poniedziałek, 25 sierpnia 2014

"Numery. Czas uciekać" - Rachel Ward

Gatunek: THRILLER MŁODZIEŻOWY
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 320
Oprawa: miękka 

Tłumaczenie: Anna Dorota Kamińska
Wydawnictwo: WILGA



Mimo mojego "starczego" już wieku :) zdarza mi się, raz na jakiś czas, sięgnąć po literaturę młodzieżową. Robię sobie chwilę przerwy od kryminałów, thrillerów i wszelkich powieści z psychologicznym zalążkiem i sięgam po coś lekkiego i przyjemnego z nadzieją, że spełnią one moje oczekiwania. Tym razem przyciągnęła mnie tajemnicza fabuła książki pani Rachel Ward. Tajemnicze numery, tajemnicza nastolatka i w tle atak terrorystyczny na Londyn. Zapowiada się ciekawie, prawda?

Piętnastoletnia Jem nie ma wielu znajomych, nie chodzi na imprezy, nie jest przez rówieśników lubiana i trzyma się raczej na uboczu. Jem nie jest zwyczajną nastolatką, dostała pewien dar... Widzi w oczach ludzi numery. Są to daty ich śmierci. Widziała datę śmierci własnej matki, widzi datę nauczycieli, kolegów z klasy i każdego przechodnia na ulicy. Wiedziała też kiedy w ataku terrorystycznym zginą ludzie i że jej jedynemu przyjacielowi Pająkowi, zostało zaledwie kilka tygodni życia... Czy dziewczynie uda się uratować życie przyjaciela?

Przyznaję szczerze, że zamierzony cel został osiągnięty. Przeczytałam coś miłego, lekkiego i przyjemnego. Nie wymagało to ode mnie większego zaangażowania, skupienia i myślenia. Nie musiałam śledzić seryjnego mordercy, nie musiałam rozwiązywać żadnej zagadki, nie było żadnej intrygi... Wystarczyło tylko czytać. Więc czytałam, bez większych uczuć i emocji. Było szybko, łatwo i przyjemnie. Pani Ward napisała całkiem dobrą książkę, jednak nie ukrywam, że raczej dla mniej wymagających nastolatek. 

Akcja rozwinęła się bardzo szybko i sprawnie, fabuła  była dobrze przemyślana, a bohaterowie świetnie wykreowani i dopracowani w najmniejszych szczegółach. Autorka oszczędza nam zbędnych, męczących opisów i rozpraszających wątków. Od początku jest tu jeden sens i wyraźnie nakreślony bieg wydarzeń. Narracja pierwszoosobowa pozwala nam śledzić historię z punktu widzenia głównej bohaterki i spojrzeć na wydarzenia jej oczami. Do tego prosty język i łatwy styl jakim posługuje się autorka, daje nam przyjemną w odbiorze całość. 

Dla mnie niestety było to już za mało. Wydaje mi się, że po przeczytaniu takiej ilości kryminałów, thrillerów i horrorów, nie jestem już w stanie zadowolić się lekką powieścią młodzieżową. Moja głowa domaga się zagadki, morderstwa, zwłok i rozlewu krwi. Po tylu latach czytania Kinga, Ketchuma i Edwarda Lee, mam już bardzo wysoko postawioną poprzeczkę i daleko przesuniętą granicę wrażliwości. "Numery" wciągnęły mnie na początku, nieco wynudziły w połowie i dały się przewidzieć na końcu. Jednak mimo wszystko doczytałam do samego końca, momentami czułam się zaintrygowana i miło spędziłam czas! Nie mogę więc jednoznacznie stwierdzić, jaką ocenę przyznaję tej książce. Jednak cała historia była dla mnie zbyt jałowa, naciągana, a główna bohaterka naiwna i dziecinna... 

Ja po kolejne dwie części tej serii raczej nie sięgnę i będę rozglądać się za czymś z dorobku Cooka, Kinga i Fitzka. Przeczytałam, odpoczęłam i wracam do mojego świata. Świata pełnego grozy, krwi i thrillerów psychologicznych. Powieści, w których każda kolejna strona jest wielką niewiadomą, a nieprzewidywalne zakończenie strąca mi kapcie z nóg :) "Numery" były natomiast miłą odskocznią i jak większość książek, zmusiły mnie do małych refleksji... Czy gdybym miała możliwość poznać datę swojej śmierci... Chciałbym ją znać? Ja zdecydowanie nie! Jeśli Ty uważasz, że wykorzystałbyś wtedy resztę swoich dni najlepiej jak potrafisz, to zaskoczę Cię, ale możesz zacząć spełniać marzenia już dziś! Bo choć nie podam Ci konkretnej daty, to jestem pewna, że i Ty pewnego dnia umrzesz... :) Nie trać czasu! 


niedziela, 24 sierpnia 2014

"Pasierbice" - Hilary Norman

Gatunek: THRILLER
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 535
Oprawa: miękka 

Tłumaczenie: Anna Bańkowska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka


"Pasierbice"... jakże bliski mi tytuł! Sama pasierbicą byłam. Więc sam tytuł bardzo mnie zaintrygował, do tego interesujący opis, oraz wiele pozytywnych opinii i recenzji utwierdziło mnie jedynie w przekonaniu, że warto po tę pozycję sięgnąć. Z własnego doświadczenia wiem, że ojczym i jedna pasierbica to już może być mieszanka wybuchowa... a co dopiero 3 pasierbice?! 

Matthew Gardner i Karolina Walters poznali się, pokochali i dość szybko zdecydowali na ślub. Rozumieli się doskonale, lubili spędzać razem czas, kochali się i czuli się razem szczęśliwi. Był tylko jeden problem, trzy nastoletnie córki Karoliny postanowiły pozbyć się ojczyma. 16-letnia Flic, 14-letnia Imo i 12-letnia Chloe postanowiły zmienić życie Matthew w piekło... Na początku były to małe, nieszkodliwe złośliwości. Z czasem jednak przybrały one na sile i doprowadziły do tragedii..

O relacjach pasierbica - ojczym mogłabym powiedzieć dużo. Sama takie relacje przez długi czas utrzymywałam. W sumie nadal utrzymuję, chociaż już nieco inaczej, ponieważ założyłam własną rodzinę i własny dom. Tu żadne pokrewieństwo i geny nie mają znaczenia. Liczą się ludzie. Znam rodziny, w  których pasierbica utrzymywała lepsze i bliższe kontakty z ojczymem, niż wiele innych córek z rodzonym ojcem. Dlatego też uważam, że nie możemy każdej takiej rodziny wsadzić do jednej szuflady, gdyż wszystko zależy od ludzi, ich podejścia, ich charakterów. Jednak historia opisana przez autorkę bez wątpienia mogłaby wydarzyć się w rzeczywistym życiu. Ponieważ pojawienie się nowego mężczyzny w domu i życiu dziecka to wielkie wydarzenie i wiążą się z nim ogromne emocje, nie zawsze pozytywne... 

"Podobno nawet ludzie bez skazy, 
oskarżani dostatecznie często o różne grzechy, 
zaczynają wątpić w swą niewinność."

Od samego początku podchodziłam do tej książki z wielkim zapałem i wielką nadzieją. Nadzieją na intrygującą historię i akcję. Jednak z każdą stroną mój zapał malał, a nadzieja znikała. Na początku było nieco nudno. Przez pierwsze 100 stron trzeba było po prostu przebrnąć. Działo się niewiele. Akcja rozwijała się bardzo powoli. Ale starałam się jak mogłam i cierpliwie czekałam na dalszy rozwój wypadków. Moja cierpliwość została nagrodzona, gdyż później akcja nieco się rozkręciła, zaczęło się dziać coraz więcej, dreszcze coraz częściej zaczęły pojawiać się na moim ciele... Nigdy bym nie pomyślała, do czego mogą być zdolne młode dziewczęta i do czego mogą się posunąć, byleby tylko osiągnąć swój cel... Autorka wykazała się wielką pomysłowością. Tego z pewnością nie można jej odmówić, podobnie jak zdolności pisarskich. Wielkim plusem powieści jest lekki, przyjemny styl, oraz prosty język jakim posługuje się autorka. 

