niedziela, 30 października 2016

Nowy Jork - a podobno miałam wylądować w Nowym Jorku! ;)


Nowy Jork... co masz przed oczami słysząc tę nazwę? Zielona laskę z pochodnia w ręce, owiniętą w prześcieradło, którą nazywają Statuą Wolności... a razem z nią w tle Manhattan? Dwie wielkie wieże WTC, liczące po 110 pieter, które runęły kilkanaście lat temu w wyniku zamachów terrorystycznych... na Manhattanie? Charakterystyczną kule, która opada witając każdy kolejny rok, znajdującą się w dżungli, zwanej Times Square... Na Manhattanie? A może początek jakiegoś filmu, gdzie pokazany jest "NY" z lotu ptaka. Drapacze chmur, budynki sięgające nieba, ze szczytu, których śmiało można pogilgotać ufoludka w stopę...? Manhattan, Manhattan, Manhattan...


Ja też, kiedy już kupiłam bilet na pierwszy wyjazd i dotarło do mnie, ze naprawdę lecę do NY... - Tego NY!!! - pomyślałam "O Boże, Boże!!! Lecę do NY! Tego, gdzie najniższy budynek ma ze 100 pieter! A ulicami chodzą kobiety od stóp do głów ubrane w Diora, Gucciego i innych psychopatów!". Przed oczami miałam drapacze chmur, niemal całe ze szkła i ogólny zgiełk jaki panuje na... Manhattanie! Chyba nie muszę też opisywać podekscytowania jakie towarzyszyło mi podczas lotu? Do samolotu wsiadłam pełna zapału, rozentuzjazmowana i nakręcona, bo wysiąść miałam w NY... mieście, w którym jedna dzielnica jest kilka razy większa niż całe moje miasto i zamieszkuje ją dwa razy więcej ludzi niż cala polską stolicę! Po niemal 10 godzinach nudnego lotu, podczas którego czytałam już poradnik "Jak znieść strusie jajo i nie zwariować?" i turbulencje traktowałam jako atrakcje, z której cieszyłam się jak dziecko z karuzeli, załoga samolotu niemal wyturlała mnie na lotnisku JFK, bo byłam ledwo żywa... o tak wczesnej godzinie padałam na twarz! bo skoro do samolotu w Warszawie wsiadłam o 17, to jasne i logiczne było przecież, ze po 10 godzinach lotu wysiadłam na miejscu o ...21 - 6 godzin młodsza :)

Następne dwie godziny stałam jeszcze w horrendalnej kolejce do okienka granicznego (jak za mięsem w komunie!) żeby to jakiś sepleniący małolat stojący za ladą obejrzał sobie moje wszystkie z trudem zdobywane wcześniej papierzyska, które to Ameryka bezwzględnie potrzebowała, żeby wpuścić mnie na swe ziemie! - vise, pozwolenia, karty dentystyczne, karty szczepień mojego kota Zygmunta oraz moje od chwili mego urodzenia i świadectwa chrztu mojej babci, prababci, stryjenki Marysi i trzeciej zony szwagra mego męża... I tak stał pan za ladą zastanawiał się - wpuścimy ją do NY czy nie wpuścimy? Może wiochy nie narobi?! Stał i myślał, przyglądał mi się sto razy, otwierał papiery i zamykał, w komputerze klikał, jakby listy gończe wydane przez Interpol własnie oglądał, moje odciski palców sprawdzał czy w bazie FBI nie istnieją i nie jestem poszukiwaną gwałcicielką... zerkał ukradkiem i zastanawiał się pewnie czy ta urodziwa kobieta, która zerka na niego z paszportu, to ta sama, która stoi teraz przed nim zezując ze zmęczenia, z fryzurą starannie uklepywaną 10 godzin przez samolotowy zagłówek? On się tam zastanawiał, a mnie tymczasem było już wszystko jedno! Mogło mnie nawet FBI zgarnąć, CSI, CIA, NASA, NBA, CNN, NBC... -  bo gdyby zaoferowali mi łóżko i kołderkę, wcale bym nie protestowała! Młodzieniec jednak, po dłużej chwili namysłu, jakby podejmował swą życiową decyzję i miał wybrać kopertę numer 7, 17, 1077 w finale loterii RMFFM, wpuścił mnie na terytorium USA, nie musiałam wsiadać w najbliższy samolot powrotny, ani mieszkać na terminalu kilka lat jak jeden z bohaterów filmowych, a zamiast funkcjonariuszy z celą i pryczą, czekali na mnie znajomi, dokładnie ci, którzy czekać mieli. 

