sobota, 21 kwietnia 2012

TITANIC... Spełniając marzenia sprzed lat...


Dziś zamiast recenzji kolejnej, przeczytanej przeze mnie książki, chciałam przedstawić Wam "Titanica". Choć za pewne wszyscy go znają! Zarówno całą katastrofę, która wydarzyła się w 1912 roku, jak i film reżyserii Jamesa Camerona, który zdobył aż 11 oskarowych statuetek!


14 kwietnia tego roku minęła 100 rocznica katastrofy, która wstrząsnęła całym swiatem.  By uczcić pamięć setek ofiar tragedii, trafiła do kin odnowiona cyfrowo wersja  filmu, w którym główne role zagrali Kate Winslet i Leonardo DiCaprio. Mamy okazję znów obejrzeć obraz na dużym ekranie, tym razem w wersji 3D. Ja nie mogłam przegapić tej okazji! I zabierając pod pachę męża i przyjaciółki, zarezerwowałam bilety do kina! Pochowałam dzięki temu "potwory z dzieciństwa"... W filmie zakochałam się 15 lat temu, podczas jego premiery. Bardzo chciałam iść do kina i byłabym w stanie zrobić wiele, by znaleźć się w kinowej sali. Jednak nie mogłam i mogło to pozostać tylko w sferze moich marzeń... aż do teraz! Jak wiadomo, przez twórców, film został dozwolony od lat 15-nastu. A że nie mam już tych 12-nastu lat, jak podczas premiery, mogłam spełnić swoje małe marzenie z tamtych lat... :) O efektach specjalnych nie będę pisać. Chciałabym raczej sięgnąć głębiej i poruszyć dwie najważniejsze istoty fabuły - tragedię i miłość...

FAKTY... TRAGEDIA...
10 kwietnia 1912 roku Titanic wypłynął w swój dziewiczy rejs przez Atlantyk. Wyruszył z Wielkiej Brytanii, a jego celem był Nowy Jork. Jednak do celu nigdy nie dopłynął... Kapitanem był Edward John Smith  i miał być to jego ostatni rejs przed odejściem na emeryturę. Titanic miał 268,99m długości. Był to statek o wysokim standardzie, bardzo luksusowy i miał być w równym stopniu bezpieczny. Nazywano go "niezatapialnym", mówiono, że nawet sam Bóg nie dałby mu rady... a jadnak... wystarczyła góra lodowa, która spowodowała jedynie serię pęknięć i niewielkich dziurek, których łączny prześwit wynosił około jednego metra! A w nocy 14/15 kwietnia, 2godziny i 20 minut po zderzeniu, spoczął on na dnie oceanu, stając się mogiłą 1504 dusz... Półtora tysiąca osób zginęło przez ludzką głupotę, chciwość chwały i brak wyobraźni! Tej niedzieli o 13:45 statek SS America przesłał Titanicowi depeszę, z której wynikało, że największy parowiec świata mknie prosto ku polu lodowemu. Z nieznanych przyczyn ta wiadomość nigdy nie trafiła na mostek kapitański. Statek nadal, mimo ostrzeżeniu o polu lodowym, złym warunkom pogodowym, słabej widoczności, płynął z największą prędkością, aby dopłynąć do celu przed czasem, zyskać uznanie i pławić się w świetle chwały. Ta chciwość doprowadziła do ich zguby...

Na największym statku świata było za mało szalup ratunkowych. O połowę...! Rozmyślano nad umieszczeniem jeszcze jednego rzędu łodzi, jednak stwierdzono, że przesłonią one widoki i zagracą pokład! Na temat szalup ratunkowych rozmawiano 15 minut, natomiast o wyborze dywanów dla pokładu pierwszej klasy dyskutowano ponad dwie godziny! Muszę przyznać, że ja jestem tym wszystkim bardzo poruszona i wzburzona! Wynikiem tej lekkomyślności i zuchwałości była katastrofa, w której śmierć poniosło ponad półtora tysiąca osób! I za pewne byłoby więcej, gdyby część pasażerów, mająca wykupiony rejs do Nowego Jorku, z niewiadomych przyczyn, nie wysiadła w ostatnim porcie przed wypłynięciem na szeroki ocean. Oglądając drugą połowę filmu, kiedy przedstawiona zostaje katastrofa, oraz dramatyczna walka o przetrwanie, zawsze myślę o tych ludziach... 1504 ludzkich istnień! Zakończyło się w tak tragiczny sposób. Każdy miał rodzinę, plany na przyszłość, każdy miał swoje życie, swoje problemy, smutki i radości. Każdy kochał i był kochany... Każdy chciał żyć! A twórcy Titanica zlekceważyli to, nie zapewniając podstawowych wymogów bezpieczeństwa!