Czas poświęcony tej powieści, nie był czasem straconym, choć nie mogę też powiedzieć, żebym była wyjątkowo zachwycona. Czegoś mi brakowało. Moją ocenę na pewno obniża powolny rozwój akcji i wydarzeń. Lubię kiedy książka porywa mnie od pierwszych stron i nie pozwala odłożyć się na regał. Tu mi tego brakowało. Kilka razy przyłapałam się na tym, że wracam do niej z obowiązku, a nie z ciekawości. Gdyby na początku zabrakło mi wytrwałości i wiary w zdolności autorki, książka mogła wylądować na stosie "niedoczytane, wrócę (lub nie) innym razem" :) Na szczęście tak się nie stało...

Relacje między ojczymem, a pasierbami bywają naprawdę różne. Ile ludzi, tyle przypadków. Ja ze swoim miałam częste konflikty i brak porozumienia. Moja znajoma za swoim skoczyłaby w ogień, tak samo jak on za nią. Jedyne co ma tu znaczenie to charaktery i chęci obu stron. Zdecydowanie każda relacja wymaga wiele pracy, poznania się i dobrych chęci. U mnie w domu czegoś zabrakło, jednak mimo to byliśmy w stanie przeżyć ze sobą 14 lat pod jednym dachem. Teraz już mam własny dom, rodzinę i swoje życie, wiele się zmieniło. Ja się zmieniłam. Relacja z ojczymem znacznie się poprawiła... I choć ten człowiek nie jest moim biologicznym ojcem, to jednak on zna moje najdziwniejsze nawyki, moje wady i zalety. On zadał sobie trud wychowania mnie od najmłodszych lat! I to również dzięki niemu jestem dziś tym, kim jestem... i jestem mu za to naprawdę wdzięczna!

niedziela, 17 sierpnia 2014

"Oszukać przeznaczenie" - śmierci nie przechytrzysz, ona ma swój plan...

Uwielbiam horrory! I nie jest to tajemnicą. Swego czasu pochłaniałam je w ogromnych ilościach, w zastraszającym tempie, nie krzywiąc się nawet w najstraszniejszych, najobrzydliwszych momentach! :) Nie miało znaczenia czy jest to film o duchu, który będzie utrudniał życie nowym lokatorom pięknego, tajemniczego domu, czy o demonie, którego będą wypędzać setkami egzorcyzmów, czy o psychopatycznym mordercy, który będzie patroszył dziesiątki ofiar... Każdy z tych filmów miał u mnie szansę, jednak po pewnym czasie, trudno było mnie czymś zaskoczyć. Kiedy odkryłam "Oszukać przeznaczenie" byłam szczerze zachwycona pomysłem twórców, a jeszcze bardziej tym, że były już przygotowane na tacy dwie kolejne części... Teraz jest ich już 5!

Na czym polega fabuła pewnie większość z Was wie, ale dla pewności nieco przybliżę, na podstawie części pierwszej. Alex wybiera się z wycieczką szkolną na kilka dni do Paryża. Kiedy znajduje się już na pokładzie samolotu, ma przerażającą i niezwykle realistyczną wizję (lub sen), że tuż po starcie samolot zapali się i rozbije, a wszyscy pasażerowie, łącznie z nim, zginą. Przerażony chłopak wzbudza na pokładzie zamieszanie, zostaje z niego usunięty a wraz z nim samolot opuszcza kilka innych osób. Kilka chwil po starcie okazuje się, że wizja chłopaka sprawdziła się... Samolot staje w płomieniach. Kilkoro ocalałych nie może uwierzyć w swoje szczęście... Nie na długo. Niebawem szczęśliwcy zaczynają ginąć w tajemniczych okolicznościach... Czyżby śmierć i tak miała swój plan, którego nie zamierza zmieniać?

I tym samym schematem zbudowane są cztery kolejne części serii. Zmienia się jedynie miejsce wypadku, oraz bohaterowie. Część 1 dzieje się na pokładzie samolotu, część 2 na autostradzie, część 3 w wesołym miasteczku, 4 na stadionie rajdów samochodowych, natomiast 5 na moście pylonowym. W każdej części chodzi o to samo, w każdej części sens jest ten sam, w każdej części jeden z bohaterów ma wizję, ale nie oznacza to wcale, że jest nudno... Wcale nie, bo sposobów na śmierć jest przecież tysiące! A na tych, którym nie dane było zginąć w przeznaczonym dla nich wypadku, śmierć przygotowała coś specjalnego i czyha na nich w najmniej spodziewanym miejscu i momencie! U lekarza, u fryzjera, w windzie, na ulicy, w kinie,  w siłowni, w centrum handlowym, kawiarni i we własnym domu...

Chociaż oglądając już drugi film z tej serii, wiemy czego się spodziewać i jaki będzie ciąg dalszy wydarzeń, to jednak nie dane jest nam się nudzić. Schemat i pomysł filmu trzyma nas w napięciu przez cały seans. Wiemy, że ocalałe osoby zginą... nie wiemy jednak w jakiej kolejności i w jakich okolicznościach. A każde miejsce, w którym się pojawiają, idealnie się do tego nadaje. Twórcy filmu wiedząc o tym, z prawdziwym wyrachowaniem grają na naszych nerwach! Umiejętnie prowadzą akcję i stopniowo budują napięcie!  I to właśnie jest najlepsze! Niemal dwie godziny nieustannej grozy, dreszczyku emocji, niepewności i strachu... Każdy kto oglądał choć jedną część zrozumie, kiedy powiem, że już jedna kropla wody ściekająca po brzegu wanny, budzi grozę i niepokój...

Warto również zaznaczyć, że widowisko jakie nam tu przygotowano, budzi grozę, a sceny mrożą krew w żyłach! Nie jest to kino dla ludzi o słabym żołądku i słabych nerwach. Leje się krew, wypływają wnętrzności, wypadają oczy, słychać trzask łamanych kości... Silnik samochodowy rozłupuje czaszkę, noże przebijają na wylot, atlas do ćwiczeń miażdży mózg... a zwykły mały gwóźdź może stać się powodem prawdziwej tragedii! Jeśli nie lubisz horrorów i mocnych scen, ten film nie jest dla Ciebie... Zdecydowanie celem twórców jest wystraszyć widza, wzbudzić lęk, może czasem nawet obrzydzenie. I ten cel został osiągnięty pięciokrotnie i ja osobiście, nie mogę stwierdzić, żeby któraś część w znaczny sposób przebijała lub była znacznie gorsza od innej! Są podobne, na tak samo dobrym poziomie... bo sposobów na widowiskową śmierć jest mnóstwo!

Przyznaję, że chociaż zakończenie 5 części daje do zrozumienia, jakoby kolejnej części miało już nie być, to gdyby się jednak pojawiła, przyjęłabym ją z prawdziwą radością i entuzjazmem! Można by pomyśleć, że liczy się umiar i pięć części filmu bazującego na tym samym schemacie to już za dużo. Dla mnie jednak każdy z tych filmów to kilkadziesiąt minut przyjemnie spędzonego czasu! Nie jest to może kino najwyższych lotów, nie znajdziemy tam też największych gwiazd światowego formatu, zamiast głębokiego przesłania postawiono tu na wstrząsające, mocne sceny... a jednak i to kino może dać do myślenia! Nie wiesz ile czasu zostało Tobie... nie wiesz jaki plan został przygotowany... nie znasz swojego przeznaczenia... Skąd wiesz? a może i na Ciebie śmierć czeka tuż za rogiem?!


czwartek, 14 sierpnia 2014

Jak to się stało, że Pan Wołodyjowski napisał "Potop"...

Już sam tytuł tego posta nam, molom książkowym, wydaje się być totalnym nieporozumieniem i absurdem. Prawda? Zapewne każdy z nas, bez względu na to, czy z języka polskiego miał piątki czy trójki, nawet wyrwany z głębokiego snu potrafiłby podać skład trylogii i nazwisko autora epopei narodowej. Uwierzycie, że niektórzy nawet w stanie świadomym, nie potrafią odpowiedzieć na te pytania?! Tak, mnie też wydawało się to niewiarygodne... Do czasu...