Wsiadłam do samochodu i zerkając już jednym okiem, odjechałam w kierunku mi nieznanym. Zerkałam podczas jazdy, na miasto również mi nieznane! i zastanawiałam się "Ej?! gdzie drapacze chmur?! gdzie wieżowce ze szkła i cały ten słynny zgiełk Nowego Jorku?!"... oszukano mnie?! widziałam tylko przeciętną wieczorną ulicę, zwykłe latarnie i w miarę normalnie wyglądających ludzi, tylko wielu "bardzo opalonych" :P Zastanawiałam się do jakiej wiochy mnie wywieźli?! Chyba zaszła jakaś pomyłka, miałam wylądować w Nowym Jorku, a nie w Wygwizdowie Wielkim! Hello!? Rozglądałam się jeszcze uważnie za jakimś psem, chciałam zerknąć czy szczeka odpowiednią częścią ciała, ale nie zdążyłam, bo znajomi wysadzili mnie pod domem i powiedzieli, że mają dla mnie ciepłe, wygodne łóżko i kołderkę... Stwierdziłam, że nieważne w sumie! Prześpię się w Wygwizdowie Wielkim, Małym czy gdziekolwiek, gdzie właśnie jestem, a całe to nieporozumienie wyjaśnimy jutro :)

Następnego dnia wstałam, oczywiście wczesnym rankiem. Zjadłam śniadanie i zapytalam grzecznie znajomych "Gdzie ja jestem?!" (do cholery!?) i kiedy pojedziemy do Nowego Jorku? Zanim odpowiedzieli uprzedziłam ich, że rozumiem, że z jakichś przyczyn samolot mój wczorajszy został skierowany na inne lotnisko... i ok, nic się nie stało, nie ich wina, ale jedzmy już, bo nie wiem gdzie jestem, czuje się nieswojo. Gdyż wczoraj wieczorem jechałam przez jakąś wiochę i chyba nawet mijałam remizę z wiejską potupają, a pod sklepem stał Mietek z Jabolem, tylko ten Mietek jakiś taki ...bardzo opalony ;) a ja miałam przecież wylądować w Nowym Jorku :P Chwilę później spod stołu wyłonił się pies, bardzo ładny w sumie jak na wiejskiego fafika, rasowy taki, który do budy to on raczej by nie przywykł. Wykorzystując okazję zaoferowałam mu kawałek szyneczki jak zaszczeka! A tu cisza! Żaden odgłos się nie wydobył ani z paszczy, ani spod ogona! - pomyslalam - w sumie wiejski pies, jada pewnie suchy chleb namoczony w wodzie, nie wytresowany taki, bo kto by tu na wsi głowę do tresury miał, między obrządkiem chlewiku i obory? A może to pies głuchoniemy? Może niepełnosprawny przez traktor potracony? Ale nie, okazało się, że ten pies zdrowy niby, ale w ogóle nie szczeka! ani paszcza, ani dupą... Podobno rasa taka! Cóż... jednoznacznej odpowiedzi więc nie mam. Ale skoro psy nie szczekają tu w ogóle to równie dobrze, mogłyby szczekać tymi dupami, spod ogona. Gdzie wiec jestem?! Na pewno nie w Nowym Jorku!

Po śniadaniu wychodzę ze znajomą przejść się po okolicy... i co widzę? To co wczoraj! Mieścinę dokładnie taką, jak ta z której przyjechałam. I to ma być niby Nowy Jork?! Bez jaj... są tu normalne kilkupiętrowe kamienice, jednorodzinne domy, latarnie, chodniki, sklepy, knajpy, park.. a i samochody jeżdżą normalnie na czterech kolach! Po ulicach chodzą ludzie... choć już trochę mniej normalni :D Mietek jest bardzo opalony, ale Halina z warzywniaka dupę już wozi na elektrycznym wózeczku, bo do McDonalda chodzić już nie daje rady, a jeść coś przecież trzeba! Pan w sklepie dredy sobie przydeptuje, pani za kasa na głowie ma coś, co przypomina mi starannie przycięty żywopłot u Nowaka zeszłego lata... patrzę ukradkiem na te postaci, zerkam niepewnie... każdy wygląda jak chce! Każdy ubiera się jak chce i ma gdzieś co pomyślą inni ludzie! Chcesz sobie wyjść na ulice w samych majtkach?! Bardzo proszę! Mandat dostaniesz, bo nie wolno, ale gwarantuję, że żaden nieumundurowany człowiek nie zwróciłby na Ciebie szczególnej uwagi! Chcesz sobie chodzić na rękach, albo na czworaka?! Chcesz założyć bluzę kapturem do przodu, albo do góry nogami? A proszę! Gdyż różne wynalazki można spotkać tu na ulicy! Poza tym naprawdę ludzie wszelkiej maści - ciemnoskórzy, skośnoocy, Latynosi, Muzłumanie, Żydzi... czasem i biały jakiś się trafi :) Nic wiec dziwnego, że i ja z moją bladą karnacją, koloru śnieżnobiałej ściany i moim puszystym, bujnym włosem poczułam się tu jak u siebie. Produkty w sklepach też całkiem normalne. Żadnych smoczych skrzydełek, łusek węża, ani wiewiórek konserwowych... Za to Żywiec jest i Warka! Ceny w bagsach podane, wiec przeliczam od razu... i za głowę się łapię! Jajka prawie 20zl! Bagietka 10zl! Piwo Żywiec 11,70zl! Matko kochana! Kto to kupuje?! - myślę sobie, niepoinformowana jeszcze o tutejszym życiu... :) nieświadoma wartości 1 dolara na amerykańskie realia. Nie ma wiec drapaczy chmur, ale jest za to opalony Mietek, potężnie zbudowana Halina i jajka za dwie dychy! Ja chce do domu!!!

