poniedziałek, 30 kwietnia 2012

SIMON BECKETT...! POLECAM!

Właśnie dorwałam w swoje łapki drugą część serii Simona Beckett'a... I choć przeczytałam dopiero zaledwie 50 stron, wiem, że będzie to jedna z moich ulubionych serii, a autor na stałe zostanie w gronie moich ulubionych! I dlatego też chciałam Wam wszystkim, w tej chwili przedstawić i gorąco polecić twórczość pana Beckett'a...

"Każdą powieść o doktorze Hunterze możesz przeczytać oddzielnie i w dowolnej kolejności. Ale jeśli przeczytasz jedną, będziesz musiał sięgnąć po następne. Bo zawładną tobą porażający strach i niezwykła potęga emocji."



"CHEMIA ŚMIERCI"

"Już po trzydziestu sekundach przechodzi Cię dreszcz. Po minucie masz serce w gardle. A kiedy kończysz czytać, dziękujesz Bogu, że to tylko powieść..."

Manham. Małe spokojne miasteczko. Krajobraz pozbawiony zarówno życia, jak i konkretnych kształtów. Płaskie wrzosowiska i upstrzone kępami drzew mokradła. To tu doktor David Hunter szuka schronienia przed okrutną przeszłością. Sądzi, że przeżył już wszystko to, co najgorszego może przeżyć człowiek, sądzi, że wie o śmierci wszystko. Ale śmierć, ów proces alchemii na wspak, w którym złoto życia ulega rozbiciu na cuchnące składniki wyjściowe, wdziera się do Manham. I to w niewyobrażalnie wynaturzonych formach. Jeszcze nie wiemy, dlaczego Hunter - wybitny antropolog sądowy - zaszył się tu jako zwykły lekarz. Dlaczego odmawia pomocy policji, skoro potrafi określić czas i sposób dokonania każdej zbrodni. Wiemy tylko, że się boimy. Razem z mieszkańcami Manham czujemy odór wszechobecnej śmierci. Giną młode kobiety, dzieci znajdują makabrycznie okaleczone zwłoki, ktoś podrzuca pod drzwi martwe zwierzęta, ktoś zastawia sidła na ludzi. MOJA RECENZJA... TUTAJ

„Ciało ludzkie zaczyna się rozkładać cztery minuty po śmierci. Coś co kiedyś było siedliskiem życia, przechodzi teraz ostatnią metamorfozę. Zaczyna trawić samo siebie. Komórki rozpuszczają się od środka. Tkanki zmieniają się w ciecz, potem w gaz. Już martwe, ciało staje się stołem biesiadnym dla innych organizmów. Najpierw dla bakterii, potem dla owadów. Dla much. Muchy składają jaja, z jaj wylegają się larwy. Larwy zjadają bogatą w składniki pokarmową pożywkę, następnie emigrują. Opuszczają ciało w składnym szyku, w zwartym pochodzie, który podąża zawsze na południe. Czasem na południowy wschód lub południowy zachód, ale nigdy nie na północ. Nikt nie wie dlaczego. Do tego czasu zawarte w mięśniach białko zdążyło się już rozłożyć, wytwarzając silnie stężony chemiczny roztwór. Zabójczy dla roślinności, niszczy trawę, w której pełzną larwy, tworząc swoistą pępowinę śmierci ciągnącą się aż do miejsca, skąd wyszły. W sprzyjających warunkach – na przykład w dni suche i gorące, bezdeszczowe – pępowina ta, ten pochód tłustych, żółtych, rozedrganych jak w tańcu czerwi, może mieć wiele metrów długości. Jest to widok ciekawy, a dla człowieka z natury ciekawskiego cóż może być bardziej naturalne niż chęć zbadania źródła tego zjawiska?”




"ZAPISANE W KOŚCIACH"

Bohater Chemii śmierci, najlepszego literackiego thrillera 2006 roku, powraca. Runa. Mała spokojna wysepka na Hebrydach, odcięta od świata miotanym sztormem oceanem. Tam doktor David Hunter - antropolog sądowy, który "wie o śmierci wszystko” i "umie skłonić zmarłych do zwierzeń” - ma odczytać ze spalonych kości przyczynę i okoliczności makabrycznego zgonu.
Jak w Chemii śmierci stajemy twarzą w twarz ze złem, wraz z bohaterem - człowiekiem, który zgłębił fizyczny proces śmierci, a mimo to nie jest ani o krok bliżej zrozumienia jej ostatecznej tajemnicy.