Do stworzenia tego postu przyczyniła się moja znajoma z pracy... i chociaż nie twierdzę wcale, że ja jestem alfą i omegą z języka polskiego, ponieważ zdarza mi się postawić przecinek w nieodpowiednim miejscu i strzelić rażącego byka ortograficznego, to jednak informacje podstawowe i najważniejsze udało mi się opanować! :) Naiwnie myślałam, że to normalne. Nic nadzwyczajnego. A jednak...

Przejdźmy więc do rzeczy i już tłumaczę, co mnie tak wzburzyło. Otóż w pracy bardzo często, aby weselej i przyjemniej nam się pracowało, organizujemy sobie quizy i zagadki :) Pewnego dnia padło na koleżankę (dla jej dobra niech pozostanie anonimowa :P ) i skierowaliśmy w jej stronę jedno proste pytanie z dziedziny języka polskiego. To co usłyszeliśmy powaliło nas wszystkich na plecy... i nie byłoby może jeszcze tak szokujące, gdyby owa koleżanka, nie chwaliła się uprzednio, że była dobrą uczennicą w szkole z rozszerzonym językiem polskim i historią... UWAGA... usiądźcie...

- Kto napisał "Potop"? 
-... yyy... Pan Wołodyjowski...?

Taaaak... Tego dnia zadaliśmy jej tylko to jedno pytanie, ponieważ każdy z nas miał dość... nikt już nie chciał więcej. Najpierw byliśmy w szoku, potem zaczęliśmy się śmiać. Koleżanka natomiast nadal upierała się, że była jedną z najlepszych uczennic! Jakiś czas później postanowiłam dać jej kolejną "szansę"... i oto wyniki kolejnego quizu:

- Kto napisał "Lalkę"?
- No Sienkiewicz! przecież to trylogia! 
- ... <padłam>

*****

- dobra, masz drugą szansę - co wchodzi w skład trylogii?!
- "Ogniem i mieczem", "Potop" i ... yyy ... 
-...???
- "W pustyni i w puszczy" to nie...
ale mam to na końcu języka..."Krzyżacy"!

( no przecież nie "Pan Wołodyjowski", skoro to on "Potop" napisał :P )
- ... 
- i dlatego nazywa się to trylogia, bo każda z tych książek składa się z 3 części!

*****

- Kto napisał "Nad Niemnem"?
- Miłosz?!
-  ... ?!?
- wiem, Maria Orzeszkówna!

*****

- Kto napisał "Zbrodnię i karę" ?
- Ten sam co "Ferdydurke". Fredro?!
- Ty się mnie pytasz prymusko?
- a nie. Nałkowski. był taki autor.
- Zofia Nałkowska była...
- pomyliłam z Gombrowiczem!
- Brawo! rzeczywiście on napisał "Ferdydurke"!
- no i "Zbrodnię i karę".
- Dostojewski! cholera! D O S T O J E W S K I ! ! !
- no wiem, Ferdynand... 

Tu wymiękłam. I wiecie? Sama nie wiem, co o tym myśleć... oj zabolało! :) Nie wiem, czy trzeba się tu śmiać, czy płakać? Zastanawiam się czyja to wina!? Czy koleżanka po prostu była nieukiem? Czy to nauczyciele zawiedli? I jak do cholery to dziewczę zdało maturę? Jak ona skończyła tę szkołę z rozszerzonym polskim?! No jak?!?! I najbardziej przeraża mnie myśl, że takich prymusów jest więcej... Potrafię zrozumieć, że może rzeczywiście nie wszyscy byli z polskiego orłami! Nie wszystkim te lektury, nazwiska przychodzą z łatwością. Może się to pomieszać, można zapomnieć... w końcu, nawet ja maturę zdałam już 11 lat temu... ale żeby nie znać takich podstawowych wiadomości?! Nie, to mi się w głowie nie mieści. Przychodzi mi w tym momencie na myśl tylko jedno zdanie - "Milczenie jest złotem..."

wtorek, 12 sierpnia 2014

"Dlaczego mężczyźni kochają zołzy" - Sherry Argov

Gatunek: PORADNIK
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 225
Oprawa: miękka 

Tłumaczenie: Urszula Szczepańska
Wydawnictwo: G+J 



Rzadko czytam poradniki, a jeśli już się zdarza to raczej na temat finansów i zdrowia, do poradników sercowych natomiast zawsze podchodziłam z wielkim dystansem i przymrużeniem oka... Jednak ta książka bardzo mnie zaciekawiła i muszę przyznać, że znalazłam w niej wiele przydatnych informacji! Jednak co ważne i warte zapamiętania, Tytułowa zołza, nie ma nic wspólnego z wredną babą, ani typowym wyobrażeniem, jakim zołza wydaje nam się być. Autorka określa tak kobietę pewną siebie, konkretną, zdecydowaną, znającą swoją wartość, lecz miłą, uprzejmą i kulturalną. Kobietę o jakiej marzą wszyscy mężczyźni... 

Najczęściej bywa tak, że zakochana kobieta najchętniej od razu uchyliłaby nieba wybrankowi swojego serca. Stara się jak może, by spełnić jego zachcianki. Jeśli "Misio" jest głodny zaprosi go na wystawną kolację przy świecach, podając mu wykwintny posiłek z dwóch dań, który gotowała dla niego całe popołudnie. Kiedy "Misio" zaprosi ja na randkę, zawsze znajdzie dla niego czas. Odwoła wizytę u fryzjera, przełoży spotkanie z przyjaciółkami i pobiegnie... Albo co gorsza, zanim przyjmie zaproszenie na sobotni babski wieczór, zadzwoni najpierw do "Misia" zapytać, czy nie zaplanował wspólnego wieczoru... Ponadto zrezygnuje ze swoich pasji, zmarnuje karnet na basen i siłownię, zrezygnuje z lekcji tańca, by móc jak najwięcej czasu poświęcić na spotkania z "Misiem". Ona chce dobrze. nie zdaje jednak sobie sprawy z tego, że jest to najlepszy przepis na sercową katastrofę...

Kobietom, zwykle wydaje się to normalne, ze skoro jesteśmy zakochane powinnyśmy to okazać. Wydaje nam się, że nasz mężczyzna doceni nasze wysiłki i starania. Wydaje nam się, że powinniśmy spędzać razem jak najwięcej wolnego czasu. Nic bardziej mylnego! Pani Argov rozwiewa wszelkie wątpliwości. Po przeprowadzeniu ankiet, rozmów i wywiadów z setkami mężczyzn, zdradza w swojej książce niezawodne sposoby na zdobycie zainteresowania mężczyzny. Pani Argov wytyka najczęściej popełniane przez kobiety błędy i podpowiada jak je naprawić... a przede wszystkim jak ich więcej nie popełnić. I z niebywałą dumą przyznaję, że po zapoznaniu się z tą pozycją, upewniłam się tylko, co do sensu słów, które od dziecka powtarzała mi babcia i mama... 
"Nigdy nie biegaj za facetem! 
Nie podawaj mu się na srebrnej tacy! 
Nic mu nigdy nie ułatwiaj! 
Jeśli mężczyźnie na Tobie zależy, będzie wiedział jak Cię znaleźć i 
znajdzie sposób, żeby do Ciebie dotrzeć!" 

Te słowa bardzo wryły mi się w pamięć i zawsze starałam się do nich stosować. Koleżanki nie raz twierdziły, że to zgrywanie królewny wcale nie będzie mi się opłacać, a mój mąż do tej pory mi wypomina, że na początku naszej znajomości on się starał, pisał, dzwonił i przyjeżdżał a ja długo się nie angażowałam i podchodziłam z dystansem... Jednak jak widać, nie zrezygnował :) Mogę więc z własnego doświadczenia powiedzieć, że to co pisze autorka w tej książce ma sens. Być może jestem staroświecka, ale uczono mnie, że to mężczyzna ma zdobywać kobietę! To on powinien dzwonić, starać się, zabiegać o spotkanie... Kobieta natomiast powinna mieć klasę i kazać się zdobywać. Ponad wszystko cenić siebie i swój czas. Jeśli mężczyźnie naprawdę zależy to poczeka...