Uratowano niewiele ponad 700 osób... stanowiące niecałe 32% ogółu pasażerów. Łodzie ratunkowe, prócz tego, że było ich o połowę za mało, z powodu złego przeszkolenia załogi, co do ich ładowności, wypływały tylko w połowie zapełnione! Prócz tego studiując statystyki, okazuje się, że szanse na przeżycie zależały od statusu społecznego, majętności i narodowości. W pierwszej kolejności ratowano pasażerów klasy I... reszta zdana była na siebie! A ich szanse na przeżycie malały z minuty na minutę. Statkiem, który odpowiedział na wzywanie pomocy, przez Titanica, była Carpathia. Płynęła na ratunek, jednak była zbyt daleko by dotrzeć na czas. Na miejsce dopłyneła dopiero okolo 4 nad ranem, półtorej godziny po zatonięciu Titanica. Zabrała na pokład wszystkich rozbitków z szalup ratunkowych. Istnieją również informacje, że w chwili katastrofy, widoczny był na horyzoncie inny statek osobowy, który nie reagował na sygnały świetlne nadawane przez tonącego Titanica. Być może dlatego, że rakiety były białe, natomiast wzywajace pomocy mają kolor czerwony. Prawdopodobnie pomyślano, że jest to jedna z atrakcji pasażerów liniowca.
W tym roku minęła 100 rocznica katastrofy... Obchodzono ją podniośle, ja jednak mam nadzieję, że nie zależy to od okrągłej rocznicy i co roku z należytą godnością, będziemy czcić pamięć 1504 ofiar Titanica...


WĄTEK MIŁOSNY...
Przybliżyłam nieco dramatyczne fakty tonącego statku. Jednak mówiąc o filmie nie sposób pominąć wątku miłosnego. Losy miłości Rose i Jacka opłakiwało tysiące, jak nie miliony, widzów. I choć jest to historia fikcyjna, poruszyła wiele serc, wycisnęła wiele łez. Również moich. Dwoje młodych ludzi poznaje się podczas rejsu, zakochują się w sobie i chcą być razem mimo stojących na ich drodze przeszkód... Uczucie, które ich połączyło, oraz charakterytych dwojga zapeniają, że pokonaliby wszelkie przeszkody, które chcą ich rozdzielić. Jednak jedna jest nie do przeskoczenia... Katastrofa, która niesie ze sobą śmierć jednego z kochanków... Jest to chyba jedyna z historii miłosnych, od której mnie nie mdli. :) Ponieważ tkwi w nich to, co mnie przekonuje i może znaleźć odzwierciedlenie w realnym świecie, w którym żyjemy.
Pochodzą z róznych światów... Ona z dobrego domu, dobrze wychowana młoda dama, słuchająca muzyki klasycznej, elegancka, z nienaganymi manierami, zaręczona z wysoko usytuowanym kawalerem... Zamknięta w złotej klatce, samotna w tłumie ludzi, mająca ochotę zrzucić suknię balową i ucieć jak najdalej od tego luksusowego więzienia! On młody, wolny artysta, szukający sensu istnienia, żyjący chwilą, chodzący w trampkach, w przetartych spodniach, jedzący rękami, pijący tanie wino... szukający swojego miejsca na ziemi. Poznają się, zakochują. On uwalnia ją z jej złotej klatki i pokazuje co to prawdziwe życie, swoboda, luz, zabawa, mający jej do zaoferowania dokładnie to, czego ona potrzebuje i za czym tęskni... Mogący zapewnić jej ciekawe szalone życie, dokładnie takie jakie ona chciałaby mieć. I kiedy już znikną resztki rozsądku, zwycięża serce... ucieka z nim, opuszcza swoją bajkę i zaczyna nowe życie. Pełne prawdziwego, szczerego uśmiechu... Tak, to do mnie przemawia, bo wiem, że przeciwieństwa sie przyciągają! Uzupełniają się, uczą wzajemnie nowych rzeczy, nowego życia... Czy mają szansę zostać razem na zawsze, stworzyć szczęśliwy związek, założyć rodzinę i żyć w zgodzie, nawet w świetle trudności dnia codziennego?! Nie wiem, ale mam nadzieję... Tym bardziej, że ona naprawdę nie chciała żyć w swoim więzieniu, czego dowodzi fakt, że po katastrofie zaczęła nowe życie... Była dojrzała, wiedziała czego chce i to był ich klucz do sukcesu! To był cement do ich miłości...

