do poradników sercowych natomiast zawsze podchodziłam z wielkim dystansem i przymrużeniem oka... Jednak ta książka bardzo mnie zaciekawiła i muszę przyznać, że znalazłam w niej wiele przydatnych informacji! Jednak co ważne i warte zapamiętania, Tytułowa zołza, nie ma nic wspólnego z wredną babą, ani typowym wyobrażeniem, jakim zołza wydaje nam się być. Autorka określa tak kobietę pewną siebie, konkretną, zdecydowaną, znającą swoją wartość, lecz miłą, uprzejmą i kulturalną. Kobietę o jakiej marzą wszyscy mężczyźni... 

Najczęściej bywa tak, że zakochana kobieta najchętniej od razu uchyliłaby nieba wybrankowi swojego serca. Stara się jak może, by spełnić jego zachcianki. Jeśli "Misio" jest głodny zaprosi go na wystawną kolację przy świecach, podając mu wykwintny posiłek z dwóch dań, który gotowała dla niego całe popołudnie. Kiedy "Misio" zaprosi ja na randkę, zawsze znajdzie dla niego czas. Odwoła wizytę u fryzjera, przełoży spotkanie z przyjaciółkami i pobiegnie... Albo co gorsza, zanim przyjmie zaproszenie na sobotni babski wieczór, zadzwoni najpierw do "Misia" zapytać, czy nie zaplanował wspólnego wieczoru... Ponadto zrezygnuje ze swoich pasji, zmarnuje karnet na basen i siłownię, zrezygnuje z lekcji tańca, by móc jak najwięcej czasu poświęcić na spotkania z "Misiem". Ona chce dobrze. nie zdaje jednak sobie sprawy z tego, że jest to najlepszy przepis na sercową katastrofę...

Kobietom, zwykle wydaje się to normalne, ze skoro jesteśmy zakochane powinnyśmy to okazać. Wydaje nam się, że nasz mężczyzna doceni nasze wysiłki i starania. Wydaje nam się, że powinniśmy spędzać razem jak najwięcej wolnego czasu. Nic bardziej mylnego! Pani Argov rozwiewa wszelkie wątpliwości. Po przeprowadzeniu ankiet, rozmów i wywiadów z setkami mężczyzn, zdradza w swojej książce niezawodne sposoby na zdobycie zainteresowania mężczyzny. Pani Argov wytyka najczęściej popełniane przez kobiety błędy i podpowiada jak je naprawić... a przede wszystkim jak ich więcej nie popełnić. I z niebywałą dumą przyznaję, że po zapoznaniu się z tą pozycją, upewniłam się tylko, co do sensu słów, które od dziecka powtarzała mi babcia i mama... 
"Nigdy nie biegaj za facetem! 
Nie podawaj mu się na srebrnej tacy! 
Nic mu nigdy nie ułatwiaj! 
Jeśli mężczyźnie na Tobie zależy, będzie wiedział jak Cię znaleźć i 
znajdzie sposób, żeby do Ciebie dotrzeć!" 

Te słowa bardzo wryły mi się w pamięć i zawsze starałam się do nich stosować. Koleżanki nie raz twierdziły, że to zgrywanie królewny wcale nie będzie mi się opłacać, a mój mąż do tej pory mi wypomina, że na początku naszej znajomości on się starał, pisał, dzwonił i przyjeżdżał a ja długo się nie angażowałam i podchodziłam z dystansem... Jednak jak widać, nie zrezygnował :) Mogę więc z własnego doświadczenia powiedzieć, że to co pisze autorka w tej książce ma sens. Być może jestem staroświecka, ale uczono mnie, że to mężczyzna ma zdobywać kobietę! To on powinien dzwonić, starać się, zabiegać o spotkanie... Kobieta natomiast powinna mieć klasę i kazać się zdobywać. Ponad wszystko cenić siebie i swój czas. Jeśli mężczyźnie naprawdę zależy to poczeka...

Każdy mężczyzna bez wyjątku ma naturę wojownika i zdobywcy! Każdy mężczyzna lubi rywalizację. Każdy lubi zdobywać, starać się... i kiedy zdobędzie coś, co kosztowało go wiele wysiłku będzie tę zdobycz szanował! A jaką wartość ma coś, co przyszło szybko i łatwo? Niewielką, więc niebawem zacznie się rozglądać za nową dawką emocji. Kobiety tego nie rozumieją, lub po prostu o tym zapominają, ponieważ większość już od samego początku popełnia najpopularniejsze błędy. Oczywiście nikt nie każe ci być wredną, niemiłą, opryskliwą królewną, która nie docenia wysiłków faceta. Pokaż, że widzisz jego starania i doceniasz, ale nie oplataj mężczyzny jak bluszcz, bo nawet jeśli będziesz nieziemsko piękna i czarująca, naturalną reakcją faceta będzie, chęć uwolnienia się! Daj mu się zdobywać i znajdź zdrowe granice. Zachowaj swoją indywidualność, prowadź dalej swoje życie, umawiaj się z przyjaciółkami, chodź na siłownię, dbaj o swoje hobby... po prostu w wolnej chwili znajdź czas też dla niego! 