Każdy mężczyzna bez wyjątku ma naturę wojownika i zdobywcy! Każdy mężczyzna lubi rywalizację. Każdy lubi zdobywać, starać się... i kiedy zdobędzie coś, co kosztowało go wiele wysiłku będzie tę zdobycz szanował! A jaką wartość ma coś, co przyszło szybko i łatwo? Niewielką, więc niebawem zacznie się rozglądać za nową dawką emocji. Kobiety tego nie rozumieją, lub po prostu o tym zapominają, ponieważ większość już od samego początku popełnia najpopularniejsze błędy. Oczywiście nikt nie każe ci być wredną, niemiłą, opryskliwą królewną, która nie docenia wysiłków faceta. Pokaż, że widzisz jego starania i doceniasz, ale nie oplataj mężczyzny jak bluszcz, bo nawet jeśli będziesz nieziemsko piękna i czarująca, naturalną reakcją faceta będzie, chęć uwolnienia się! Daj mu się zdobywać i znajdź zdrowe granice. Zachowaj swoją indywidualność, prowadź dalej swoje życie, umawiaj się z przyjaciółkami, chodź na siłownię, dbaj o swoje hobby... po prostu w wolnej chwili znajdź czas też dla niego! 

Nie czytam wiele takich poradników, ale akurat ten uważam za warty uwagi! Uważam, że zdecydowana większość kobiet powinna po niego sięgnąć choć raz! A najlepiej dwa... i to z notatnikiem! Czasy się zmieniły, dzisiejsze młode kobiety wyznają równouprawnienie, gazetki i głupkowate reality show, wbijają im do głów, że mają brać sprawy we własne ręce i jeśli podoba im się facet, mają go zdobywać! Dla mnie to totalna bzdura i niestety uważam, że w sprawach damsko-męskich świat poszedł w złym kierunku! Natura zaprojektowała nas inaczej! Pozwól mężczyźnie pozostać mężczyzną, a ty ceń i pielęgnuj swoją kobiecość... zyskasz na tym, a on będzie ci naprawdę wdzięczny! 

"Nie zrozum mnie źle: bezwarunkowa miłość to piękna rzecz. 
Ale dopiero po tym, jak twoje warunki zostaną spełnione!"

"Kiedy ludzie pokazują ci, kim są, wierz im... 
za pierwszym razem."

środa, 30 lipca 2014

"Skazany na bluesa" - recenzja filmu...

"SKAZANY NA BLUESA"
Gatunek: dramat, muzyczny
Reżyseria: Jan Kidawa - Błoński
Scenariusz: Przemysław Angerman, Jan Kidawa - Błoński
Produkcja: Polska
Premiera: 2005


OBSADA:
Ryszard Riedel - Tomasz Kot

Gola - Jolanta Fraszyńska
Indianer - Maciej Balcar



30 lipca tego roku mija dokładnie 20 lat od śmierci Ryszarda Riedla, legendarnego wokalisty zespołu Dżem. Niezwykle charyzmatycznego, utalentowanego muzyka, którego kariera choć bardzo burzliwa, odcisnęła trwały ślad w historii polskiej muzyki. Zespół istnieje do dziś. Miejsce zmarłego muzyka zajął początkowo Jacek Dewódzki, następnie Maciej Balcar... I chociaż z jego wokalem zespół Dżem gra i koncertuje do dziś, nigdy już nie będzie tym samym Dżemem.

Ryśka już dawno nie ma, ale jego muzyka żyje w nas do tej pory. Każdy zna przynajmniej jedną piosenkę, która wyszła spod jego pióra... "Wehikuł czasu", "Mała aleja róż", "Whisky", "List do M.", "Sen o Victorii"... to jedynie najbardziej znane tytuły, zaledwie garstka jego twórczości! Jego charyzmatyczny, mocny głos nadal można usłyszeć na playlistach jego prawdziwych fanów. A co najbardziej mnie cieszy, jego muzykę potrafią docenić też młodsze pokolenia, które nie miały już możliwości posłuchania jego wokalu na żywo... Z takiego pokolenia wywodzę się również ja...

W roku 1994 kiedy życie Riedla dobiegło końca, miałam zaledwie 9 lat. Moim głównym zajęciem było wtedy zwisanie z trzepaka, przebieranie lalek barbie w nowe kiecki, trwanie w postanowieniu zostania nauczycielką w przyszłości, a najpoważniejszym zmartwieniem było utrzymanie tytułu najlepszej w skakaniu na skakance wśród koleżanek z podwórka... Muzyka Dżemu nie była mi bliska. Nie była mi nawet znana. Wtedy bardziej przemawiały do mnie teksty przebojów Fasolek, niż życiowa twórczość Ryśka. Moi rodzice również go nie słuchali, więc ja sama Dżem poznałam znacznie później. Dopiero w wieku około 19 lat. I wtedy jego muzyka na dobre zagościła w moim domu, lecz do dziś strasznie mi żal, że zamiast koncertów na żywo zostały mi tylko stare nagrania... Dlatego też z radością przyjęłam wiadomość o filmie "Skazany na bluesa". 

Jakim człowiekiem był Rysiek, możemy się już dowiedzieć tylko z książek, oraz filmów. Wiemy, że był niepokorną duszą, nade wszystko ceniącą sobie wolność. Spóźnił się na swój ślub. Zaraz po przyjęciu weselnym poszedł odprowadzić przyjaciela i wrócił po dwóch tygodniach... Zdarzało mu się też nie przyjść za swój własny koncert! Był wolnym ptakiem... ptakiem, który wpadł do klatki... klatki, którą było uzależnienie... i problem uzależnienia starali się przedstawić twórcy filmu. Przyznaję, że ten obraz wywołał we mnie ogromne emocje. Z jednej strony świetnie rozwijająca się kariera, z drugiej narkotyki, uzależnienie i kochająca żona, Gola, trwająca przy nim mimo wszystko, na dobre i złe... 

Na temat filmu "Skazany na bluesa" słyszałam przeróżne opinie. Jedni uważają, że jest to bardzo dobry film... inni mówią, że to jakaś pomyłka. Fatalny montaż, kiepska jakość, nieudane, bezsensowne retrospekcje i ponadto gra aktorska wołająca o pomstę do nieba! Ja na temat profesjonalizmu twórców nie mogę się wypowiedzieć, ponieważ absolutnie się na tym nie znam, a film odbieram jedynie jako zwykły widz... jednak moim skromnym zdaniem twórcy całkiem przyzwoicie wykonali swoje zadanie! Film wzbudza masę przeróżnych emocji! Ukazuje życie Riedla od strony, której tak naprawdę nie znaliśmy. Dla nas był utalentowanym muzykiem i charyzmatycznym wokalistą. Jego życie prywatne, problem uzależnienia, to zupełnie inna bajka, o której tak naprawdę, niewiele mówiono. W filmie ten problem przedstawiono bardzo wyraźnie... choć wydaje mi się, że lekko przesadzono...

Twórcy ukazali nam jego życie w różnych aspektach. Rozwijająca się kariera muzyczna i jednocześnie pogłębiający się problem, z którym Rysiek nie potrafił sobie poradzić. Obserwujemy jak krok po kroku, upada coraz niżej. Jak uzależnienie pochłania go w coraz większym stopniu. Jak traci kontrolę nad życiem, zaniedbuje zobowiązania wobec zespołu, zaniedbuje rodzinę... i w tym momencie należy pamiętać, że film "Skazany na bluesa" jest jedynie filmem fabularnym opartym na wątkach biograficznych, a nie biografią Ryszarda Riedla! 

Wiele w nim przekłamań, wiele scen stworzonych dzięki wyobraźni twórcy... Owszem Rysiek miał problemy z narkotykami, ale nigdy nie musiał się poniżać, aby je zdobyć! Nigdy nie narkotyzował się w obecności dzieci, jak to było pokazane w jednej ze scen... Jego syn Sebastian, obecnie wokalista zespołu Cree, wielokrotnie powtarzał w wywiadach, że jako dziecko nie zauważał nawet, że z ojcem było coś nie tak. Przygoda Ryśka z narkotykami również rozpoczęła się w innych okolicznościach, niż pokazuje nam film. Filmowy Indianer to tak naprawdę postać fikcyjna, która miała jedynie symbolizować wszystkich przyjaciół Ryśka, w tym Pudla, jednego z jego najbliższych przyjaciół z dzieciństwa. Ponadto scena koncertu na auli szkolnej jest jedynie w połowie prawdziwa... Podobny koncert owszem, miał miejsce, lecz ciężarna, nastoletnia Gola znalazła się tam tylko dzięki wyobraźni reżysera, ponieważ Bastek pojawił się na świecie kiedy jego rodzice mieli po 22 lata.