Rozpisałam sie troche o "Titanicu", ale nie mogłam go pominąć. Uważam, że warto przypominać o nim ludziom, aby pamiętali o tych wydarzeniach i rozumieli jego ogrom i tragedię. Pochłonął on półtora tysiąca ofiar z powodu ludzkiej bezmyślności! Pamiętajcie, że "Titanic" to nie tylko ta piękna, lecz fikcyjna historia miłosna Jacka i Rose! Titanic to również oparta na faktach katastrofa i prawdziwy wrak spoczywający na dnie Atlantyku, który stał się mogiłą setek ludzkich istnień...

piątek, 20 kwietnia 2012

ZABAWA MOLI KSIĄŻKOWYCH... :)


Śmigając ostatnio po ulubionych blogach książkowych molów, natknęłam się na zabawę :) i stwierdziłam, że sama bardzo chętnie się w nią pobawię i odpowiem na kilka pytań :) 


- O jakiej porze dnia czytasz najchętniej? 
Najchętniej czytam wieczorem przed snem :) ale każda pora jest dobra na książkę :)

- Gdzie czytasz?
Na łóżku :) siedząc lub leżąc pod kocykiem lub kołderką, mając w zasięgu ręki ciepłą kawę lub herbatę...

- W jakiej pozycji najchętniej czytasz?
Leżąc lub siedząc na łóżku :) przykryta kocykiem...

- Jaki rodzaj książek czytasz najchętniej? 
Zdecydowanie najbardziej lubię powieści grozy, kryminały, thrillery...

- Jaką książkę ostatnio kupiłeś/aś albo dostaleś/aś?
Ostatnio kupiłam "Zieloną milę" S. Kinga :) polecam!

- Co czytałeś/aś ostatnio? 
"Chemia śmierci" Simon Backett, "W sidłach anoreksji" Heidi Hassenmuller.

- Co czytasz obecnie?
W tej chwili czytam "Pamiętnik" Sparksa :) Raczej nie mój gatunek, ale gorąco polecała koleżanka i wiele innych osób... Strasznie romantyczna historia :) taka słodka, że doprowadziłaby do wymiotów całe przedszkole... :) ale dzielnie czytam! Jeszcze nie skończyłam, więc powstrzymam się z opinią :) może na koniec się w niej szaleńczo zakocham? kto wie? :)

- Używasz zakładek czy zaginasz ośle rogi? Jeśli używasz zakładek, to jakie one są? 
Używam zakładek :) tekturowych, reklamujęcych wydawnictwo :) były dołączone do kupionej kiedyś przeze mnie sagi  "Zmierzch". Rogów nie zaginam, ponieważ burzy to moje poczucie estetyki :)

- Ebook czy audiobook? 
Ani to, ani to. Nigdy nie sluchałam audiobooka, ani nie czytałam ebooka :) Muszę trzymać książkę w ręce i słyszeć szelest stron, czuć zapach papieru i widzieć przesypujące się na lewą stronę kartki :)

- Jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?
"Dzieci z Bullerbyn" czytałam tę książkę w dzieciństwie chyba z 5 razy :)

- Którą z postaci literackich cenisz najbardziej?
Nie potrafię chyba odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie... Ale jeśli już miałabym wybrać byliby to bohaterowie "Zielonej mili" S. Kinga!
Strażnik Paul Edgecombe - był po prostu dobrym człowiekiem i cenię go za sposób w jaki traktował skazańców - choć byli zbrodniarzami, mordercami, traktował ich z szacunkiem, który należy się KAŻDEMU człowiekowi!
Więzień John Coffey - był dobrym człowiekiem niesłusznie uznanym za winnego popełnienia morderstwa. Pomagał ludziom z dobrego serca. Nie oczekując niczego w zamian. Nie próbował się bronić, nie próbował udowodnić swojej niewinności, chciał umrzeć, gdyż nie mógł się odnaleźć na tym podłym świecie...