Nie czytam wiele takich poradników, ale akurat ten uważam za warty uwagi! Uważam, że zdecydowana większość kobiet powinna po niego sięgnąć choć raz! A najlepiej dwa... i to z notatnikiem! Czasy się zmieniły, dzisiejsze młode kobiety wyznają równouprawnienie, gazetki i głupkowate reality show, wbijają im do głów, że mają brać sprawy we własne ręce i jeśli podoba im się facet, mają go zdobywać! Dla mnie to totalna bzdura i niestety uważam, że w sprawach damsko-męskich świat poszedł w złym kierunku! Natura zaprojektowała nas inaczej! Pozwól mężczyźnie pozostać mężczyzną, a ty ceń i pielęgnuj swoją kobiecość... zyskasz na tym, a on będzie ci naprawdę wdzięczny! 

"Nie zrozum mnie źle: bezwarunkowa miłość to piękna rzecz. 
Ale dopiero po tym, jak twoje warunki zostaną spełnione!"

"Kiedy ludzie pokazują ci, kim są, wierz im... 
za pierwszym razem."

środa, 30 lipca 2014

"Skazany na bluesa" - recenzja filmu...

"SKAZANY NA BLUESA"
Gatunek: dramat, muzyczny
Reżyseria: Jan Kidawa - Błoński
Scenariusz: Przemysław Angerman, Jan Kidawa - Błoński
Produkcja: Polska
Premiera: 2005


OBSADA:
Ryszard Riedel - Tomasz Kot

Gola - Jolanta Fraszyńska
Indianer - Maciej Balcar



30 lipca tego roku mija dokładnie 20 lat od śmierci Ryszarda Riedla, legendarnego wokalisty zespołu Dżem. Niezwykle charyzmatycznego, utalentowanego muzyka, którego kariera choć bardzo burzliwa, odcisnęła trwały ślad w historii polskiej muzyki. Zespół istnieje do dziś. Miejsce zmarłego muzyka zajął początkowo Jacek Dewódzki, następnie Maciej Balcar... I chociaż z jego wokalem zespół Dżem gra i koncertuje do dziś, nigdy już nie będzie tym samym Dżemem.

Ryśka już dawno nie ma, ale jego muzyka żyje w nas do tej pory. Każdy zna przynajmniej jedną piosenkę, która wyszła spod jego pióra... "Wehikuł czasu", "Mała aleja róż", "Whisky", "List do M.", "Sen o Victorii"... to jedynie najbardziej znane tytuły, zaledwie garstka jego twórczości! Jego charyzmatyczny, mocny głos nadal można usłyszeć na playlistach jego prawdziwych fanów. A co najbardziej mnie cieszy, jego muzykę potrafią docenić też młodsze pokolenia, które nie miały już możliwości posłuchania jego wokalu na żywo... Z takiego pokolenia wywodzę się również ja...

W roku 1994 kiedy życie Riedla dobiegło końca, miałam zaledwie 9 lat. Moim głównym zajęciem było wtedy zwisanie z trzepaka, przebieranie lalek barbie w nowe kiecki, trwanie w postanowieniu zostania nauczycielką w przyszłości, a najpoważniejszym zmartwieniem było utrzymanie tytułu najlepszej w skakaniu na skakance wśród koleżanek z podwórka... Muzyka Dżemu nie była mi bliska. Nie była mi nawet znana. Wtedy bardziej przemawiały do mnie teksty przebojów Fasolek, niż życiowa twórczość Ryśka. Moi rodzice również go nie słuchali, więc ja sama Dżem poznałam znacznie później. Dopiero w wieku około 19 lat. I wtedy jego muzyka na dobre zagościła w moim domu, lecz do dziś strasznie mi żal, że zamiast koncertów na żywo zostały mi tylko stare nagrania... Dlatego też z radością przyjęłam wiadomość o filmie "Skazany na bluesa". 

Jakim człowiekiem był Rysiek, możemy się już dowiedzieć tylko z książek, oraz filmów. Wiemy, że był niepokorną duszą, nade wszystko ceniącą sobie wolność. Spóźnił się na swój ślub. Zaraz po przyjęciu weselnym poszedł odprowadzić przyjaciela i wrócił po dwóch tygodniach... Zdarzało mu się też nie przyjść za swój własny koncert! Był wolnym ptakiem... ptakiem, który wpadł do klatki... klatki, którą było uzależnienie... i problem uzależnienia starali się przedstawić twórcy filmu. Przyznaję, że ten obraz wywołał we mnie ogromne emocje. Z jednej strony świetnie rozwijająca się kariera, z drugiej narkotyki, uzależnienie i kochająca żona, Gola, trwająca przy nim mimo wszystko, na dobre i złe... 