Możemy doszukać się w filmie jeszcze kilku niezgodności w porównaniu z prawdziwym życiem artysty, jednak nikt nie obiecywał, ani nie twierdził, że "Skazany na bluesa" jest biografią. Warto to zapamiętać, ponieważ osoby, które nie znały Ryśka i niewiele o nim wiedzą, po seansie filmu, mogą mieć mylne wyobrażenie o jego osobie! Miał on normalne życie, był uśmiechniętym, charyzmatycznym człowiekiem o miłym usposobieniu i wielkim poczuciu humoru... w filmie widzimy go wiecznie nieprzytomnego, nieobecnego, odurzonego. Film jest ponury i szary, jego życie smutne, a sam Rysiek brudny i zaniedbany... i ja jestem nieco zawiedziona, że tak go przedstawiono i tak przerysowano jego postać. Wystarczy obejrzeć stare nagrania jego występów, żeby przekonać się, że nigdy nie był tak zaniedbany i tak ponury i nieszczęśliwy! A jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się o Ryśku więcej i poznać jakie jego życie naprawdę było, polecam sięgnąć po książkę "Rysiek" autorstwa pana Skaradzińskiego. 

Jeśli chodzi o obsadę aktorską, uważam, że została ona dobrana doskonale... Tomasz Kot w roli Ryśka powala na kolana! Choć jego postać została przerysowana i przesadzona, jego zdolności aktorskie bronią się same. Nie była to łatwa rola i panu Tomaszowi należą się wyrazy uznania. Jolanta Fraszyńska do roli Goli została wręcz stworzona. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie żadnej innej aktorki, która mogłaby tę postać zagrać lepiej. Kochająca, delikatna kobieta, a jednocześnie tak silna i zdecydowana! I nie można też pominąć Macieja Balcara, który ukończył szkołę muzyczną i swoje życie również pokierował w stronę muzyki, a zagrał swoją postać niezwykle naturalnie. Jednak na pewno najsilniejszą stroną tego filmu jest muzyka! Prawdziwa, żywa muzyka, którą pokochały miliony! I tu nie ma żadnych przekłamań! Muzyka Dżemu to żywa legenda... I choć dziś mija 20 lat od śmierci Ryśka, jego muzyka nadal żyje...


Sie macie ludzie!
" W życiu piękne są tylko chwile ..."


niedziela, 27 lipca 2014

Wyniki konkursu z Diabłem :)

Wczoraj, 26 lipca, o godzinie 0:00 zakończył się konkurs, w którym walczyliście o egzemplarz książki "Pamiętnik Diabła" autorstwa pana Adriana Bednarka. Egzemplarz iście wyjątkowy, którego nie ma nikt inny... z dedykacją od samego autora! :)

Z nieskrywaną więc przyjemnością ogłaszam, że szczęśliwą właścicielką niepowtarzalnego egzemplarza zostaje... 

Magda Saska-Radwan!!!

Magda jako genialnego seryjnego mordercę wytypowała Dextera Morgana, a ja, oraz pan Adrian Bednarek, zupełnie się z tym typem zgadzamy! :) 
- "...podstawa to nie dać się złapać :)"




Serdecznie gratuluję zwyciężczyni! :) 
Otrzyma ona od autora książki wiadomość email 
z prośbą o podanie adresu do wysyłki! :)

Dziękuję za udział w konkursie 
w imieniu swoim oraz autora, pana Adriana Bednarka :)
i zapraszam na Oficjalną stronę książki KLIK


sobota, 26 lipca 2014

"Kolekcjoner oczu" - Sebastian Fitzek

Gatunek: THRILLER PSYCHOLOGICZNY
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 438
Oprawa: miękka 

Tłumaczenie: Barbara Tarnas
Wydawnictwo: G+J



Do trzech razy sztuka... Choć sama nie mogę w to uwierzyć, miałam tę książkę w domu aż 3 razy. Wypożyczyłam z biblioteki raz, oddałam przed rozpoczęciem, gdyż przeceniłam swoje możliwości i nie wyrobiłam się z czasem. Wypożyczyłam drugi raz i ...znów to samo. Kiedy zabrałam ją do domu po raz trzeci, stwierdziłam "albo teraz, albo nigdy!". Nie będzie niespodzianką jeśli powiem, że kogo jak kogo, ale pana Fitzka nie mogłam sobie odpuścić! 

Najpierw zabija matkę i porywa dziecko, a potem daje ojcu 45 godzin na jego odnalezienie. Po upływie tego czasu zabija dziecko i usuwa mu lewe oko... Tak działa Kolekcjoner oczu. 
Kiedy zostaje znaleziona kolejna ofiara i zostają porwane jej 9- letnie bliźnięta, policja rozpoczyna poszukiwania. Wszelkie ślady prowadzą do dziennikarza Aleksandra Zorbacha, byłego policjanta, który  na własną rękę również próbuje rozwiązać sprawę. Pomaga mu w tym jego redakcyjny asystent, Frank oraz niewidoma kobieta, która posiada nadprzyrodzone zdolności. Alina za pomocą dotyku miewa wizje przeszłych zdarzeń. Twierdzi, że był u niej poszukiwany morderca...

Pana Fitzka poznałam już jakiś czas temu i była to miłość od pierwszego wejrzenia :) Już po pierwszym spotkaniu wiedziałam, że sięgnę po książkę tego autora ponownie. Po drugiej natomiast, byłam pewna, że przeczytam całą resztę! "Kolekcjoner oczu" była już czwartą książką z dorobku pana Fitzka, którą miałam przyjemność przeczytać. Na szczęście nie ostatnią, przede mną jeszcze trzy... mimo to, strasznie mi żal, że to tylko trzy. Autor pisze niesamowite historie, które mam wrażenie, stworzone są specjalnie dla mnie!

Uwielbiam ten styl, lekkie pióro, a przede wszystkim ubóstwiam niepowtarzalną, niezawodną wyobraźnię autora. Historie, które powstają na kartach jego powieści przyprawiają mnie o gęsią skórkę, dreszczyk emocji i co najważniejsze, niemożliwe jest przejrzenie jego zamiarów przed sceną finałową! Jest to dla mnie niezwykle ważne, ponieważ przeczytałam już tak wiele thrillerów i kryminałów, że zwykle odnalezienie mordercy, czy rozwiązanie intrygi przed końcem, nie jest już tak problematyczne jak kiedyś. Co gorsza czasem zdarza się, że moja własna wyobraźnia, oraz mój pomysł na rozwiązanie historii, wydaje się być bardziej interesujące, oraz bardziej oryginalne niż jej faktyczne zakończenie... Wtedy rozczarowanie jest nieuniknione. Pod tym względem pan Fitzek jeszcze nigdy mnie nie zawiódł! 

Fabuła "Kolekcjonera oczu" oraz każdej innej historii napisanej przez tego niemieckiego pisarza, powala na łopatki i zaskakuje! Wyobraźni nie możemy temu panu na pewno odmówić. Poza tym umiejętne budowanie napięcia oraz prowadzenie akcji to zdecydowanie jego mocne strony. Powyższa powieść jest nieco inna... autor wykorzystał w niej zabieg jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam. Były już nowe, nieistniejące w słowniku słowa ( np. "niespokojniłam", "pozorniłam", "samotniłam" ), ale powieści napisanej od końca jeszcze nie widziałam! Dokładnie tak! nawet strony książki ponumerowane są od końca, im bliżej końca, tym mniejsza liczba strony... Na początku nie mogłam do tego przywyknąć, w połowie zaczęło mnie to nawet nieco rozpraszać, gdyż chwilami starałam się nadać sens tej historii, patrząc na wydarzenia wstecz. Byłam niezwykle ciekawa efektu i sensu końcowego... i przyznaję, że finał wbił mnie w fotel!