Zapraszam wszystkich do zabawy :) 

czwartek, 19 kwietnia 2012

"ZIMNY STRACH" - Karin Slaughter

OPIS WYDAWCY

Sara Linton, pełniąca obowiązki koronera w miasteczku Heartsdale w stanie Georgia, zostaje wezwana do campusu miejscowego college'u, gdzie znaleziono zwłoki studenta. Chłopak przypuszczalnie popełnił samobójstwo, teorię tę popierają władze uczelni, pragnące uniknąć skandalu, lecz ani Sara, ani szef miejscowej policji Jeffrey Tolliver nie kryją wątpliwości.
Wkrótce dochodzi do dwóch kolejnych "samobójstw" oraz do brutalnego ataku na młodą kobietę. Jeffrey rozpoczyna zataczające coraz szersze kręgi śledztwo. Sara odkrywa, że była policjantka Lena Adams, zatrudniona jako strażniczka w campusie, może posiadać informacje, które pomogą ująć sadystycznego mordercę. Sęk w tym, że Lena po tragicznych przejściach nie jest w stanie pomóc sama sobie, a cóż dopiero innym. Atmosfera strachu staje się wręcz namacalna...
(450 stron)

MOJA OPINIA 
Policja, FBI, zwłoki i zagadka... Oto przepis na dobry kryminał i dokładnie z tego składa się powieść "Zimny strach"! Już sam opis wydawcy bardzo mnie zachęcił do lektury. Oczekiwałam czegoś ociekającego krwią, trzymającego w napięciu do ostatniej strony i nie zawiodłam się. O tej książce mogę śmiało napisać, że jest to, dokładnie to co lubię najbardziej.

Główną bohaterką powieści jest Sara Linton. Pani koroner w niewielkim miasteczku w stanie Georgia. Pewnego dnia zostaje wezwana do oględzin zwłok młodego samobójcy - absolwenta miejskiego College'u, syna wykładowcy oraz pani psycholog. W tym samym czasie niedaleko miejsca samobójstwa, zostaje zaatakowana przez nieznanego sprawcę jej ciężarna siostra Tessa. Niedługo po tych nieszczęśliwych wypadkach, na terenie kampusu, zostają znalezione ciała kolejnych "samobójców"... W rozwikłaniu zagadki tajemniczych śmierci pomaga Sarze Jeffrey, miejscowwy policjant jej były mąż...

Streściłam powieść bardzo ogólnie. Przedstawiłam jedynie zarys fabuły, nie wspominając o wielu innych bohaterach pojawiających się na stronach przedstawionej książki. Dość rozbudowany wątek poświęcony był też Lenie Adams, byłej policjantce, która miała problemy ze sobą, po tragicznych przeżyciach jakie ją niegdyś spotkały. Tak... powieść ma dość sporo wątków, które weług mnie miały wnieść do powieści przede wszystkim jedno - dodatkową ilość stron :) Są fragmenty, które nie wnoszą nic znaczącego do fabuły i równie dobrze mogłoby ich tam po prostu nie być, a powieść nic by na tym nie ucierpiała. To takie jedno zastrzeżenie, które mam do tej ksiązki. Poza tym bardzo mi się podobała i niezwykle mnie wciągnęła. Zdecydowanie jest to coś dla miłośników kryminału. Mnie jako miłośniczkę powieści grozy bardzo przypadły do gustu fragmenty opisu odnajdowanych zwłok... Co mnie bardzo zadowoliło - nie były powierzchowne, ale szczegółowe :)

Zdecydowanie polecam tę powieść! Dobry kryminał z ciekawą fabułą, przystępnie napisany, wciągający i trzymający w napięciu do samego końca! O tym kto był sprawcą tych rzekomych "samobójstw" dowiadujemy się dopiero na kilku ostatnich stronach powieści :) a do tego towarzyszy nam ten wyczekiwany w tego typu książkach element zaskoczenia... Według mnie wart polecenia szczególnie miłośnikom gatunku.


