poniedziałek, 10 czerwca 2013

"POKÓJ NAOMI" - Jonathan Aycliffe

Gatunek: HORROR
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 189
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Amber
Tłumaczenie: Maria i Cezary Frąc


OPIS WYDAWCY
W wigilię Bożego Narodzenia Charles zabiera swoją czteroletnią córeczkę po zakupy. W zatłoczonym sklepie z zabawkami Naomi znika w tłumie. Następnego dnia policja znajduje okrutnie zmasakrowane ciało dziewczynki. Naomi odeszła... Czyj więc szept słyszy Charles każdej nocy? Jak to możliwe, że widzi córkę na dziwnych starych fotografiach?

MOJA OPINIA
Siedzę i siedzę, myślę i myślę... jak tu zacząć tę recenzję? Jak ładnie ująć w słowa, jak tę książkę znalazłam, kto mi ją polecił... aż w końcu uzmysłowiłam sobie - "o rany! dawaj prosto z mostu! Przecież tu sami swoi! :)"...  No właśnie! U swoich tę książkę znalazłam! Na blogach u Pauliny, Melona i Piotrka. Wszyscy troje przyłożyli się po troszku, abym wysiliła się i udała na poszukiwania "Pokoju Naomi"...

Tym razem postanowiłam sięgnąć po historię, profesora akademickiego Charlesa, który wraz z żoną i 4 letnią córką Naomi, wiedzie szczęśliwe, ustabilizowane życie. Mają piękny duży dom, oraz plany na przyszłość, które przekreśla jedno świąteczne popołudnie. W Boże Narodzenie Charles zabiera Naomi do centrum handlowego. I zdarza się tragedia... wystarczyła chwila nieuwagi i Naomi znika w tłumie...

"Nie mogłem być odwrócony plecami dłużej niż pół minuty. Z tego, co wiem, to mogło być kwestią kilku sekund. (...) Gdybym odwrócił się dwie, trzy sekundy wcześniej, mógłbym zobaczyć, jak znika. Ale kiedy to zrobiłem, już jej nie było.(...) niezależnie od tego, gdzie patrzyłem i dokąd szedłem, nigdzie nie widziałem Naomi."

Następnego dnia policja znajduje zmasakrowane zwłoki dziewczynki. Charles nie mogąc pogodzić się ze śmiercią córki, chyba zaczyna popadać w paranoję... Słyszy w domu szepty dziecka, wyczuwa jej obecność, widzi ją na zdjęciach... starych  i tych robionych już po jej śmierci. Charles wraz z zaprzyjaźnionym fotografem próbuje rozwikłać zagadkę jej śmierci i znaleźć zabójcę. 

To było coś fajnego! Czegoś takiego od dawna szukałam i chciałam przeczytać. Lubię historyjki o nawiedzonych domach, duchach ukazujących się na zdjęciach i różnych mrocznych zagadkach do rozwiązania, więc wiedziałam, że będzie to coś dla mnie. I jak się czytało? Świetnie! Dawno nie miałam w rękach książki o takiej tematyce, więc szło mi wyjątkowo szybko i płynnie. Poza tym autor posługuje się prostym językiem, szczędzi nam zbędnych wątków i co najważniejsze akcja rozpoczyna się już od pierwszych stron! Historia wciąga i intryguje, a że zajmuje zaledwie 189 stron, śmiało można uznać, iż jest to lektura na jedno popołudnie.

Muszę przyznać, że historia nieco tknęła moje serducho i początek wywołał we mnie masę emocji. Jestem już mamą... Mam dwie córeczki... więc czytanie o zaginięciu małej dziewczynki bardzo mnie poruszyło. Mogłam na przedstawione wydarzenia spojrzeć w nieco inny sposób. Potrafiłam zrozumieć bardziej ból jaki odczuwali bohaterowie. Pod tym względem autor umieścił w fabule ogromny ładunek emocjonalny.
Później już było lżej... duchy, dziwne odgłosy dobiegające ze strychu... Pomysł dość popularny i często wykorzystywany w wielu filmach i książkach. Mało oryginalny, mocno przewidywalny lecz mimo to, czytało się przyjemnie, historia rozkręcała się z każdą kolejną stroną coraz bardziej i trzymała w napięciu. Końcówka choć zaskakująca, nieco mnie rozczarowała... Dlaczego? Mój odwieczny problem - nie wszytko było jasne! A tego przecież nie lubię...

Mimo iż byłam delikatnie rozczarowana zakończeniem i fabuła była oklepana i przewidywalna, polecam tę książkę! Nie mogę zaprzeczyć, że czytało się miło. Poza tym 180 stron? Niewiele czasu i niewiele wysiłku wymaga zapoznanie się z ta historią. Miłośnicy i koneserzy horroru mogą czuć niedosyt, lecz mało wymagający, lub po prostu stęsknieni za tego typu fabułą, poczują dreszczyk grozy na plecach... i być może nabiorą ochoty na więcej! Tak jak ja... :)


CYTATY
"Kochankowie rzadko bywają dyskretni, niemal jakby rozmyślnie prowokowali odkrycie"

"Nie mogłem być odwrócony plecami dłużej niż pół minuty. Z tego, co wiem, to mogło być kwestią kilku sekund. Staliśmy przy wielkim stole, patrząc na pociągi okrążające gipsowe wzgórza i doliny. Gdybym odwrócił się dwie, trzy sekundy wcześniej, mógłbym zobaczyć, jak znika. Ale kiedy to zrobiłem, już jej nie było. Wciąż pamiętam ten przypływ paniki, na razie nieznaczny, ale wyraźny, przemieszany ze strachem. Spojrzałem w prawo i w lewo, lecz nigdzie nie dostrzegłem żółtego płaszczyka. Wykrzyknąłem jej imię, ale mój głos utonął w gwarze tysiąca innych głosów. Przekonany, że jest gdzieś niedaleko, nie mogąc dotrzeć do mnie przez las otaczających ją dorosłych, przedzierałem się przez napierający na mnie tłum. Okrążyłem wielki stół z maleńkimi warczącymi pociągami i wróciłem do miejsca, z którego wyruszyłem. Ale niezależnie od tego, gdzie patrzyłem i dokąd szedłem, nigdzie nie widziałem Naomi."

"Jeśli Naomi naprawdę nie żyła, albo będąc aniołkiem w ramionach Jezusa, albo kośćmi na przykościelnym cmentarzu, pogodzenie się z tym faktem było trudne, ale możliwe. Ale odkrycie, że w pewnym sensie wciąż może być żywa, świadoma i bliska, a jednak w innym wymiarze, było dla Laury potężnym ciosem." 

sobota, 8 czerwca 2013

Ruda urlopuje... :) - fotorelacja!