"W odpowiedniej temperaturze pali się wszystko. Drewno. Ubranie. Ludzie. 
W temperaturze dwustu stopni Celsjusza zapala się ciało. Skóra czernieje i pęka. Tłuszcz podskórny zaczyna topić się jak słonina na gorącej patelni. Podsycany nim płomień trawi tkankę miękką. Najpierw zajmują się ręce i nogi, które działają jak podpałka dla masywniejszgo tułowia. Kurczą się ścięgna i włókna mięśniowe, i kończyny, już płonąc, poruszają się w obscenicznej parodii życia. Jako ostatnie ulegają organy wewnętrzne. Tkwią w kokonie wilgoci, dlatego często pozostają nienaruszone, nawet jeśli pozostałe tkanki miękkie ulegną całkowitemu zwęgleniu. 
Ale kość to zupełnie inna sprawa, inna materia, dosłownie i w przenośni. Kość opiera się wszystkiemu, z wyjątkiem najgorętszego ognia. I nawet jeśli wypali się z niej cały węgiel, nawet jeśli jest już martwa i bez życia niczym pumeks, wciąż zachowuje swój pierwotny kształt. Ale jest wtedy jedynie wątłym duchem samej siebie sprzed spalenia, cieniem, który łatwo kruszy się i rozpada, ostatnim bastionem spopielałego życia. Proces ten, z bardzo nielicznymi wyjątkami, przebiega zwykle według tego samego schematu.
Zwykle, lecz nie zawsze." 


"SZEPTY ZMARŁYCH"

David Hunter, który wie o śmierci wszystko a w niespełna rok po kolejnym śledztwie, którego omal nie przypłacił życiem wraca tam, gdzie uczył się zawodu. Tam, gdzie awszędzie wokoło leżały ludzkie ciała w różnym stadium rozkładua, a awielkie czarne litery na bramie informowały, że to Ośrodek Badań Antropologicznych, lepiej znany pod inną, mniej urzędową nazwą. Trupia Farma.aTam doktor Hunter ma nadzieję odzyskać wiarę w siebie i znowu askłonić zmarłych do zwierzeńa.Tam na prośbę swego mentora rozpoczyna dochodzenie w sprawie makabrycznego morderstwa. Dochodzenie, w którym będzie musiał wysłuchać najbardziej przerażających szeptów zmarłych. W miejscu jeszcze straszliwszym i bardziej nieludzkim niż Trupia Farma.

"Skóra. Największy ludzki organ i najbardziej niedoceniany. Zajmujący jedną ósmą całkowitej masy ludzkiego ciała, u przeciętnego dorosłego pokrywa powierzcnię mniej więcej dwóch metrów kwadratowych. Konstrukcyjnie skóra jest dziełem sztuki, gniazdem naczyń włosowatych, gruczołów i nerwów. Reguluje temperaturę i chroni. To łącznik naszych zmysłów ze światem zewnętrznym, bariera, na której kończy się nasza indywidualność nasze ja. I nawet po śmierci coś z tej indywidualności pozostaje. Kiedy ciało umiera, enzymy utrzymywane przez życie w ryzach rozbiegają się w amoku. Pożerają ściany komórek, uwalniając ich płynną zawartość. Płyny wznoszą się ku powierzchni, zbierając sie pod warstwami skóry i rozluźniając je. Skóra i ciało, do tej pory dwie integralne części , zaczynają się rozdzielać. Powstają pęcherze. Całe płaty odpadają, zsuwając się z ciała jak niechciany płaszcz w letni dzień. Ale nawet martwa i odrzucona, skóra nadal zachowuje ślady swojego dawnego ja. Nawet teraz może mieć swoją historię do opowiedzenia i tajemnicę do ukrycia. Jeśli tylko umiesz patrzeć."

"Wzgórze, na którym stałem, było zupełnie zwyczajne. Niemal malownicze, ale mniej dramatyczne niż piętrzące się w oddali imponujące granie Smoky Mountains. Jednak każdemu, kto odwiedzał to miejsce, rzucał się w oczy inny aspekt otoczenia. Wszędzie wokoło leżały ludzkie ciała w różnym stadium rozkładu. W zaroślach, w pełnym słońcu i w cieniu – stosunkowo świeże, wciąż nabrzmiałe od gazów gnilnych, i starsze, wysuszone, niemal wygarbowane. Część z nich była niewidoczna – zakopana lub schowana w bagażnikach samochodów. Inne, jak to, które ważyłem, osłonięto ekranami z siatki i wystawiono jak eksponaty makabrycznej instalacji."