CYTATY

„Śmierć sama w sobie bywa wystarczającym złem, ale samobójstwo zawsze jest szczególnie dotkliwe dla tych, którzy zostają. Żywi albo oskarżają się, że nie zauważyli żadnych sygnałów,albo czują się zdradzeni przez kochaną osobę, w tak samolubny sposób zdecydowała, że zostawia ich, by sami posprzątali bałagan...”


Baza recenzji Syndykatu ZwB

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

"CHEMIA ŚMIERCI" - Simon Beckett

OPIS WYDAWCY
Manham. Małe spokojne miasteczko. Krajobraz pozbawiony zarówno życia, jak i konkretnych kształtów. Płaskie wrzosowiska i upstrzone kępami drzew mokradła. To tu doktor David Hunter szuka schronienia przed okrutną przeszłością. Sądzi, że przeżył już wszystko to, co najgorszego może przeżyć człowiek, sądzi, że wie o śmierci wszystko. Ale śmierć, ów proces alchemii na wspak, w którym złoto życia ulega rozbiciu na cuchnące składniki wyjściowe, wdziera się do Manham. I to w niewyobrażalnie wynaturzonych formach. Jeszcze nie wiemy, dlaczego Hunter - wybitny antropolog sądowy - zaszył się tu jako zwykły lekarz. Dlaczego odmawia pomocy policji, skoro potrafi określić czas i sposób dokonania każdej zbrodni. Wiemy tylko, że się boimy. Razem z mieszkańcami Manham czujemy odór wszechobecnej śmierci. Giną młode kobiety, dzieci znajdują makabrycznie okaleczone zwłoki, ktoś podrzuca pod drzwi martwe zwierzęta, ktoś zastawia sidła na ludzi. (248 stron)


MOJA OPINIA 
O książkach pana Becketta słyszałam wiele dobrych opinii, lecz do tej pory nie miałam okazji żadnej przeczytać, gdyż z półek bibliotecznych, jego pozycje znikają, zanim na dobre wrócą... I szczerze mówiąc już straciłam nadzieję, że kiedyś, bez wcześniejszej rezerwacji, spotkam jedną z jego książek stojącą spokojnie na regale. Aż tu niespodzanka!

Spokojne miasteczko Manham. Położone na uboczu. Wbrew pozorom spokojne, przyjazne, gdzie wszyscy mieszkańcy znają się i darzą szacunkiem i zaufaniem, tworząc małą zażyłą społeczność. To właśnie to miejsce wybrał David Hunter, uciekając z wielkiego miasta i bolesnych wspomnień z przeszłości. Przyjął w Manham etat miejscowego lekarza. Swoją przeszłość zawodową jak i prywatną starał się trzymać w tajemnicy... i udawało mu się to do pewnego czasu.
Spokój misteczka burzą makabryczne wydarzenia. Dwóch miejscowych chłopców odnajduje zmasakrowane zwłoki sąsiadki. Następnie w różne miejsca zostają podrzucane okaleczone ciała zwierząt. Znikają młode kobiety w tajemniczych okolicznościach... Wówczas policja prosi o pomoc doktora Davida Huntera, wybitnego antropologa sądowego, próbującego zaszyć się wśród miejscowej społeczności...

"Już po trzydziestu sekundach przechodzi Cię dreszcz.
Po minucie masz serce w gardle.
A kiedy kończysz czytać, dziękujesz Bogu, że to tylko powieść..."


- oto słowa umiejscowione na okładce, obiecujące nam wielkie emocje i chwile pełne grozy... i z radością stwierdzam, że autor obietnicy dotrzymał! Początkowo podchodziłam do tych słów sceptycznie. Pomyślałam sobie - "Zwykłe gadanie. Muszą jakoś zachęcić czytelnika! Jeszcze żadna książka nie wywołała we mnie takich emocji po przeczytaniu pierwszej strony!". Ale muszę przyznać, że byłam mile zaskoczona! znalazłam tam dokładnie to, czego oczekiwałam a nawet więcej!