Dzień dobry Robaczki! :)
Od kilku już dni, a nawet całego tygodnia, nie udało mi się dokończyć żadnej recenzji... i dziś również nie wyjdzie, bo jadę się bawić na wesele :) u mnie ostatnio sporo się dzieje i rzadko mam wolną chwilę :) Jednak nie narzekam, bo miło się dzieje! :) Ostatnio ze znajomymi z pracy zaplanowaliśmy sobie wspólny weekend nad naszym pięknym polskim morzem :) Zebraliśmy się w 13 osób i pojechaliśmy odpoczywać! i ... o jaka szkoda, że już się skończyło! Przyznaję, że taki wypad z przyjaciółmi dobrze mi zrobił! :) odpoczęliśmy z mężem od domu, obowiązków i ... dzieci :) i choć zdjęcia okazały się być w dość kiepskiej jakości, starałam się jak mogłam, żeby jeszcze coś z nich wyczarować :)






 Na początek grzeczniutko :) 
muszelki... 




Tu Rudzielczyk z samego rańca :) W ekstremalnych, namiotowych warunkach, ratuje się kawą w ogromnych ilościach :) pół litra od razu :)



Ja i moje dwie przyjaciółki, Marta i Ula... Piękne zdjęcie jednak troszkę niekompletne... Brakuje Izy, naszej czwartej do kompletu. Niestety nie było jej z nami...











Tu ja i mój mąż :)








a skoro już piszę o najbliższych... 
nie mogło zabraknąć moich papierowych przyjaciół, dla których wszędzie znajdę czas :) 
próbowałam, ale ciężko się czytało, bo ciągle ktoś mi przerywał... 
"przyjechałaś na urlop pić czy książki czytać?!"...

... i jedno i drugie! :) najpierw winko bezwstydnie wypiłam, a potem jeszcze zgliszcza uwieczniłam... :) 
Wybaczcie... człowiek nie kaktus... :P


Na koniec cała ekipa ludzi - brakuje tylko na zdjęciu kolegi Kamila G. - dzięki którym spędziłam wspaniały beztroski weekend! :) Mój mąż, dwie przyjaciółki i nasi koledzy z pracy wraz ze swoimi kobietkami :)  
Bardzo Wam wszystkim dziękuję za udany wyjazd! :) 
Czas tak szybko zleciał, ale wspomnienia nam pozostaną... :)

środa, 5 czerwca 2013

Konkurs rozdanie konkursem pogania... :) - czyli porozmawiajmy o konkursach :)

Porozmawiajmy dziś o konkursach... :D Po co organizujemy je na naszych blogach chyba wszyscy dobrze wiemy... Oczywiście, żeby podziękować stałym czytelnikom za uwagę i obecność :) Aby obdarować ich w zamian małym bezinteresownym podarunkiem... i oczywiście, żeby zdobyć też nowych czytelników :) Tak, to wszyscy dobrze wiemy... i założę się, że wszyscy też uwielbiamy brać w nich udział... :D okazji nie brakuje, bo nasza blogosfera, aż kipi nowymi konkursami, rozdawajkami... :)  Ale, ale... właśnie ale...! 

Rozglądając się po blogach i przeglądając te konkursowe notki, często zaczynam się zastanawiać... czy te konkursy nie zaczynają mieć coraz bardziej wymyślnej formy?! zauważyłam, że 4 konkursy na 5, opatrzone są zadaniem konkursowym na miarę udziału w programie rozrywkowym, gdzie należy wykazać się ogromną wiedzą, świetną sprawnością fizyczną i umysłową... ale tam do wygrania mamy kilka lub kilkanaście tysięcy złotych, a nie książkę lub dwie!

Ja organizując konkurs robię to niemal bezinteresownie, gdzie jedynym warunkiem jest zgłoszenie swojego udziału. Dodatkowo przewiduję nagrodę dodatkową dla stałych czytelników. I jestem usatysfakcjonowana widząc dużą frekwencję! I przyznam, że kiedy widzę konkurs i zadanie konkursowe typu "napisz ciąg dalszy ulubionej powieści" lub "odpowiedz na pytanie konkursowe trzynastozgłoskowcem" to czym prędzej zamykam stronę! No ludzie zlitujcie się! Nagrodą w waszym konkursie jest zaledwie książka!!! Więc niż tracić całe popołudnie i mieć szansę jedną na 70, że tę książkę wygram, wolę poświęcić 25zł, kupić ją i zaoszczędzić czas!

Owszem, zgodzę się - to jest konkurs i  zadania konkursowe są tu na miejscu! Jest to jedna z jego form... Jednak nie przesadzajmy z ich wymyślaniem! "Napisz w dwóch zdaniach o ulubionym autorze i uzasadnij wybór" - ok. "Poleć książkę wartą przeczytania""Napisz o swojej ulubionej książce" - ok... my mole książkowe robimy to na co dzień! Więc czemu by nie zgłosić codzienności do konkursu? :) ale przepraszam, mimo iż piszę recenzje i dużo czytam, nie umiem napisać tekstu piosenki, której nie powstydziłaby się sama Madonna, ani powieści s-fi! i może jestem wielkim leniwcem, ale nie będzie mi się chciało tak wysilać, żeby mieć szansę 1 na 100 żeby wygrać "Harrego Pottera" :) a czy to drodzy Blogerzy nie mija się troszkę z celem? Chodzi przecież o to, żeby zachęcić czytelnika do zgłoszenia swojego udziału a nie zniechęcić go wymyślnym, czasochłonnym, trudnym zadaniem.... :)

Powiedzcie proszę co Wy o tym myślicie? 
Nie wydaje Wam się, że niektóre zadania konkursowe przewyższają ceną wykonania wartość nagrody? 
Jakie najbardziej lubicie konkursy? 
W których najchętniej bierzecie udział? 

piątek, 31 maja 2013

Podsumowanie miesiąca - maj...

Maj za nami... :) miesiąc zakochanych! Więc jak tam Wasze serduszka moi Drodzy? :) u mnie bez zmian... jak dobrze liczę, to już 9 maj z kolei spędzony u boku mego małżonka... :) więc nie zaskoczę nikogo ekscesami miłosnymi, ale mogę Wam zdradzić jakie książki w tym miesiącu porwały moje serce... :P 







LICZBA KSIĄŻEK PRZECZYTANYCH W MAJU - 10...

1. "DZIECKO ROSEMARY" Ira Levin                            - 226 str  - Recenzja
2. "PAN PRZYPADEK I TRZYNASTKA" Jacek Getner - 200 str  - Recenzja
3. "VADEMECUM RUN" Ewa Kulejewska                     - 288 str  - Recenzja
4. "LUDZIE Z BAGIEN" Edward Lee                              - 400 str  - Recenzja
5. "MISERY" Stephen King                                               - 448 str  - Recenzja
6. "MAGIA NA CO DZIEŃ" Tess Whitehurst                  - 224 str  -
7. "POKÓJ NAOMI" Jonathan Aycliffe                             - 189 str  -
8. "ŻONY ZE STEPFORD" Ira Levin                                - 156 str  - Recenzja
9. "WSZYSTKO JEST MOŻLIWE" S. Max, L. Lauber   - 110 str  -
10. "WIELKI MARSZ" Stephen King                                - 264 str -

CO RAZEM DAJE  2.505 STRON...
średnio około 81 strony dziennie... 