Pan Fitzek nie zawiódł mnie i tym razem, i jestem przekonana, że już mu się to nie uda. Nadal zajmuje wysoką pozycję na liście moich ulubionych pisarzy i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to zmienić. Zawsze z wielkim zapałem sięgam po kolejny tytuł z jego literackiego dorobku i zawsze jestem zaskoczona finałem, oraz pełna podziwu dla jego talentu! I choć przede mną jeszcze co najmniej trzy tytuły, już teraz nie mogę doczekać się kolejnego! Nie chciałabym doczekać chwili kiedy skończę ostatnią jego książkę i uświadomię sobie, że "to już jest koniec, nie ma już nic..." :D 

CYTATY
"Negatywne myślenie znajduje odbicie w rzeczywistości. Myśl pozytywnie, a będą cię spotykać rzeczy pozytywne!"

"Jeśli chcesz być tak blisko człowieka, że najchętniej zamieniłbyś się z nim na ciała, wyłączasz rozum i jedynym jeszcze funkcjonującym narządem zmysłów staje się dusza."

"Wszystko, co robię, robię w imię jedynego prawdziwego systemu wartości, o który w ogóle opłaca się walczyć na tym świecie: rodziny."

"Prezent! Dlaczego obiecałem Julianowi zegarek?Tak okrutną śmiertelną rzecz, która przecież w końcu nie służy do niczego innego, jak tylko do przybliżania nas do śmierci z sekundy na sekundę"

"Najczęściej analizujemy nasze błędy. Nigdy natomiast nie analizujemy naszych sukcesów. Jeśli coś idzie dobrze, uważamy to za rzecz naturalną. Martwimy się, kiedy tracimy pieniądze albo kiedy porzuciła nas miłość naszego życia. Ale dlaczego z nami jest, zastanawiamy się równie rzadko, jak dziwimy się, że zdaliśmy egzamin. A przy tym według mnie mniej winne są tu błędy, dzięki którym możemy poznawać ludzi, niż sukcesy, na które nie zasługujemy. Jeśli się w nie wgłębiamy, usypiają nas, stajemy się zadufani w sobie i możemy ich juz nigdy nie powtórzyć."

"Zdarzają się nieliczne momenty, kiedy nam, ludziom, udaje się żyć tylko chwilą. Kiedy nie ma przyszłości ani przeszłości, lecz tylko tu i teraz."

"Z upływem lat nasze życie coraz bardziej opiera się na niespełnionych obietnicach."

sobota, 12 lipca 2014

Konkurs z Diabłem... !

Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest mieć zakorzenione głęboko w sobie czyste zło? Zastanawialiście się, jakie byłoby Wasze postępowanie, gdybyście tylko poprzez odebranie życia drugiej osobie, mogli doświadczyć uczucia potocznie nazywanego szczęściem? Czy będąc świadomym ryzyka, dalibyście się ponieść pokusie spełnienia, czy z obawy o własne bezpieczeństwo przeżylibyście całe życie nie dając sobie szansy na choćby chwilę szczęścia?

A co jeśli dodatkowo Wasze życie przypominałoby spełnienie marzeń? Mieszkalibyście w penthousie na ostatnim piętrze, jeździli sportowym samochodem i budzili się u boku prawdziwej piękności. Czy zaryzykowalibyście stratę tego wszystkiego dla ukojenia zranionej duszy?

A gdybyście się odważyli…? Czy pierwszy raz byłby ostatnim? 
A może zapragnęlibyście zapewnić duszy szczęście jeszcze raz, potem znowu i znowu…

Opowiedzcie, który seryjny morderca wzbudził w Was swoimi czynami największy strach, a może nawet podziw, a autor najciekawszej opinii dostanie możliwość wejścia do głowy prawdziwego psychopaty!

Czytając "Pamiętnik Diabła" poznacie człowieka, który jest w stanie poświęcić wszystko, aby przez moment poczuć namiastkę szczęścia. Zwycięzca konkursu po 440 stronicowej wycieczce do piekła może całkowicie zmienić swój pogląd na definicję słów „dobro” i „zło”...

                                                                      ***
                                     
Aby mieć możliwość wygrania książki "Pamiętnik Diabła" z dedykacją od samego autora, należy odpowiedzieć na powyższe pytanie w komentarzu pod postem konkursowym! 

Dodatkowo proszę zostawić adres email, abym mogła się z Wami skontaktować w razie wygranej! :) Wskazane też - udostępnić baner konkursowy :)

Konkurs trwa do 26.07 
następnego dnia zostanie wybrany zwycięzca, 
przez komisję, w skład której wchodzą:
- autorka bloga Renata Zub
- autor książki pan Adrian Bednarek! :)

POWODZENIA! :)

Oficjalna strona książki KLIK

piątek, 11 lipca 2014

"Ulubione rzeczy" - S.J. Bolton

Gatunek: THRILLER, KRYMINAŁ
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 416
Oprawa: miękka 

Tłumaczenie: Agnieszka Kabala
Wydawnictwo: Amber



Okładki pozycji wychodzących spod skrzydeł wydawnictwa Amber, zawsze wyjątkowo przyciągają mój wzrok. Czym szczególnym się wyróżniają? Sama nie wiem, ale mają w sobie to coś! Ich grafika po prostu idealnie trafia w mój gust. A jeśli jeszcze zawartość spełnia oczekiwania, mamy już do czynienia z pełnią szczęścia! :D W taki właśnie sposób moją uwagę przykuła książka "Karuzela samobójczyń", której autorką jest pani Bolton...  ale ponieważ w bibliotece nie posiadają tego tytułu, stwierdziłam, że na początek zadowolę się inną książką z dorobku autorki... "Ulubione rzeczy".

Młoda policjantka z wydziału przestępstw seksualnych, Lacey Flint, staje się przypadkowo świadkiem morderstwa. Na jej rękach umiera kobieta, zaatakowana przez nieznanego napastnika, który niezauważony ucieka z miejsca zdarzenia. Jak się później okazuje jest to dopiero pierwsze z okrutnych morderstw, których ofiarami są kobiety. Dodatkowo morderca zostawia ślady prowadzące do młodej policjantki... Niedługo potem Lacey Flint, niegdyś zafascynowana postacią Kuby Rozpruwacza, odkrywa, że ostatnie zbrodnie do złudzenia przypominają dzieła legendarnego mordercy i zostały popełnione w rocznice zbrodni Rozpruwacza... Czyżby pojawił się naśladowca?


"W 1988 roku Rozpruwacz chwycił Annie za szyję i poddusił ją mocno, po czym obalił na ziemię. Klęcząc nad swoją ofiarą, poderżnął jej gardło tak głęboko, że omal nie odciął jej głowy. Potem pochylił się do przodu, zdarł jej spódnicę, żeby odsłonić brzuch, i zaczął chlastać nożem. Wyciął kawałki skóry, wywlókł wnętrzności i tkankę łączną, rozciągnął je po ciele. Macicę usunął całkowicie. Podciągnął nogi Annie - bez wątpienia planował zrobić więcej, ale został spłoszony..."

Jak już wspomniałam, było to moje pierwsze spotkanie z panią Bolton. Zwykle kiedy po raz pierwszy sięgamy po książkę autora, którego jeszcze nie znamy, towarzyszą nam spore emocje. Nie wiemy czego się spodziewać. Nie znamy stylu autora, nie znamy jego mocnych i słabych stron. Jest to jak ryzykowna podróż w nieznane. Może okazać się fascynującą przygodą, nudnym spacerkiem lub wręcz walką o przetrwanie... :) I taką niewiadomą była dla mnie ta książka. Na szczęście tym razem moje nadzieje zostały spełnione i otwarcie przyznaję - znalazłam to, czego szukałam!

Miłym zaskoczeniem było dla mnie przyjemne pióro, którym posługuje się pani Bolton. Pisze ona w bardzo przystępny sposób, nie używając zawiłego słownictwa. Czyta się łatwo, szybko i przyjemnie. Autorka nie zanudza nas zbędnymi opisami, wątkami i nie męczy mnogością bohaterów. W książce jest tylko to, co konieczne. Bohaterów jest niewielu, lecz każdy z nich dokładnie wykreowany i dopracowany w najmniejszych szczegółach. Główna bohaterka, policjantka Flint, jest postacią niezwykle barwną i choć stoi po stronie prawa, skrywa wiele mrocznych tajemnic, a odkrywanie ich na łamach powieści zafunduje nam sporo emocji. Jednym słowem strona techniczna książki prezentuje się przyzwoicie. A co z fabułą? Fabuła to już całkiem inna bajka!