 „Ciało ludzkie zaczyna się rozkładać cztery minuty po śmierci. Coś co kiedyś było siedliskiem życia, przechodzi teraz ostatnią metamorfozę. Zaczyna trawić samo siebie. Komórki rozpuszczają się od środka. Tkanki zmieniają się w ciecz, potem w gaz. Już martwe, ciało staje się stołem biesiadnym dla innych organizmów. Najpierw dla bakterii, potem dla owadów. Dla much. Muchy składają jaja, z jaj wylegają się larwy. Larwy zjadają bogatą w składniki pokarmową pożywkę, następnie emigrują. Opuszczają ciało w składnym szyku, w zwartym pochodzie, który podąża zawsze na południe. Czasem na południowy wschód lub południowy zachód, ale nigdy nie na północ. Nikt nie wie dlaczego. Do tego czasu zawarte w mięśniach białko zdążyło się już rozłożyć, wytwarzając silnie stężony chemiczny roztwór. Zabójczy dla roślinności, niszczy trawę, w której pełzną larwy, tworząc swoistą pępowinę śmierci ciągnącą się aż do miejsca, skąd wyszły. W sprzyjających warunkach – na przykład w dni suche i gorące, bezdeszczowe – pępowina ta, ten pochód tłustych, żółtych, rozedrganych jak w tańcu czerwi, może mieć wiele metrów długości. Jest to widok ciekawy, a dla człowieka z natury ciekawskiego cóż może być bardziej naturalne niż chęć zbadania źródła tego zjawiska?”

- oto pierwszy akapit powieści... który, trzeba przyznać przyprawia o gęsią skórkę! Po takim wstępie można oczekiwać tylko najlepszego... a pomyślcie, jakże to wspaniałe uczucie, kiedy podczas czytania kolejnych stron, widzicie że książka spełnia wasze oczekiwania! Ja znalazłam w tej książce wszystko to, co chciałam znaleźć. Już dawno nie czytałam powieści, która w taki dokładny, szczegółowy sposób przedstawia, nawet te najbardziej drastyczne fragmenty! Uwielbiam powieści grozy, dobre kryminały, kiedy podczas czytania czuję dreszczyk emocji, strach lub nawet obrzydzenie... bo wtedy czuję się "wewnątrz" powieści, tak jakby przedstawione w niej wydarzenia dotyczyły mnie lub działy się gdzieś w moim otoczeniu. Jednak nie każda książka potrafi porwać mnie w ten świat. Książce napisanej przez pana Beckett'a znakomicie się to udało! Czytając, niemal czułam ochydny odór rozkładających się zwłok, słyszłam wyraźne złowrogie brzęczenie, otaczających martwe ciało much... Czułam przyspieszone i mocniejsze bicie serca i podekscytowana zaczynałam czytać tak szybko, że moje oczy ledwo nadążały... :) uwielbiam to!

Więc co mogę ostatecznie napisać? Zdecydowanie polecam! ...ludziom o dość mocnych nerwach! Nie bojącym się mocnych wrażeń! Czytając tę książkę miałam do czynienia ze świetnie napisanym kryminalem! Z ciekawą fabułą, mrożącymi krew w żyłach wydarzeniami! I niezwykle zaskakującą końcówką! Powieść wzbudzała we mnie wszelkie emocje, łacznie z irytacją... Strasznie zdenerwował mnie fakt, że do samego końca nie wywęszyłam mordercy! I wkońcu wszyscy moi podejrzani okazali się niewinni... W tym wypadku jako detektyw dałam plamę! :) pocieszające jest jedynie to, że węszyłam w dobrym kierunku... :)