"WOŁANIE GROBU"

Doktor David Hunter powraca tam, gdzie wszystko się zaczęło. Na „wilgotne ponure torfowisko w Kornwalii, osłonięte postrzępionymi i nieprzewidywalnymi kurtynami mgły”. Wtedy był szczęśliwym mężem i ojcem. Wtedy praca antropologa sądowego dawała mu satysfakcję. A potem jego świat runął. Teraz ma dokończyć śledztwo, które przerwano na krótko przed jego osobistą tragedią. Doktor Hunter wraca tu, by usłyszeć wołanie grobów i skłonić zmarłych do zwierzeń.
Bo nic nie pozostaje ukryte na zawsze...

Osiem lat wcześniej:
Odnaleziono grób ofiary bestialskiego mordu. Doktor David Hunter – młody antropolog sądowy – bada zwłoki. Odrażający fizycznie mężczyzna o straszliwej sile przyznał się do zabójstw czterech dziewcząt. Miał wskazać, gdzie je pogrzebał. Ale uciekł. Mogił nie znaleziono. Dochodzenie przerwano. A potem był tragiczny wypadek, który odmieni doktora Huntera na zawsze.

Teraz:
Morderca znowu jest na wolności. Doktor Hunter znowu zostaje wezwany do Dartmoor. Te same ponure torfowiska i wrzosowiska. Ta sama wilgotna mgła. Ten sam morderca. I ci sami ludzie, z którymi wtedy Hunter pracował. Ta sama kobieta – psycholog policyjny, która teraz boi się… Bardzo się boi. Wokół gęstnieją przeszłość i strach. Narastają, obezwładniają. Znowu każdy może być ofiarą i każdy może być mordercą.


,,Im coś jest głębiej, tym dłużej przetrwa. Martwe ciało odcięte od światła, powietrza i ciepła może trwać prawie wiecznie. Jednak w naturze nic naprawdę nie ginie i nic też nie pozostaje całkiem ukryte''.


SIMON BECKETT
Data urodzenia: 01 stycznia 1968
Miejsce urodzenia: Sheffield, Anglia

Simon Beckett w 2002 roku jako dziennikarz najważniejszych brytyjskich gazet ("The Times", "The Observer") zbierał materiał do artykułu w Ośrodku Badań Antropologicznych przy Uniwersytecie Tennessee, gdzie policjanci śledczy szkolą się w medycynie sądowej na ludzkich ciałach w stanie rozkładu. Z wiedzy tam zdobytej i szoku emocjonalnego Simona Becketta dziennikarza narodził się wybitny pisarz Simo Beckett. I jeden z najciekawszych bohaterów literackich ostatnich lat - doktor David Hunter - wrażliwy, refleksyjny, okrutnie doświadczony przez los antropolog sądowy.
Wyjątkowe, Wywołujące dreszcz i chwytające za gardło literackie thrillery Becketta to jednocześnie misterne studium obyczajów i wszechogarniającego strachu. Beckett w niepowtarzalny sposób, pozornie beznamiętnie relaconując fakty, zdarzenia i zjawiska chemiczne, obezwładnia mroczną, przejmującą poetyką pięknej i strasznej prozy.

niedziela, 29 kwietnia 2012

"NOSTALGIA ANIOŁA" - Alice Sebold

„Potworności są na Ziemi rzeczywiste i dzieją się codziennie. Są jak kwiat albo słońce; nie można ich powstrzymać.

OPIS WYDAWCY
Gdy poznajemy Susie Salmon, jest ona już w niebie. Spoglądając w dół, snuje głosem czternastolatki powieść koszmarną, ale też pełną nadziei.
Przez długie tygodnie po swojej śmierci Susie obserwuje życie, które toczy się już bez niej – przysłuchuje się pogłoskom na temat swojego zniknięcia, współczuje rodzicom, którzy ciągle wierzą, że córka się odnajdzie, obserwuje, jak ten, który ją zamordował, zaciera ślady zbrodni. I Susie widzi, jak z bólu i cierpienia rodzi się miłość, radość, ozdrowienie duszy...

MOJA OPINIA 
Kiedy po obejrzeniu filmu, dowiedziałam się o istnieniu tej książki, pobiegłam do biblioteki. Zaczęłam ją czytać pełna entuzjazmu, z nadzieją na piękną, wzruszającą historię taką jaką obejrzałam na ekranie. I czytając długo miałam nadzieję... bo przecież nadzieja umiera ostatnia...