Dodatkowo zrecenzowałam 2 filmy:
1. "LA CARA OCULTA" - Recenzja
2. "NAD ŻYCIE"Recenzja

* Części przeczytanych książek nie zdążyłam jeszcze zrecenzować, ale pracuję nad tym :)
* Za to uzupełniłam zaległą recenzję drugiej części "Pretty Little Liars" :)
* Przedstawiłam Wam moją ulubioną książkę "Zielona Mila"
* Wyłoniłam dwójkę zwycięzców - Avrea i Melon - w zorganizowanym przeze mnie konkursie :)
* Przedstawiłam filmy w moim wieku, czyli stworzone w 1985 roku
... i miesiąc maj uważam za udany! :)

Zajrzeliście do mnie w tym miesiącu 5.038 razy! :)
Oraz 43 osoby dołączyły do grona moich obserwatorów! :)

SERDECZNIE WAM WSZYSTKIM DZIĘKUJĘ! :)
DZIĘKUJĘ, ŻE JESTEŚCIE...

czwartek, 30 maja 2013

"Żony ze Stepford" - Ira Levin

Gatunek: HORROR
Rok wydania: 1992
Ilość stron: 156
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Phantom Press
Tłumaczenie: Anna G. Celińska



OPIS WYDAWCY
Idealne miasto Stepford: niski wskaźnik przestępczości, raj dla szczęśliwych rodzin, dobrze utrzymane trawniki, bogate i czyste domy. 

Idealne żony ze Stepford: piękne, posłuszne, zadbane, niewymagające. Mężczyźni ze Stepford chcą mieć właśnie takie żony. Trudno sobie wyobrazić, jak daleko mogą się posunąć, aby dostosować rzeczywistość do swoich wymagań...


MOJA OPINIA
Małżeństwo, Joanna i Walter Eberhart, znaleźli idealny dla siebie dom w niewielkim miasteczku Stepford. Z pozoru ta spokojna mieścina to idealne miejsce, aby się osiedlić na stałe. Wszędzie piękne, zadbane domy, idealnie przystrzyżone trawniki. Mężczyźni wieczorami spotykają się na kieliszek brandy i pokera w Klubie Mężczyzn, a kobiety.... No właśnie, kobiety są jakieś dziwne. Tak przynajmniej wydaje się Joannie. Panie mieszkające w Stepford to idealne żony i matki! Jak z obrazka! Mają idealne figury, każdego dnia nienaganne fryzury i makijaże, są posłuszne, niewymagające a ich ulubionymi zajęciami są pranie, sprzątanie, gotowanie, pastowanie podłóg... i może jeszcze raz sprzątanie! Wykonują prace domowe każdego dnia, od rana do nocy... ich domy po prostu lśnią! Czyż to nie dziwne? Czyżby panowie maczali w tym palce?

"- Prawda, że ładnie się uprała? - zauważyła z uśmiechem i włożyła koszulkę do kosza na bieliznę. 
Zupełnie jak aktorka z reklamy. 
Ależ to właśnie to pomyślała Joanna. Wszystkie żony ze Stepford były aktorkami z reklamy, zadowolone z proszków, past do podłóg, preparatów do czyszczenia, szamponów i dezodorantów. Ładne aktorki z dużym biustem i małym móżdżkiem, grające nieprzekonywująco role podmiejskich gospodyń domowych. Zbyt piękne, żeby było prawdziwe..."

Tę niewielkich rozmiarów książeczkę, potraktowałam jako miły przerywnik podczas zmagania się z kolejną książką pana Kinga. Duża czcionka, mały format i zaledwie 150 stron... i historia, którą miałam okazję poznać za sprawą filmu o tym samym tytule. Zwykle nie mogę się oprzeć i czuję wielką chęć porównania książki z ekranizacją. Jak więc mogłam sobie odmówić tym razem?

Książeczka jako mała odskocznia sprawiła się znakomicie, gdyż zajęła ona dokładnie jedno popołudnie. Czytało się szybko i przyjemnie.  Jednak absolutnie nie rozumiem dlaczego zalicza się tę historię do gatunku horroru ?! Szczerze mówiąc grozy nie było tu za grosz! I to dosłownie - za gorsz! Ani tyci tyci :) Czytało się przyjemnie, lecz całkowicie bez emocji. Ot, opowiastka dla odmóżdżenia. Taka bajeczka dla dużych chłopców i dziewczynek... tak ją postrzegam. Stratą czasu może nie była, ale myślę, że można spokojnie żyć bez jej znajomości.
Było to moje ponowne spotkanie z tym autorem i chyba już ostatnie. Przy "Żonach ze Stepford", tak samo jak przy "Dziecku Rosemary", zakończenie absolutnie nie sprostało moim oczekiwaniom! Pan Ira Levin ma chyba to do siebie, że lubi zakończenia niejasne, jakby urwane w połowie! Problem w tym, że ja nie lubię! Jak już kiedyś wspominałam, kiedy kończę czytać książkę, chcę mieć wszystko jasne. Więc z panem Levinem się chyba raczej nie dogadam :) Tu zakończenie, owszem, wiemy czy Joanna miała rację w swoich podejrzeniach, wiemy też czy udało jej się uniknąć losu innych mieszkanek miasteczka... ale cała reszta szczegółów pozostaje bez wyjaśnienia. Są to dość istotne szczegóły, których nie mogę jednak wyjawić, żeby nie zepsuć nikomu przyjemności czytania...

W tym starciu, książka kontra ekranizacja z 2004 roku, którą miałam okazję oglądać, zdecydowanie wygrywa film!  Przyznam, że kolorowy obraz idealnego miasteczka, z idealnymi żonami bardzo przypadł mi do gustu! Tak bardzo, że przez chwilę sama miałam ochotę w nim zamieszkać :) Do tego gwiazdorska obsada, Glenn Close, Bette Midler, Matthew Broderick, Christopher Walken, Roger Bart i Nicole Kidman w roli głównej, sugeruje, że jest to naprawdę dobre kino! Film, ku mojemu zadowoleniu, przedstawia historię bardzo szczegółowo i ma konkretne, jasne zakończenie. Nie jest, co prawda, wiernym odzwierciedleniem pierwowzoru, uzupełniono kilka szczegółów, dopracowano całą historię i uważam, że pan Levin może się schować :P  

Ostatecznie jeśli ktoś chce poznać tę historię, o wiele bardziej polecam film. Według mnie jest dobrze i bardzo estetycznie zrobiony. Książka mnie zawiodła, nie sprostała oczekiwaniom i przekonałam się, że pan Levin jednak nie pisze dla mnie :) W całej historii można się oczywiście dopatrywać jakiegoś głębszego przesłania, rodem z feministycznych transparentów... ale również nie poświęcono tej tematyce zbyt wielkiej uwagi. Jeśli jednak ktoś bardzo chce poznać książkę, może spróbować... książka ma zaledwie 150 stron więc nie zajmie nikomu dużo czasu. 

środa, 29 maja 2013

5 filmów w moim wieku...

Podejrzałam fajną zabawę u Skrzata i Luckyluka :) i postanowiłam się dołączyć... i przedstawić Wam  5 filmów w moim wieku. Znalazłam kilka fajnych pozycji i o dziwo!  nie jest to nieme kino! :D 




1985






1. "KOSZMAR Z ULICY WIĄZÓW 2: ZEMSTA FREDDY'EGO" 
- no nie, nie mogłam zapomnieć o Freddym! :) nigdy! postrach z dzieciństwa :) oczywiście zna go chyba każdy młody i dorosły :) Freddy Kruger, morderca dzieci, wypuszczony z braku dowodów i zlinczowany przez mieszkańców miasteczka. Zginął w pożarze. Powrócił w snach...  poparzony, noszący rękawicę z nożami...