"Myślę, że Anie była świadoma przez większość czasu. Duszenie obezwładniło ją, ale nie zabiło. Myślę, że czuła nóż na gardle, zaznała przerażenia, jakie ogarnia człowieka, kiedy nie może krzyczeć. Myślę, że leżąc na zimnych, twardych kamieniach czy w mokrym błocie podwórka przy Hanbury, doświadczyła bólu, jakiego oby nie doświadczył nikt z nas; czekała, aż ciemność w jej głowie rozrośnie się, i zdawała sobie sprawę, że kiedy zamknie oczy, zrobi to po raz ostatni..." 

Strona techniczna książki wypadła bardzo dobrze, natomiast fabuła wygląda jeszcze lepiej! Wciąga i intryguje już od początku! Książka ma ponad 400 stron jednak czyta się ja niezwykle szybko i przyjemnie, ponieważ kiedy się zacznie, ciężko odłożyć ją z powrotem na półkę! Ja znalazłam w niej wszystko to, czego szukałam. Była tam zbrodnia, intryga, krew, dreszczyk grozy przebiegający po plecach i zagadka z Kubą Rozpruwaczem w tle... Mocne, drastyczne opisy, dużo ofiar... to lubię! Autorka dobrze prowadzi akcję i umiejętnie buduje napięcie przez całą historię, dzięki czemu ani przez chwilę nie mamy poczucia monotonii i znużenia. Na nudę nie ma tu miejsca! Ponadto rewelacyjne, zaskakujące zakończenie zwala kapcie z nóg! :) Ostatnie strony powieści odebrały mi mowę... a po skończeniu i odłożeniu powieści długo jeszcze nie mogłam wyjść z wrażenia! Co tu dużo mówić - Pani Bolton rozłożyła mnie na łopatki.

Jedno wiem na pewno - zapoznam się z pozostałymi tytułami z dorobku autorki. Najszybciej jak się da! Jestem przekonana, że będzie to dobry wybór. Wielkie emocje, dreszczyk grozy, zagadka i zbrodnie naśladujące czyny Kuby Rozpruwacza, to zdecydowanie dobra zapowiedź do kolejnych przygód Lacey Flint. "Ulubione rzeczy" szczerze mnie zachwyciły i polecam każdemu, kto ma ochotę na intrygującą zagadkę z zaskakującym finałem. 


"Kiedy wszystko wyślizguje ci się z rąk, 
duma jest jedyną rzeczą, którą możesz zachować..."


wtorek, 1 lipca 2014

"Rany kamieni" - Simon Beckett

Gatunek: THRILLER, KRYMINAŁ
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 336
Oprawa: miękka 

Tłumaczenie: Radosław Januszewski
Wydawnictwo: Amber


Jakiś czas temu Simon Beckett powalił mnie na kolana. Serię przygód antropologa sądowego, Davida Huntera, przeczytałam niemal jednym tchem. Wszystkie cztery części, jedną po drugiej i wszystkie szczerze mnie zachwyciły! Do tego stopnia, że delektowałam się każdym słowem i żal mi było kończyć ostatnią część, ponieważ świadomość, że żadna kolejna na mnie nie czeka, nie była pocieszająca. Więc kiedy zobaczyłam w zapowiedziach wydawnictwa Amber nową pozycję tego autora od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać! Czy zachwyciła mnie tak samo jak poprzednie?

Poznajemy go kiedy ucieka... Czegoś się boi. Bardzo się boi, lecz nie wiemy czego. Nie wiemy też czy jest ofiarą, czy przestępcą. Nie wiemy o nim nic, prócz tego, że przybył z innego kraju i ma ze sobą plecak z tajemniczym pakunkiem oraz zdjęciem kobiety. Ucieka... Wpada w leśną pułapkę zastawioną na dzikie zwierzęta i trafia na położoną na uboczu farmę. W czasie rekonwalescencji i bliższym poznaniu mieszkańców farmy oraz mieszkańców pobliskiego miasteczka, zauważa, że jego gospodarze skrywają jakąś ponurą tajemnicę... i to zapewne niejedną.

"Ludzie żyją własnym życiem i próżnością jest sądzić, 
że odgrywamy w nim jakąś większą rolę"

Po serii przygód doktora Huntera, pan Beckett wskoczył niemal automatycznie na sam szczyt w moim prywatnym rankingu ulubionych pisarzy. Kolejną jego książkę mogłabym brać w ciemno, bez uprzedniego czytania opisu, recenzji, a nawet patrzenia na okładkę! Byłam przekonana, że nie jest w stanie mnie już zawieść. Do nowej lektury zasiadłam więc z wielkim zapałem, przekonana, że znów czeka mnie kilka godzin wspaniałej przygody, zawiłej intrygi, drastycznych opisów. Jednak z każdym kolejnym rozdziałem mój zapał coraz bardziej malał i malał... A początkowy entuzjazm powoli ustępował miejsca znudzeniu i wielkiemu rozczarowaniu. Broniłam się jak mogłam, długo kurczowo trzymałam się nadziei i przekonania, że przecież to mój Beckett! - Na pewno co najmniej w połowie się rozkręci i wbije mnie w kanapę! Nic takiego się jednak nie stało...

Po przyjemnym dreszczyku emocji, który towarzyszył mi przy poprzednich książkach autora, nie zostało ani śladu. Brakowało mi tu zwłok, mocnych opisów, brakowało grozy, intrygi i przede wszystkim ...akcji! Na początku zapowiadało się nawet ciekawie - poznajemy bohatera, który przed czymś ucieka, czegoś się boi. Nie wiemy kim jest, ani czego się obawia. Podczas ucieczki wpada w pułapkę i zostaje ocalony przez dwie kobiety zamieszkujące pobliska farmę. Zostaje tam na dłużej, na czas rekonwalescencji. Pomaga w remoncie gospodarstwa, zdrowieje, poznaje mieszkańców i ...nic się nie dzieje! Kiedy w historii pojawiły się umieszczone w pobliskim zagajniku, tajemnicze posągi, moja wyobraźnia ruszyła pełną parą! Oczyma wyobraźni widziałam jak z ich pęknięć sączy się krew... Jak okazują się one mogiłami wścibskich sąsiadów... Poniosło mnie? Zdecydowanie, gdyż według autora owe kamienne posągi po prostu sobie tam ...stoją! Stoją i nie odgrywają w książce jakieś większej, znaczącej roli.

Jedynie końcówka i cały finał powieści może lekko zaskoczyć i zadziwić. Jednak w stopniu umiarkowanym, gdyż moje kapcie pozostały w swojej dotychczasowej pozycji :) Dobre i to! Skoro wynudziłam się przez 300 "pierwszych" stron powieści, to z wielką przyjemnością przyjęłam chociaż zaskakującą końcówkę! Czy straciłam czas? Nie do końca. Momentami robiło się ciekawie. Były fragmenty, które czytało się z przyjemnością i zainteresowaniem, jednak podsumowując całość, było ich zdecydowanie za mało! "Rany kamieni" to był inny Beckett. Całkowicie różniący się od tego, którego wcześniej poznałam. Jednak jedno pozostało bez zmian - lekki i przyjemny styl. Prosty język, którym posługuje się autor. Jednak ze wcześniejszych dawek emocji, budowania napięcia i podkręcania akcji, pozostało niewiele.