Popołudniu wsiadamy w auto i jedziemy na przejażdżkę. Zobaczyć kawałek miasta... Nowego Jorku podobno. Gdyż znajomi upierają się, że tu właśnie jesteśmy. Jedziemy, jedziemy, kilometr, drugi, piaty... i wszędzie to samo. Normalne domy, normalne kamienice, sklepy... tracę już nadzieję, ziewam, wiercę się, dostaje już prawie psychozy, załamania nerwowego i ślinotoku... aż tu nagle na horyzoncie wychyla się wieża, druga, trzecia, dziesiąta! Jedna obok drugiej! "O wow!!! Patrzcie! Nowy Jork!!! Prawdziwy Nowy Jork widzę!!!" - krzyczę podekscytowana! Podskakuję na siedzeniu jak poparzona! Na to właśnie czekałam! Są drapacze chmur! Jest ten przepych i zgiełk! W końcu jest Nowy Jork, ten który znam z filmów i folderów! I na szczęście nie było nawet tak daleko... Wjeżdżamy na Manhattan i gęba mi się rozdziawia, aż ślina po karoserii cieknie! Gapię się w każdą stronę, a nawet we wszystkie na raz! oczopląsu dostaję, bo nie wiem gdzie patrzeć! Z każdej strony atrakcje. Z każdej strony szklane wieżowce, jeden przy drugim, jeden wyższy od kolejnego! Ścisk taki, harmider, zgiełk i ten oryginalny kontrast, który widzę pierwszy raz  w życiu - nowoczesny 100-piętrowy drapacz chmur, kamieniczka i wiekowy, zabytkowy budynek w sąsiedztwie! Niesamowite! Mijam legendarny Central Park. Zaraz obok Hotel Plaza, w którym mieszkał sam Kevin! Jadę 5th Avenue, najpopularniejszą chyba aleją świata! Mijam sklepy Diora, Armaniego i innych psychopatów, u których majtki i skarpetki kosztują chyba polska najniższą krajową! i jak się czuję? Jak Ruda w wielkim mieście!

Teraz podczas mojego drugiego już pobytu i długich miesiącach spędzonych w Nowym Jorku i wielokrotnych wizytach na Manhattanie powiem Wam, że bez względu na to czy wysiadałam tam piąty czy dziesiąty raz, ten zgiełk i te wieżowce, do tej pory robią na mnie takie samo spektakularne wrażenie jak za pierwszym razem! Takie samo wielkie WOW! Zawsze słyszę ten sam dźwięk - dźwięk mojej opadającej na bruk szczeki! I pierwsze kilka minut spędzam na zbieraniu jej z ziemi... Manhattan jest niesamowity! I nieprzypadkowo ta mała, przeludniona wysepka, będąca jednocześnie najmniejszą dzielnicą Nowego Jorku, stała się jego twarzą i znakiem rozpoznawczym! Ta wyspa jest ... zjawiskowa! I panuje tam niepowtarzalna atmosfera! Mała wyspa, dużo budynków i tyle radości! Jednak po całym dniu tam spędzonym, każdy mieszkaniec NY z przyjemnością wraca do tej swojej "wiochy", do swojego cichego domu, na zwykłej ulicy, w zwykłej kamienicy na Brooklynie, Queens czy Bronksie... bez szklanych wieżowców, bez tego harmidru, hałasu, ale za to z opalonym Mietkiem pod sklepem i panią ekspedientką z wyciętym "alienem" na głowie. I najmniejszego znaczenia nie ma, ze wiewiórki grasują tu w zorganizowanych gangach i grupach przestępczych, a psy szczekają którąkolwiek częścią ciała chcą, lub nie szczekają w ogóle... :)


Polecam także:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz jest na wagę złota... :) Dziękuję!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...