2. "POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI" 
- no kto nie zna? no kto? kiedyś był to bardzo popularny film :) chłopak dzięki szalonemu doktorkowi i wynalezionemu przez niego wehikuł czasu, przenosi się przeszłości i poznaje swoich rodziców za młodu :) z tego co pamiętam własna mamuśka chciała go poderwać.. :P


3. "KOKON" 
- Komedia s-fi , UFO i te sprawy :) grupka staruszków, wypoczywających w sanatorium, zażywa kąpieli w zamkniętym basenie, na dnie którego spoczywają dziwne kokony. Staruszkowie odkrywają, że kąpiele wpływają na nich bardzo korzystnie i odmładzająco... :)


4. "W KRZYWYM ZWIERCIADLE: EUROPEJSKIE WAKACJE" 
- Rodzinkę Griswoldów szczerze uwielbiam! ich przygody mnie rozbrajają :D każde Boże Narodzenie obowiązkowo spędzam w ich towarzystwie i bezsprzecznie to mój ulubiony świąteczny film :) ale część, w której wybierają się na wakacje jest tak samo genialna! :D


5. "ROCKY IV" - Rockyego Balboa znamy wszyscy... choćby ze słyszenia :D Ileż biedak po gębie dostał w tych wszystkich filmach... a było ich sporo :) Czwarta część w każdym razie została zrobiona w roku 1985... w roku mojego urodzenia :)


I to by było na tyle. wybrałam uroczą piątkę moich rówieśników, choć ciężko było, bo rok 1985 obfitował w naprawdę świetne okazy... :P Warto wspomnieć, że powstały jeszcze takie filmy jak 
"Akademia policyjna 2. pierwsze zadanie", "Rambo II", "Szpiedzy tacy jak my", "Raz ugryziona"...

poniedziałek, 27 maja 2013

"NAD ŻYCIE" - recenzja filmu...

REŻYSERIA: Anna Plutecka - Mesjasz 
SCENARIUSZ: Patrycja Nowak, Michał Zasowski
PRODUKCJA: Polska
PREMIERA: 11 maja 2012

OBSADA:
Agata Mróz - Olga Bołądź

Jacek Olszewski - Michał Żebrowski


5 lat temu cała Polska żyła chorobą słynnej siatkarki Agaty Mróz. Kibicowaliśmy jej już nie tylko na boisku, ale trzymaliśmy kciuki za jej walkę o życie. I tak, jak nasze siatkarki wygrywały wszystkie mecze, tak w życiu niestety, los nie do końca sprzyjał... 4 czerwca 2008 po długiej walce z białaczką, Agata przegrała walkę, odeszła zostawiając męża i malutką córeczkę, Lilianę. 

Aby uczcić jej pamięć i pokazać światu jak ciężko i dzielnie walczyła o życie, stworzono film "Nad życie", w którym główne role zagrali Olga Bołądź i Michał Żebrowski. I nie trzeba się długo domyślać, żeby zgadnąć, że jest to obraz wzruszający, nie kończący się happy endem. Właśnie... historia sama w sobie jest wzruszająca, nie trzeba jej podkolorowywać, nie trzeba jej doprawiać łzawymi dialogami. Niestety twórcy chyba uznali, że im więcej, tym lepiej... Przesadzili, balansowali na cienkiej granicy, między wyczuciem i smakiem, a kiczem i śmiesznością. Moim zdaniem, niestety, momentami granica została przekroczona...

Włączając ten film miałam nadzieję, na coś pięknego wzruszającego. Wiązałam z nim wielkie nadzieje i niestety muszę przyznać, że się rozczarowałam. Nie potrafiłam się nawet wzruszyć, gdyż ta oprawa wzbudzała we mnie raczej niesmak. Znając historię Agaty Mróz, jej długą walkę z chorobą, pragnienie dziecka i smutne zakończenie tej historii, kiedy to małe dziecko osierociła, spodziewałam się wzruszenia. Zakładałam, że zaleję się łzami i długo będę rozpamiętywać ten film... i owszem, rozpamiętuję, lecz nie mogąc się nadziwić jak można było tak zepsuć, tę historię!?

Nie za bardzo też rozumiem, na czym głównie chcieli się skupić twórcy? Na "historii prawdziwej miłości", o której wspomnieli na plakatach i w reklamach? Czy na walce Agaty z chorobą, którą stoczyła podczas ostatnich miesięcy swojego życia? Mam wrażenie, że do ostatniej chwili wahali się i nie potrafili zdecydować, co głównie chcą przedstawić. Niektóre kwestie potraktowano tu dość powierzchownie. Na przykład, ot właśnie tę miłość! Dowiadujemy się z filmu, jak poznali się Jacek i Agata, widzimy rodzącą się nić zainteresowania i nagle następuje przeskok... Jednego dnia się poznają, zaraz potem spędzają razem noc,  a już w następnej scenie gościmy na ich ślubie! Twórcy chcą nam pokazać historię prawdziwej miłości, a fundują nam początkowo tani romans, który zaczyna się od łóżka! Nie tędy droga... przynajmniej w moim mniemaniu, rodzącą się prawdziwą miłość należałoby pokazać w inny, subtelniejszy sposób i poświęcić jej więcej czasu...

Kolejna część filmu to już walka Agaty o urodzenie zdrowego dziecka, którego bardzo pragnęła, oraz najcięższe chwile przepełnione łzami i bólem. Kiedy obserwowaliśmy na bieżąco zmagania Agaty z chorobą, przeżywaliśmy to razem z nią. Serca nam się krajały na samą myśl o tym, co przeżywa "nasze złotko"... łzy cisnęły nam się do oczu i mocno trzymaliśmy kciuki, aby wróciła do zdrowia, byśmy mogli nie raz jeszcze oglądać jak zdobywa złoto na boisku. W rzeczywistym życiu już było to bolesne... w filmie oczywiście próbowali to na siłę oprawić w jeszcze bardziej wzruszające elementy. Oczywiście nie obyło się bez oklepanych scen ręki odbitej na szybie, która wyraża tęsknotę i miłość... nie obyło się bez tęsknych spojrzeń w okna... były to sceny wywołujące w widzu raczej głupkowaty uśmieszek, niż zamierzony żal, smutek i wzruszenie. Niestety otarto się o kicz... a wystarczyło wstrzymać się i wyciąć kilka tych oklepanych scen, by nieco podratować całość.

Niestety, nie jest to film wysokich lotów. Twórcy mieli w rękach ogromny potencjał, jednak nie potrafili go wykorzystać. Pokusili się o oklepane sceny, zbyt płytko podeszli do pewnych kwestii. Przedobrzyli, przesadzili i otarli się o śmieszność... niestety. Aż żal, że tak nieudolnie przedstawili właśnie tę historię. Historię, którą z zapartym tchem śledziła cała Polska... Film się nie udał. Można było go zrobić o wiele lepiej... jednak jakie to ma znacznie? Agata Mróz - Olszewska i tak na zawsze pozostanie w naszej pamięci w naszych sercach.