CYTATY

„Ciało ludzkie zaczyna się rozkładać cztery minuty po śmierci. Coś co kiedyś było siedliskiem życia, przechodzi teraz ostatnią metamorfozę. Zaczyna trawić samo siebie. Komórki rozpuszczają się od środka. Tkanki zmieniają się w ciecz, potem w gaz. Już martwe, ciało staje się stołem biesiadnym dla innych organizmów. Najpierw dla bakterii, potem dla owadów. Dla much. Muchy składają jaja, z jaj wylegają się larwy. Larwy zjadają bogatą w składniki pokarmową pożywkę, następnie emigrują. Opuszczają ciało w składnym szyku, w zwartym pochodzie, który podąża zawsze na południe. Czasem na południowy wschód lub południowy zachód, ale nigdy nie na północ. Nikt nie wie dlaczego. Do tego czasu zawarte w mięśniach białko zdążyło się już rozłożyć, wytwarzając silnie stężony chemiczny roztwór. Zabójczy dla roślinności, niszczy trawę, w której pełzną larwy, tworząc swoistą pępowinę śmierci ciągnącą się aż do miejsca, skąd wyszły. W sprzyjających warunkach – na przykład w dni suche i gorące, bezdeszczowe – pępowina ta, ten pochód tłustych, żółtych, rozedrganych jak w tańcu czerwi, może mieć wiele metrów długości. Jest to widok ciekawy, a dla człowieka z natury ciekawskiego cóż może być bardziej naturalne niż chęć zbadania źródła tego zjawiska?”

„Nie ma drugich szans, są tylko inne. Jakąkolwiek podejmiesz decyzję, życie zawsze będzie inne niż wtedy, gdybyś podjął inną.”

„Śmierć, ów proces alchemii na wspak, w którym złoto życia ulega rozbiciu na cuchnące składniki wyjściowe”

„Nigdy nie wątp w człeka prawego i szlachetnego. Taki zawsze coś spieprzy. Oczywiście wszystko w imię większego dobra.”

„Szansę dostaje się tylko w określonym czasie. Skrzyżowanie dróg, i tak dalej. Podejmujesz decyzję i skręcasz w lewo. Podejmujesz inną, skręcasz w prawo i trafiasz zupełnie gdzie indziej.”

„Coś takiego wydobywa ze wszystkich to, co najgorsze. Manham to małe miasteczko. A małe miasteczka rodzą małe umysły.”

„- Pies świetnie się spisał. - Przekażę mu pańskie gratulacje.” :)



Baza recenzji Syndykatu ZwB

"DZIENNIK BULIMICZKI" - Brigitte Kolloch, Elisabeth Zöller

OPIS WYDAWCY
Iza ma bulimię. Właściwie chciała tylko schudnąć parę kilogramów, potem jednak straciła kontrolę nad własnym życiem.
Wpadła w błędne koło okresów głodu i ataków obżarstwa. Iza nie chce dopuścić do siebie myśli, że jest chora. Dopiero, gdy zostaje przyłapana w supermarkecie na kradzieży jedzenia, pozwala sobie pomóc. Jednak powrót do zdrowia to długa i trudna droga.
(136 STRON)

MOJA OPINIA 
Kolejna książka poświęcona zaburzeniom odżywiania, która należała do listy moich lektur obowiązkowych. Bulimia i anoreksja, oraz wszelkie ich typy, od wielu lat należą do grona moich zainteresowań. O anoreksji pisałam już wcześniej, podczas omawiania książki pt "Chuda". Teraz czas zacząć się jej siosrtą bulimią...

Czym bulimia różni się od anoreksji? Podstawowe różnice znają chyba wszyscy. Anoreksja cechuje się odmawianiem przyjmowania wszelkiego pokarmu, lub przyjmowanie go w minimalnych ilościach, co prowadzi do skrajnego wychudzenia, wyczerpania organizmu, co może prowadzić do śmierci. Chora na bulimię natomist je... Często wygląda zdrowo. Zazwyczaj nie rzuca się w oczy ani szczególne wychudzenie, ani otyłość. Osoby chore często mają prawidłową wagę ciała, która mieści się w normie. Jednak nie jest przypadkiem, że pełna nazwa choroby brzmi bulimia nervosa... Bulimia psychiczna.