Na temat filmu "Skazany na bluesa" słyszałam przeróżne opinie. Jedni uważają, że jest to bardzo dobry film... inni mówią, że to jakaś pomyłka. Fatalny montaż, kiepska jakość, nieudane, bezsensowne retrospekcje i ponadto gra aktorska wołająca o pomstę do nieba! Ja na temat profesjonalizmu twórców nie mogę się wypowiedzieć, ponieważ absolutnie się na tym nie znam, a film odbieram jedynie jako zwykły widz... jednak moim skromnym zdaniem twórcy całkiem przyzwoicie wykonali swoje zadanie! Film wzbudza masę przeróżnych emocji! Ukazuje życie Riedla od strony, której tak naprawdę nie znaliśmy. Dla nas był utalentowanym muzykiem i charyzmatycznym wokalistą. Jego życie prywatne, problem uzależnienia, to zupełnie inna bajka, o której tak naprawdę, niewiele mówiono. W filmie ten problem przedstawiono bardzo wyraźnie... choć wydaje mi się, że lekko przesadzono...

Twórcy ukazali nam jego życie w różnych aspektach. Rozwijająca się kariera muzyczna i jednocześnie pogłębiający się problem, z którym Rysiek nie potrafił sobie poradzić. Obserwujemy jak krok po kroku, upada coraz niżej. Jak uzależnienie pochłania go w coraz większym stopniu. Jak traci kontrolę nad życiem, zaniedbuje zobowiązania wobec zespołu, zaniedbuje rodzinę... i w tym momencie należy pamiętać, że film "Skazany na bluesa" jest jedynie filmem fabularnym opartym na wątkach biograficznych, a nie biografią Ryszarda Riedla! 

Wiele w nim przekłamań, wiele scen stworzonych dzięki wyobraźni twórcy... Owszem Rysiek miał problemy z narkotykami, ale nigdy nie musiał się poniżać, aby je zdobyć! Nigdy nie narkotyzował się w obecności dzieci, jak to było pokazane w jednej ze scen... Jego syn Sebastian, obecnie wokalista zespołu Cree, wielokrotnie powtarzał w wywiadach, że jako dziecko nie zauważał nawet, że z ojcem było coś nie tak. Przygoda Ryśka z narkotykami również rozpoczęła się w innych okolicznościach, niż pokazuje nam film. Filmowy Indianer to tak naprawdę postać fikcyjna, która miała jedynie symbolizować wszystkich przyjaciół Ryśka, w tym Pudla, jednego z jego najbliższych przyjaciół z dzieciństwa. Ponadto scena koncertu na auli szkolnej jest jedynie w połowie prawdziwa... Podobny koncert owszem, miał miejsce, lecz ciężarna, nastoletnia Gola znalazła się tam tylko dzięki wyobraźni reżysera, ponieważ Bastek pojawił się na świecie kiedy jego rodzice mieli po 22 lata.

Możemy doszukać się w filmie jeszcze kilku niezgodności w porównaniu z prawdziwym życiem artysty, jednak nikt nie obiecywał, ani nie twierdził, że "Skazany na bluesa" jest biografią. Warto to zapamiętać, ponieważ osoby, które nie znały Ryśka i niewiele o nim wiedzą, po seansie filmu, mogą mieć mylne wyobrażenie o jego osobie! Miał on normalne życie, był uśmiechniętym, charyzmatycznym człowiekiem o miłym usposobieniu i wielkim poczuciu humoru... w filmie widzimy go wiecznie nieprzytomnego, nieobecnego, odurzonego. Film jest ponury i szary, jego życie smutne, a sam Rysiek brudny i zaniedbany... i ja jestem nieco zawiedziona, że tak go przedstawiono i tak przerysowano jego postać. Wystarczy obejrzeć stare nagrania jego występów, żeby przekonać się, że nigdy nie był tak zaniedbany i tak ponury i nieszczęśliwy! A jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się o Ryśku więcej i poznać jakie jego życie naprawdę było, polecam sięgnąć po książkę "Rysiek" autorstwa pana Skaradzińskiego. 

Jeśli chodzi o obsadę aktorską, uważam, że została ona dobrana doskonale... Tomasz Kot w roli Ryśka powala na kolana! Choć jego postać została przerysowana i przesadzona, jego zdolności aktorskie bronią się same. Nie była to łatwa rola i panu Tomaszowi należą się wyrazy uznania. Jolanta Fraszyńska do roli Goli została wręcz stworzona. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie żadnej innej aktorki, która mogłaby tę postać zagrać lepiej. Kochająca, delikatna kobieta, a jednocześnie tak silna i zdecydowana! I nie można też pominąć Macieja Balcara, który ukończył szkołę muzyczną i swoje życie również pokierował w stronę muzyki, a zagrał swoją postać niezwykle naturalnie. Jednak na pewno najsilniejszą stroną tego filmu jest muzyka! Prawdziwa, żywa muzyka, którą pokochały miliony! I tu nie ma żadnych przekłamań! Muzyka Dżemu to żywa legenda... I choć dziś mija 20 lat od śmierci Ryśka, jego muzyka nadal żyje...


Sie macie ludzie!
" W życiu piękne są tylko chwile ..."


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...