Agata Mróz - Olszewska
7.04.1982 - 4.06.2008

niedziela, 26 maja 2013

Wyniki Konkursu... !!!

Kochani!
Nadszedł ten dzień... :) Mam już zwycięzców mojego urodzinowego konkursu, w którym do wygrania była książka pt. " W najciemniejszym kącie" oraz nagroda niespodzianka dla obserwatora :) Bardzo Wam wszystkim dziękuję za tak liczny udział! Bardzo mnie cieszy, iż konkurs cieszył się takim zainteresowaniem :) Ale koniec już gadania... przejdźmy do rzeczy... :) Maszyną losującą jak zwykle były moje pociechy... Nagrodę główną losowała Olcia, nagrodę dla obserwatora Madzia :) - więc wszelkie kwiaty i podziękowania (i pretensje :P) proszę kierować pod ich adresem :P Relacja foto dość okrojona, w szybkim tempie lecz mam nadzieję, że wybaczycie... :) 



Nagrodę główną otrzymuje... 
AVREA...!!!







Nagrodę niespodziankę dla obserwatora otrzymuje...
MELON...!!!
(Po raz pierwszy nie pokazuję tu nagrody niespodzianki :) 
robię to z premedytacją :) 
Będzie ona dla Melona niespodzianką do samego końca... )





Gratuluję Kochani! :) 
Niebawem otrzymacie ode mnie email w celu wyłudzenia Waszych adresów :) 
A całej reszcie serdecznie dziękuję za udział w konkursie i uszy do góry! Niebawem kolejna zabawa :)

Miłego wieczorka życzy
Ruda! :)

czwartek, 23 maja 2013

"MISERY" - Stephen King

Gatunek: THRILLER PSYCHOLOGICZNY
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 448
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Prószynski i S-ka
Tłumaczenie: Robert Lipski


OPIS WYDAWCY
Paul Sheldon jest autorem poczytnych tandetnych romansideł. Jego cykl o Misery Chastain zdobył ogromną popularność. Autor miał jednak już dość swojej bohaterki i w ostatniej powieści ją uśmiercił. Teraz postanowił zająć się pisaniem poważniejszych książek. Pewnego razu podczas zamieci śnieżnej jadąc po pijanemu samochodem uległ poważnemu wypadkowi. Odzyskał przytomność dopiero w stojącym na odludziu domu Annie Wilkes, byłej pielęgniarki uwielbiającej jego książki o Misery. Pobyt w domu Annie zamienia się w prawdziwy koszmar, gdy kobieta wraca z miasta z ostatnią książką Paula...

MOJA OPINIA
Jak się można było spodziewać, znów wróciłam do Kinga... A wręcz "wróciłam" to za dużo powiedziane! Po przeczytaniu ostatniej książki, "Lśnienie", która mnie strasznie wymęczyła i wynudziła, zarzekałam się, że teraz muszę odpocząć. Dać mistrzowi spokój, stęsknić się, poczytać coś innego... Po czym poszłam do biblioteki i wróciłam z kolejną książką jego autorstwa! Do prawdy, nie wiem jak to się stało... :D Tym razem przyniosłam do domu "Misery". Kolejne arcydzieło, zaraz obok "Lśnienia"... I jak mi poszło tym razem?

Paul Sheldon jest słynnym pisarzem, jego seria romansów o przygodach Misery Chastian zyskała ogromną popularność. Paul znudzony i zmęczony postacią Misery, uśmierca ją w swojej najnowszej powieści. Teraz chciałby się zająć pisaniem poważniejszych książek, z czego jedna jest już gotowa! Wystarczy ją tylko wydać... Pewnego dnia Paul powoduje wypadek, jadąc pod wpływem alkoholu. Budzi się w nieznanym miejscu cały obolały, unieruchomiony, z połamanymi obiema nogami. Opiekuje się nim Annie Wilkes, była pielęgniarka, zagorzała wielbicielka twórczości Paula, a zwłaszcza przygód Misery... Kiedy Annie odkrywa, że jej ulubiona bohaterka umiera w najnowszej części, wymaga napisania nowej powieści i ożywienia jej ulubienicy! Pisarz musi spełnić jej życzenie... żeby przeżyć! Ponieważ kobieta pokazuje swą drugą mroczną naturę, śledzi na bieżąco pracę Paula i zadaje mu okrutne tortury kiedy wydarzenia w najnowszej książce idą nie po jej myśli... 

Tak, "Misery" to podobno jedna z najlepszych książek autorstwa Króla Grozy. Jedna z najlepszych zaraz obok "Lśnienia". Pamiętacie jak mi poszło z "lśnieniem"? Jak się nudziłam. Jak sama siebie przekonywałam, że zaraz na pewno mnie wciągnie... I jak w końcu zmęczona odłożyłam ją na półkę jeszcze przed finałem?! Jedno jest pewne... Tamto "arcydzieło" nie wpasowało się w mój gust. Jednak tym razem już było znacznie lepiej! O zdecydowanie! A chociażby dlatego, że doczytałam do końca... :) I przyznaję, że czułam się zaintrygowana i siadałam do książki z wielkim zapałem i ochotą...

„W książce wszystko poszłoby pewnie zgodnie z planem... 
ale w życiu, cholera, zawsze panował potworny bałagan.”

Tym razem było inaczej niż zwykle... Czytając książki pana Kinga zawsze jestem przygotowana na to, pierwsze 100 stron będzie sprawdzianem mojej cierpliwości i wyrozumiałości :) Zwykle akcja rozwija się bardzo powoli. Najpierw poznajemy cały życiorys bohatera, łącznie z marką pieluch, które nosił będąc małym brzdącem... Potem wnikamy w jego osobowość, poznajemy wady, zalety, ulubione piosenki, kolory oraz rytuały przed snem. Aż w końcu po kilku poważnych kryzysach czytelniczych, drzemkach z książką na nosie i 150 stronach pochrapywania... orientujemy się "oł jee! bohater wyjechał z podjazdu! zaczyna się akcja powieści!" :D i nagle dajemy się porwać wydarzeniom... Tak wiem, przesadziłam z tym opisem, ale to nic :) Pan King też przesadza a i tak go kochamy... :D

Więc przejdźmy do rzeczy... Teraz było inaczej. Jakież było moje zdziwienie, kiedy już po przeczytaniu kilku stron, autor dał mi do zrozumienia, że nasza urocza pielęgniareczka ma nierówno pod sufitem! :) i czeka mnie naprawdę ciekawa historia z dreszczykiem! Tym razem historia wciąga od pierwszych stron, trzyma w napięciu i budzi w czytelniku masę emocji! Bardzo szybko i przyjemnie się czyta,  opisów jest naprawdę niewiele, niepotrzebnych wątków i zawiłości wcale... Co najważniejsze, bohaterów mamy tak naprawdę tylko dwoje! Nie poznajemy mieszkańców całej wiochy w Wygwizdowie Wielkim, nie plączą się, nie musimy zapamiętywać kilkunastu imion i osobowości... Teraz mamy ich tylko dwoje! Dokładnie wykreowanych, wyrazistych, budzących naszą sympatię... Tak, ponieważ nasza walnięta gospodyni też potrafiła być bardzo urocza, dobroduszna i uczuciowa :) Poza tym warto zauważyć, że w książce jest wyraźnie zarysowany element psychologiczny. Tak jak większość dzieł pana Kinga, tak i ta, sięga głęboko w ludzką psychikę.