Wynudziłam się, rozczarowałam, zawiodłam... ale wybaczam i mimo wszystko czekam z niecierpliwością na kolejną pozycję pana Becketta. Na pewno dam jej szansę. Na pewno sięgnę po nią z entuzjazmem i wcześniejszym zapałem, ciekawa co tym razem przygotował. W końcu każdemu może trafić się gorszy dzień, gorszy okres, małe załamanie dobrej passy... Nawet ponadczasowy król powieści grozy, Stephen King, ma swoje lepsze i gorsze powieści. Tak i Simon Beckett po rewelacyjnej serii z doktorem Hunterem nieco obniżył swój poziom, co nie było trudne, gdyż "Chemia śmierci" i jej kontynuacje bez wątpienia postawiły poprzeczkę bardzo wysoko! 

sobota, 28 czerwca 2014

Wyniki konkursu - Bierz co chcesz! :)

Witajcie!
Z małym opóźnieniem, ale oto są - wyniki konkursu "Bierz co chcesz" :) 
Według zasad zwycięzca otrzymuje wybraną przez siebie książkę! Druga nagrodę przyznaję również jednemu z obserwatorów bloga, który zgłosił chęć udziału w konkursie :) 
Przypominam jakie książki były do wyboru:



Jak przebiegło losowanie? w nieco inny sposób niż zwykle... nie było karteczek z imionami, szklanego półmiska, maszyny losującej... :) była za to pomoc przyjaciela, który miał za zadanie podać mi dwa numerki od 1 do 36... :) Oczywiście każdy numerek odpowiadał kolejnemu zgłoszeniu w konkursie :)
 
Nagrody otrzymują...

Numer 14
pod którym znajduje się zgłoszenie Kamila po "Rzeki Czarnego Księżyca"

oraz numer 25
pod którym obserwatorka Villemo wyraża chęć przygarnięcia "Krwawej gorączki"


Serdecznie gratuluję zwycięzcom! :) 
Za chwil parę otrzymają oni wiadomość email z prośbą o podanie adresu do wysyłki! :)

Dziękuję za udział w konkursie i pozdrawiam
Renata Zub

środa, 18 czerwca 2014

"Opowieść niewiernej" - Magdalena Witkiewicz

Gatunek: OBYCZAJOWA
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 224
Oprawa: miękka 

Wydawnictwo: Świat Książki


"Zdrada zawsze była dla mnie czymś złym, haniebnym i obrzydliwym. Czymś co rujnuje związek, zabija miłość, niszczy marzenia, daje ogromne poczucie niesmaku. Myślałam, że cudzołożnicy zawsze gorzko żałują swoich czynów, spuszczają oczy i gęsto się tłumaczą, pragnąc przebaczenia. Ale... nigdy nie brałam pod uwagę, że to ja mogę zdradzać."

Zapytaj kogokolwiek o zdradę... brata, siostrę, sąsiada, kolegę, koleżankę, ciotkę, pana aptekarza czy panią na poczcie... Zapytaj co o niej myśli? Czy zdradziłaby? Czy potrafiłaby zdradę wybaczyć? Podejrzewam, że odpowiedź za każdym razem byłaby podobna - "Zdrady się nie wybacza! Ja nigdy nie byłabym zdolna do zdrady! Zdrada jest obrzydliwa! Jak tak można?!". Przy takich odpowiedziach, zastanawiające są wyniki ostatnich badań, że co 5 osoba zdradza... kto?! kiedy?! z kim?! Skoro wszyscy tak uparcie twierdzą, że zdrada jest zła i wszyscy z takim oburzeniem się o niej wypowiadają...?

Ewa myślała podobnie. Wydawało jej się, że nigdy nie posunęłaby się do tak haniebnego czynu jakim jest zdrada. Życie postanowiło jednak inaczej. Z pozoru miała wszystko to, czego potrzeba kobiecie... Przystojnego męża, dobrą pracę, mieszkanie w Trójmieście i rozpoczętą budowę domu w Krakowie. Maciek również dobrze zarabiał, był pracowity, a każdą wolną chwilę poświęcał na budowę ich wspólnego domu w Krakowie... jednak Ewa nie czuła się szczęśliwa, czy to właśnie to pchnęło ją w ramiona innego mężczyzny? 

Jakiś czas temu "Opowieść niewiernej" pojawiała się na co drugim blogu z recenzjami. Jednak wtedy wcale nie miałam szczególnej ochoty jej czytać. Wydawało mi się, że znajdę tam ckliwą historyjkę o zakazanej wielkiej miłości z nieprawego łoża. Tymczasem zostałam mile zaskoczona! Owszem znalazłam tam opowieść, ale nie o wielkiej miłości, która zdarzyła się za późno, a miłości która z czasem okazała się wielką pomyłką. Postać głównej bohaterki jest dopracowana w najmniejszych szczegółach i mimo, iż to ona jest tytułową niewierną, od początku dziewczyna zdobywa sympatię czytelnika! Zaskakujące prawda? Pozornie powinna być ona postacią negatywną, budzić w nas niechęć... Zdradza męża! A czy zdrada nie wydaje nam się czynem haniebnym i obrzydliwym, godnym pogardy? Mamy tu do czynienia z narracją pierwszoosobową, co oznacza, że poznajemy historię z punktu widzenia głównej bohaterki. Poznajemy jej uczucia, emocje i wydaje nam się ona postacią niezwykle barwną, szczerą i rzeczywistą! 

Książkę czyta się bardzo łatwo, szybko i przyjemnie. Autorka posługuje się płynnym językiem, nie zanudza nas zbędnymi wątkami i opisami. Cała historia ma nieco ponad 220 stron, styl jakim jest napisana i sama fabuła sprawiają, że wystarczy poświęcić na nią dwa popołudnia. Ja często takie niewielkie książki traktuję jako "przerywnik" między dwiema pokaźniejszymi lub jedną bardzo opasłą książką. Ponadto przedstawiona opowieść intryguje i wciąga. Z przyjemnością poznajemy historię Ewy, jej emocje, życie, powody... I choć końcówka może nie być dla nas wielkim zaskoczeniem, to warto ją poznać i poświęcić na nią te kilka godzin. 

Książkę polecam osobom, które mają ochotę na chwilę oddechu... i chcieliby odpocząć od zawiłych intryg, wymyślnych fabuł, dziesiątek bohaterów i spędzić popołudnie spokojnie i leniwie. W tej pozycji nie będzie intryg, mordów, krwi, zagadki... ot, zwykła opowieść młodej kobiety, która posunęła się do czynu, który w społeczeństwie uważany jest za obrzydliwy i zły. Jest to lektura przede wszystkim dla kobiet i to raczej panie docenią tę historię... 

CYTATY
Kiedyś myślałam, że miłość polega na tym, że nie dostrzegamy wad drugiej osoby. Teraz jestem przekonana, że byłam w błędzie. Miłość to przede wszystkim akceptowanie wszystkich niedoskonałość partnera. Bo kocha się nie za coś, ale mimo wszystko...

Nie wiedziałam wtedy, ze z małżeństwem jest jak z nową posadą: ile na początku wynegocjujesz, tyle masz. Potem bardzo trudno zmienić warunki – zarówno pracy, jak i życia. Mechanizm działania jest dokładnie taki sam.

Dobranoc-nie-gadaj-tyle-bo-jutro-mam-ciężki-dzień. Pojutrze-też-mam-ciężki-dzień. Tydzień-mam-ciężki. Miesiąc-mam-ciężki. Życie też.

Zobaczyłam też, że można uciekać z ramion jednego mężczyzny, by potem wpaść w objęcia drugiego. I kochać. Czekać. Tęsknić. Jedno jest pewne, potem nic nie jest już takie samo...

Mąż idealny, taki jak mój, zabija miłość powoli. Codziennie dolewa kroplę trucizny, której odrobina nie szkodzi, ale gdy jest jej więcej, ma działanie śmiertelne...

"Kiedyś przeczytałam w jakimś artykule, że najczęściej kobiece zdrady są spowodowane zaniedbaniami ze strony mężczyzn... Czyżby to właśnie pchnęło mnie w ramiona innego mężczyzny?"

"Naprawdę można cofnąć czas, jeśli się tego bardzo chce. Czasem tylko nie potrafimy tego zrobić. Nie wiemy, gdzie nacisnąć, by wskazówki się przekręciły w odwrotnym kierunku.
Ten przycisk mamy w sobie i od siebie trzeba zacząć."

"Zdrada zawsze była dla mnie czymś złym, haniebnym i obrzydliwym. Czymś co rujnuje związek, zabija miłość, niszczy marzenia, daje ogromne poczucie niesmaku. Myślałam, że cudzołożnicy zawsze gorzko żałują swoich czynów, spuszczają oczy i gęsto się tłumaczą, pragnąc przebaczenia. Ale... nigdy nie brałam pod uwagę, że to ja mogę zdradzać."
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...