Nazwałam anoreksję i bulimię siostrami... Choć one same sporo różnią się od siebie, mają wspólne podłoże. Obie są chorobami psychicznymi, które charakteryzują się obsesją na punkcie wagi, jedzenia... Nie raz przeplatają się ze sobą, tworzac niebezpieczną mieszankę, która niszczy chorą i stawia ją na skraju wyczerpania. Osoba chora na bulimię ma obsesję i kompleksy na punkcie swojego wyglądu, często niesłusznie uważa się za otyłą, nieatrakcyjną i uważa, że jej wygląd przeszkadza jej w życiu i obwinia go za wszelkie niepowodzenia. Lub wręcz przeciwnie - jest otyła i pragnie zrzucić kilka nadprogramowych kilogramów. Zaczyna się odchudzać z myślą, że kiedy schudnie będzie bardziej lubiana w towarzystwie, będzie odważniejsza, ładniejsza... Jednak dieta to nie jest prosta sprawa, ciężko ją utrzymać. Chora na przemian odchudza się i poddaje się napadom niepohamwanego glodu, kiedy pochłania szybko ogromne ilości jedzenia, po czym karci w myślach samą siebie, odczuwa wyrzuty sumienia, ma poczucie beznadziejności, niechęci do siebie... Z poczucia winy i strachu przed przytyciem wywołuje wymioty, stosuje środki przeczyszczające i wykonuje wyczerpujące ćwiczenia fizyczne. Po całym incydencie obiecuje sobie poprawę i dzielne trzymanie diety... aż do następnego razu... Tak popada w błędne koło... W końcu traci panowanie nad sobą, a jej życie kręci się tylko wokół kalorii, jedzenia, niejedzenia, wymiotów...

"Dziennik bulimiczki" jest opowieścią właśnie o chorej na to schorzenie młodej dziewczynie, która na początku chciała zrzucić tylko kilka kilogramów. Jednak po pewnym czasie dieta i życie wymykają jej się z rąk. Dodatkowo utrata ojca, jest jednym z czynników odgrywających znaczną rolę w jej chorobie. Traci panowanie nad sobą, choroba zaczyna ją niszczyć i pogrążać do tego stopnia, że zaczyna kraść. Najpierw pieniądze na jedzenie, potem same produkty... Kiedy pewnego dnia zostaje na kradzieży przyłapana, zostaje wysłana przez podejrzewającą najgorsze, babcię na leczenie.

A jakie są moje odczucia w stosunku do tej książki? Książka na jedno "posiedzenie"... króciutka, szczuplutka 130 stron. Dobrze i przyjemnie się czyta. Napisana w formie dziennika. Przeczytałam za jednym zamachem, ale wcale nie dlatego, że nie mogłam się oderwać, ale dlatego, że po prostu dużo czytam. Moja ocena to 3/6. Sama nie wiem czy jednak nie za dużo, jednak w prównaniu do innych "próbujących" opisać ten problem wypada w miarę dobrze. Ale czegoś mi brakuje... Jednak podejrzewam, że żadna książka poruszająca problem zaburzeń odżywiania nie sprosta moim wymaganiom i w każdej będzie mi czegoś brak... Ta jednak wypada całkiem przyzwoicie na tle wielu innych. Problem jest opisany dość dobrze, jednak nie dogłębnie. Przeciętna nastolatka zaczynająca diety i odchudzanie na pograniczu problemu, nie zniechęci się do stosowania drastycznych metod, jeśli nad takimi się zdesperowana zastanawia. Brakuje mi tu trochę opisu tych bolesnych przeżyć i przemyśleń jakie buzują w głowie osoby dotkniętej tą chorobą.


CYTATY

„Jedna gra wewnątrz. Inna na zewnątrz.”

„Wszędzie tam gdzie jest światło, jest również cień.”

„Smutek - mocny jak śmierć Radość - mocna jak życie.”

„Zahamowania są niewłaściwą formą oporu”

„Dzisiaj nasze relacje są jak zabawa zoomem. Na kilka sekund jest bardzo blisko, ale zoom natychmiast znowu nas oddala.”

„Być może, aby być sobie wiernym, aby się spełnić, trzeba być trochę stukniętym. Być może. Ale gdy za wszelką cenę chce się osiągnąć ten cel, jest się egoistą, rani się innych. W każdym razie tak się myśli. Dlatego, że inni muszą pogodzić się z tym, że ty nie jesteś taka, jaką oni chcieliby ciebie mieć. O to chodzi. Mam marzenie, mam wiele marzeń. I będę wystarczająco stuknięta, żeby je zrealizować. A wy musicie kochać mnie taką, jaka jestem. Razem z moimi marzeniami, taką, jaka jestem."
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...