Tym razem poszło mi znacznie lepiej. Książka zainteresowała mnie, wciągnęła i czytałam ją z przyjemnością. Pan King znów mnie do siebie przekonał. I spotkanie z "Misery" uważam za udane. Jednak czy było to arcydzieło? Nie było to coś wyjątkowego, czegoś mi zabrakło. Czytałam już książki, które przyprawiały mnie o większy dreszcz, bardziej wiało grozą... ale muszę przyznać, że i w tym przypadku autor umiejętnie budował napięcie, które towarzyszyło nam przez cały czas i udało mu się wzbudzić emocje. Było ciekawie i przyjemnie, ale nie powalało... :) Jednak z czystym sumieniem mogę polecić tę książkę. Uważam, że warto poświęcić jej trochę czasu.

CYTATY
„W książce wszystko poszłoby pewnie zgodnie z planem... ale w życiu, cholera, zawsze panował potworny bałagan.”

„jeżeli przez całe życie zakładasz, że musi się ci przytrafić tylko to co najgorsze, to przecież może się zdarzyć, że się czasem pomylisz.”

„Powodem, dla którego autorzy prawie zawsze dedykują komuś swoją powieść, [...], jest to, że w końcu wszyscy zdają sobie sprawę z własnego egoizmu i to napawa ich grozą.”

„Jak się żyje w wesołym miasteczku, nie sposób powstrzymać się od śmiechu.”

„Odważny człowiek potrafi mysleć. Tchórz - nie.”

„Mężczyźni oświadczają się przy księżycu, kobiety składają pozwy do sądu.”



„pochylił się ponownie nad książką. Była w jakiś sposób za dobra, aby mógł ją odłożyć. To było tak jak z powieścią, tak obrzydliwą, że nie sposób jej odłożyć.”

„Bo pisarze pamiętają wszystko [...]. Zwłaszcza bolesne przeżycia. Rozbierz pisarza do naga, wskaż palcem na jego blizny, a on zaserwuje ci opowiastkę o najdrobniejszej z tych blizn. O tych większych napisze sporych rozmiarów powieść. Nie wymiga się amnezją. Dobrze jest mieć odrobinę talentu, jeżeli chcesz być pisarzem, ale tak naprawdę to tym, czego potrzebujesz, jest zdolność przypominania sobie okoliczności, w jakich nabawiłeś się każdej z tych blizn.”


"Och, kłamcy stale przysięgają!... Kłamcy uwielbiają przysięgać! No cóż, rób dalej swoje, traktuj mnie jak idiotkę, jeżeli tego chcesz. Niech ci będzie. Twoja wola. Traktuj kobietę, która nie jest idiotką, tak jakby nią była, ale ta kobieta i tak będzie o krok przed tobą."

wtorek, 21 maja 2013

"LA CARA OCULTA" - recenzja filmu...

"La Cara Oculta" / "The hidden face"
Gatunek: thriller
Reżyseria: Andres Baiz
Scenariusz: Andres Baiz, Hatem Khraiche
Produkcja: Hiszpania, Kolumbia
Premiera: 16.09.2011


OBSADA:
Fabiana - Martina Garcia
Belen - Clara Lago
Adrian - Quim Gutierrez



"Gdy ktoś nie docenia twojej obecności, 
pozwól mu poczuć jak to jest bez ciebie..." 

Jakiś czas temu umieściłam na jednym z portali społecznościowych, powyższy cytat, który skradł moje serce... piękny, mądry i prawdziwy - pomyślałam. W odpowiedzi otrzymałam od koleżanki z pracy komentarz "nie zawsze jest to dobry pomysł... obejrzyj 'The hidden face'"... zaintrygowała mnie. Więc cóż mogłam zrobić? :)

Długo zabierałam się do obejrzenia tego filmu... i choć próbowałam ciągle coś mi przeszkadzało. Najpierw otrzymałam wersję bez lektora i bez napisów... w oryginale. A że mój hiszpański pozostawia wiele do życzenia, nie odważyłam się... Następnie otrzymałam wersję już z napisami, ale tak cicho nagraną, że obejrzenie jej w dzień przy dwójce krzyczących urwisów okazało się niemożliwe. Aż pewnego wieczora w końcu... udało się. I jak widać zrobił na mnie naprawdę wielkie wrażenie, gdyż jak pewnie zauważyliście, póki co, nieczęsto umieszczam tu recenzje filmów :)

Adrian, młody, ceniony dyrygent orkiestry, wiedzie udane życie przy boku swej narzeczonej, Belene. Wynajmują piękny, duży dom i sprawiają wrażenie bardzo w sobie zakochanych i szczęśliwych. Jednak coś jest nie tak... Pewnego dnia Belen znika i zostawia po sobie jedynie krótkie nagranie. Poznała kogoś, odeszła... i ślad po niej zaginął. Uznano ją za zaginioną. Adrian nie rozpacza długo. Szybko znajduje pocieszenie w ramionach ładniutkiej kelnerki. Ich romans choć krótki, rozwija się bardzo szybko i intensywnie. Fabiana wprowadza się do domu, w którym jeszcze niedawno Adrian mieszkał z poprzednią narzeczoną. Dziewczyna zaczyna czuć się nieswojo. Wydaje jej się, że słyszy dziwne odgłosy dobiegające z rur odpływowych w łazience... Czyżby w domu mieszkał duch? Czyżby Belen próbowała skontaktować się z nową dziewczyną narzeczonego?!

Od razu mówię, fabuła jest niezwykle oryginalna i nieprzewidywalna! Jeśli macie ochotę po samym wstępie zaszufladkować go do tradycyjnych obrazów o duchach i nawiedzonych domach, to proszę, wstrzymajcie się. Bo rzeczywiście, nie zawsze wszystko jest takie, jak się wydaje...

Z początku wszystko wydaje się być proste. Belen odchodzi, zostawia nagranie wyjaśniające pokrótce jej zniknięcie, a Adrian szuka pocieszenia w ramionach Fabiany. I choć znalazł pocieszenie dość szybko, to nie oszukujmy się - Taka jest naturalna kolej rzeczy... i taki obraz towarzyszy nam przez pierwszą część filmu. Jesteśmy świadkami jak między dwojgiem ludzi nawiązuje się bliska relacja, jak zaczynają wspólne życie... Jak Adrian zaczyna układać sobie życie na nowo, po odejściu ukochanej. W drugiej części natomiast następuje retrospekcja. Cofamy się do poprzednich wydarzeń, poznajemy Belen i patrzymy na obraz z jej punktu widzenia. I tu czeka nas wielkie zaskoczenie! Nagle wydarzenia przybierają nieoczekiwany obrót! Legnie w gruzach cała nasza koncepcja... zmieni się nasze spojrzenie na sprawę, odmienią się nasze emocje, wobec mogłoby się wydawać, negatywnej bohaterki.

Muszę przyznać, że twórcy zrobili kawał dobrej roboty! Zarówno produkcja, jak i obsada aktorska. Choć nie znałam żadnego z aktorów, odgrywających głównych bohaterów, uważam, że wszyscy świetnie odtworzyli swoje role. Duże znaczenie ma w filmie obraz psychologiczny postaci. Gdyż kilkakrotnie zmieniają się nasze odczucia i emocje dotyczące dwóch kobiet... Z początku Belen wydaje nam się być postacią negatywną, gdyż bez skrupułów odeszła i zostawiła pogrążonego w smutku mężczyznę. Nie miała odwagi nawet porozmawiać z nim wprost. Zachowała się jak tchórz... spakowała torbę, zostawiła nagranie, odeszła... lecz czy aby na pewno?  Fabiana natomiast pojawiła się jak iskierka nadziei... Pomogła Adrianowi podnieść się, zacząć żyć na nowo, dała nadzieję na lepsze jutro. Lecz czy aby na pewno kierują nią tylko uczucia i chęć uszczęśliwienia ukochanego? Może ma w tym jeszcze jakiś ukryty powód? A może ma na sumieniu jakieś niecne sprawki? Wielki plus za to, że bohaterowie nie są jednoznaczni, wzbudzają w nas wszelkie emocje.

Która z nich tak naprawdę jest bohaterką negatywną? Możecie zdecydować dopiero po obejrzeniu filmu, do czego ja bardzo zachęcam! Zdecydowanie nie jest to film jakich wiele... Wyróżnia się z tłumu oryginalną fabułą, oraz rzadko spotykanym zabiegiem stwórców, aby element zaskoczenia wprowadzić w połowie filmu a nie, jak zwykle bywa, na końcu historii. Ja jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tym filmem. I czas, który poświęciłam na jego obejrzenie, nie jest czasem straconym...




niedziela, 19 maja 2013

"LUDZIE Z BAGIEN" - Edward Lee

Gatunek: HORROR
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 400
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Replika
Tłumaczenie: Maksymilian Tumidajewicz





Pamiętacie film "Wzgórza mają oczy" lub "Droga bez powrotu"? Dość niesmaczny obraz zniekształconych ludzi, którzy gust kulinarny mają równie spaczony jak swoje ciała? Typowy horror, pełen krwawych scen. Albowiem ci mieszkańcy wzgórz i lasów, są smakoszami ludzkiego mięsa... Nawet jeśli tych filmów nie znacie, to założę się, że już sama myśl o bohaterach jest nieco odpychająca, prawda? Jednak powiem Wam, że te dwa filmy to przy powieści Edwarda Lee to bajeczki dla mięczaków... :) Bo to co się dzieje na stronach tej książki, przechodzi wszelkie pojęcie...

Phil Straker pochodzi z małego miasteczka. Crick City to typowa zapyziała dziura, w którym jak to się mówi, psy szczekają... pupami :) Ale to jeszcze nic! Psy, psami... ale krążą pogłoski, że pobliskie lasy, bagna i wzgórza, zamieszkują Bagnowi... zniekształceni ludzie, którzy uprawiają kazirodztwo od dawien dawna.

"Tak ich tu nazywano. Lud bagien. Bagnowi. 
Najniższa kategoria ludu wzgórz. Chociaż wiele się o nich mówiło, rzadko można było ich spotkać (...) Ludzie z bagien uprawiali kazirodztwo od tak dawna, że niemal wszyscy byli groteskowo zdeformowani"


Niewielu "szczęściarzy" miało okazję ich widzieć. Jedak Phil będąc dzieckiem, widział... Przynajmniej tak mu się wydaje. Nic więc dziwnego, że chłopak uciekł z mieściny jak tylko miał możliwość. Wstąpił do policji w wielkim mieście i choć na co dzień igra z życiem, lepsze to niż Crick City. Teraz jednak wraca. Kiedy jego kariera w wydziale narkotykowym wydaję się być skończona, przyjmuje propozycję komendanta policji z rodzinnego miasteczka. Podejmuje się wyjaśnienia sprawy narkotykowej, w którą najprawdopodobniej zamieszani są Bagnowi.

O ludzie! Co za książka! Było to moje pierwsze spotkanie z autorem, a od razu zostałam rzucona na głęboką wodę...- Chyba, że pan Lee specjalizuje się w pisaniu samych tak niesmacznych książek, hę?! Książka ta zdecydowanie powala! Jeśli nie powali Was oryginalność fabuły, swojskość języka, to na pewno powali Was z obrzydzenia! gwarantuję! :) Ja jestem wielbicielką mocnych wrażeń, drastycznych opisów i wszelkich obrzydliwości... i przyznaję, że ta książka spełniła pod tym względem moje oczekiwania. Aż nad to! Już samo miasteczko, w którym panuje brud, smród i ubóstwo przeraża. A jego zdeformowani mieszkańcy jeszcze bardziej działają na wyobraźnię.. Delikatnie mówiąc wyglądają jak potworki - miewają po 3 ręce, jedną nogę krótszą od drugiej, niesymetrycznie umieszczone uszy,oczy... 8 palców u jednej ręki, a nawet 6 par sutków, lub 4 piersi... Skąd to się do cholery wzięło?!

"I to jest tak, że te obdartuchy żyjom po lasach, dużymi rodzinami, i robiom to wszystkie ze wszystkimi, ojcowie dupcą córki, jakby nigdy nic, bracia zadajom sie z siostrami, synowie robiom brzuchy swoim matkom, i tak cały czas, z dziada pradziada. I to jest tak, że w tych gonach i karmosomach się wszystko jebie i sie rodzom pokurwione dzieci, jak ta tutej. I mówi się na nich Bagnowi"

O proszę, jakże subtelnie to autor przedstawił :) Ale to jeszcze nie koniec wrażeń... bo wszystko wskazuje na to, że nasza bagnowa arystokracja gustuje w potrawach bardzo krwistych! Bo czemuż by nie spróbować kawałka ludzkiego udźca?! :) albo obedrzeć kogoś ze skóry, wypatroszyć i delektować się takimi rarytasami jak nereczka, jelitko, wątróbka, czy serduszko... Zapraszam do stołu! Szef kuchni poleca... :P Zupa dnia - barszczyk z płynów ustrojowych, doprawiony szczyptą tłuszczyku... Danie dnia - krwista wątróbka w sosie z gałek ocznych, podana na jelicie grubym... Bon appetit ! :)

"Niektórzy jedli mięso na surowo, inni woleli pieczyste. Pulchne organy wyrywane były z otwartych brzuchów niczym owoce. Gałki oczne połykane były w całości jako oliwki, płuca zjadane jak kromki chleba, jelita pochłaniano, jakby były sałatą. Żywy nawóz wrzeszczał. Całe głowy przypiekane były nad otwartymi płomieniami, aż przybrały idealny odcień, po czym dzielono je na części i objadano do czysta ze smakowitego mięsa"

Hmm... czyli mamy już zdeformowane istoty, kanibalizm i jakby tego było mało, wszystko to otacza jeszcze wszechobecny, brutalny seks! Ponieważ najpopularniejszym miejscem w miasteczku jest bar ze striptizem, w którym można sobie wynająć panienkę za kilka dolców. Ba, panienkę... nawet bagnową! Full wypas! A jeśli jesteś spłukany, zgarnij jakąś z drogi, przeleć w samochodzie, a potem możesz ją nawet zabić... przecież to tylko jakaś mała kur**.. Przepraszam najmocniej, ale taki właśnie jest klimat historii, którą przedstawił nam pan Lee... był to klimat, w którym nawet ja czułam się nieswojo. I moje poczucie estetyki i smaku, nie pozwala mi go nawet wiernie odtworzyć. 

Tym razem trafiłam na książkę, która potrafiła zniesmaczyć nawet mnie. A to już coś! Brawo panie Lee! :) Momentami czułam, że już za dużo tego wandalizmu, za dużo brutalności. Za dużo seksu, zboczeń seksualnych... za dużo, za mocno, przesyt i przekroczenie wszelkich granic. 
Fabuła ma sens. Stworzono interesującą, intrygującą historię... z zagadką do rozwiązania. Wciąga od pierwszych stron, trzyma w napięciu, a na końcu zaskakuje. Nikt nie spodziewałby się chyba takiego finału! Mnie końcówka wbiła w fotel! I choć czułam przesyt i przekroczenie granic, nie mogłam i nie chciałam odłożyć książki na półkę, gdyż zwyciężała ciekawość i chęć poznania historii do końca. 

Na zakończenie powiem tak - Paulina!!! Miałaś świętą rację! Ta książka to najlepsza dieta odchudzająca i środek antykoncepcyjny jaki widziałam! :) Seksu się odechciewa... Jeść tym bardziej. Więc jeśli ktoś chciałby zacząć dietę - gorąco polecam! Koniecznie przeczytać, a potem najlepsze fragmenty przypiąć na lodówkę. Efekt gwarantowany... :) Bez wątpienia jest to lektura tylko dla ludzi o mocnych nerwach i mocnych żołądkach. Jest obleśna, drastyczna, brutalna, obrzydliwa... ale kryje w sobie dość ciekawą fabułę, która zaskakuje. I choć byłam bardzo zniesmaczona, to bardzo podobała mi się przedstawiona historia... Więc polecam wszystkim żądnym mocnych wrażeń... :)

sobota, 18 maja 2013

"Vademecum run" - Ewa Kulejewska

Gatunek: EZOTERYKA
Rok wydania: 2012
Format: 165 x 235 mm 
Ilość stron: 288 
Oprawa: miękka 
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii
Dostępność: Talizman.pl

OPIS WYDAWCY
Vademecum run to rzetelny przewodnik, kompendium wiedzy wyczerpująco i szczegółowo omawiający wszystkie zagadnienia związane z tymi starożytnymi symbolami Ewa Kulejewska - bioterapeutka, doradca życiowy, jasnowidz. Dyrektor częstochowskiej filii Studium Psychologii Psychotronicznej w Białymstoku. Na licznych seminariach i w Studium uczy sztuki rozwoju osobistego, umiejętności realizowania marzeń oraz magii runicznych znaków.

MOJA OPINIA
Czy zastanawialiście się kiedyś, jakby to było poznać przyszłość? Wiedzieć co nas czeka? Pomóc przeznaczeniu, uzyskać wskazówki, w którą stronę podążać? Jak najlepiej rozwiązać problem... jaka decyzja będzie dla nas najlepsza? Ludzie od dawna poszukują pomocy... Wskazówek... Może właśnie dlatego powstały runy? W końcu nie tylko wokół tarota kręci się wróżebny świat... :)

Wiem, że ludzie boją się kart tarota. Krążą wokół nich legendy, jakoby zostały one stworzone przez samego szatana i były jego narzędziem pokusy. O runach nie słychać takich mrocznych pogłosek. Ot, zwykły starożytny alfabet, używany do zapisów przez ludy germańskie i tureckie. Żadnych informacji o mrocznym pochodzeniu, żadnych złych mocy, żadnego szatana... Jednak warto zauważyć, że staronordyckie słowo "run" oznaczało "tajemnicę"...  może więc jednak kryje się w tych znaczkach jakiś magiczny potencjał? :)

Oj jestem pewna, że się kryje... Coraz więcej osób zwraca się do run o pomoc. Ostatnio i ja postanowiłam się z nimi zapoznać. Przyjrzeć im się z bliska, dowiedzieć o nich czegoś więcej. Poznać każdą z nich z osobna. Sięgnęłam więc po książkę, której byłam pewna... Wiedziałam, że znajdę w niej wszystkie niezbędne informacje, pochodzące z wiarygodnego źródła. Albowiem autorką książki jest pani Kulejewska, niekwestionowany autorytet w świecie wróżb runicznych. Posiadam już "Vademecum tarota" oraz "Vademecum astrologii", które wyszły spod druku tego wydawnictwa. Wiedziałam, że ta pozycja to będzie strzał w dziesiątkę! Nie pomyliłam się.

"Vademecum run" to praktyczny przewodnik wprowadzający nas w magiczny świat starożytnych run. To prawdziwe kompendium wiedzy. Znajdziemy tu wszystko to, czego potrzebujemy, oraz wszystko to, czego szukamy. Na początek autorka wprowadza nas w ich tajemniczy świat, mówiąc skąd pochodzą, kiedy powstały oraz do czego służyły runy. Następnie przedstawia nam każdą z osobna. szczegółowo i jasno opisując jej wygląd, działanie oraz znaczenie w rozkładzie, zwracając uwagę na dziedzinę życia, o którą pytamy.  Dowiemy się w jakiej postaci możemy runy nabyć, lub nawet jak zrobić je samemu! Pani Kulejewska bardzo otwarcie dzieli się z czytelnikiem swoją ogromną wiedzą, zdobywaną przez wiele lat praktyki! Nauczy żądnych wiedzy czytelników, jak stworzyć odpowiedni dla siebie skrypt runiczny, oraz powie czym są i jak wykonać odpowiednie, prawidłowe sigile. A dołączona do przewodnika płyta, jeszcze dodatkowo pomoże jak najlepiej opanować materiał zawarty w książce. A wszystko to znajdziemy w jednym wydaniu! Jednej książce, która zachęca nie tylko treścią lecz  także piękną oprawą graficzną i estetycznym wyglądem.

Tak! Vademecum autorstwa pani Kulejewskiej to wartościowa pozycja i bezsprzecznie obowiązkowa dla każdego, kto zaczyna lub zamierza zacząć, pracę z runami! Według mnie jest to nawet najlepsza książka tematyczna na całym rynku wydawniczym! Vademecum run, tarota oraz astrologii, od Studio Astro, to najlepsze przewodniki tematyczne, z jakimi się spotkałam. Zajmują honorowe miejsce w mojej "magicznej" biblioteczce, często do nich wracam i uważam je za niezbędne przy pracy z kartami. Jeśli więc jesteście zainteresowani tematem to gorąco polecam i ręczę, że mając te pozycje zaoszczędzicie czas i pieniądze, ponieważ nie będziecie potrzebować już żadnych innych materiałów! Gdyż ta książka zawiera w sobie ogromną dawkę wiedzy, nie tylko tej niezbędnej...

Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Studio Astropsychologii
Serdecznie dziękuję!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...