Suzie Salmon, główna bohaterka i narratorka książki, w wieku 14-nastu lat została zgwałcona i zamordowana przez swojego sąsiada. Będąc juz w niebie obserwuje najbliższych żyjących na ziemi. Obserwuje jak ojciec pogrążony w żałobie, popada w obsesję i za wszelka cenę próbuje wśród mieszkańców miasteczka, znależć mordercę swojej córki. Obserwuje matkę, która nie radząc sobie z zaistniałą sytuacją, wplątuje się w romans, aby móc choć na chwilę zapomnieć o problemach... Patrzy jak dorasta jej rodzeństwo, jak rozpada się jej rodzina. I obserwuje jak jej zabójca stara się zatrzeć wszelkie ślady zbrodni, której się dopuścił...

Tak, wiązałam wielkie nadzieje w związku z tą książką. Jednak rozczarowałam się... Owszem, znalazłam tam wzruszającą historię, jednak napisaną w sposób nudny i monotonny. Plusem jest to, że jest napisana łatwym językiem. Nie zmienia to jednak faktu, że strasznie mnie nudziła ta powieść. Zaczynało się ciekawie, później jednak nic się nie działo, a cała książka przedstawiała jedynie rodzinę pogrążoną w żałobie. Czytałam bez zaciekawienia... byle dobrnąć do konca...

Jedyne co mogę dodać na obronę tej książki, jest to, że autorka bardzo wyraźnie przedstwiła nam sposób w jaki zaczyna funkcjonować rodzina, po takiej wielkiej tragedii, jaką jest strata jednago z jej członków. Autorka dogłębnie przedstwiła nam psychikę zrozpaczonego ojca, matki oraz rodzeństwa zamordowanej dziewczynki. Każdy radził sobie inaczej ze smutkiem i każdy inaczej odreagowywał ciężkie przeżycia i wielką stratę...
Matka głównej bohaterki nie mogąc pogodzić się ze śmiercią córki, zamknęła się w sobie. Stopniowo, powoli oddalała się od męża i dwójki pozostałych dzieci. Wszystko wokół przypominało jej zmarłą córkę i tragedię jaka ją spotkała... Aby choć na chwilę zapomnieć o swoim bólu, wdała się ona w romans z innym mężczyzną. Co w ostateczności wcale nie polepszyło, a wręcz pogorszyło jej samopoczucie i stan.
Młodsza siostra Susie przez dłuższy czas istniała w społeczeństwie jako, siostra Susie Salmon, dziewczynki, którą zamordowano. Dopatrywano się w niej podobieństw, porównywano do zmarłej siostry... Co wcale nie pomagało jej otrząsnąć się z rozpaczy i nie pomagało pogodzić się z poniesioną stratą. Minęło kilka lat zanim siostra zmarłej Susie, zaczęła być postrzegana przez ludzi jako oddzielna, samodzielna jednostka!
Natomiast ojciec Susie popadł w obsesję i uparcie szukał jej zabójcy. Uważał, że jest martwej córce winien to, aby pomścić jej cierpienie, znaleźć jej oprawcę i dopilnować, aby poniósł on karę za swój czyn. To typowe zachowanie tych, którzy ponieśli tak ogromną stratę, gdy ktoś inny skrzywdził bliską im osobę. Ponad wszystko starają się znaleźć winnego i sprawić, aby zapłacił za to co zrobił... Jednak nie raz przekraczają oni cienką, delikatną granicę... Znajdują podejrzanego i mimo braków dowodów świadczących o jego winie, upierają się i na siłę doszukują się czegoś, co upewni ich w swoich podejrzeniach. Czasem intuicja podpowiada słusznie, a czasem można kogoś skrzywdzić bezpodstawnymi podejrzeniami i oskarżeniami... Jak było w wypadku ojca Susie? Możecie się przekonać sami, sięgając po tę pozycję...

 CYTATY

„Potworności są na Ziemi rzeczywiste i dzieją się codziennie. Są jak kwiat albo słońce; nie można ich powstrzymać.”

„Alkohol powodował, że czarny material stawał się jeszcze bardziej czarny. Zdumiało ją to; zanotowała w swoim dzienniku: "wódka działa na materiał tak jak na ludzi"...”

„Spełniało się najbardziej ziemskie życzenie mojej mamy: w litościwym cudzołóstwie znaleźć drogę ucieczki z własnego zrujnowanego serca...”


„Jeżeli dadzą ci papier w linie, pisz w poprzek.” 

„Życie to dla nas wieczne wczoraj.”

„Jak popełnić zbrodnię doskonałą" – w niebie była to znana gra. Ja zawsze wybierałam sopel lodu: broń się topi.”

„Nasz jedyny pocałunek był przypadkowy - piękna tęcza na plamie benzyny.”

„Naiw­nie miała nadzieję, że które­goś dnia ból zelżeje, nie wiedząc, że będzie jej ciążył na no­we i od­mien­ne spo­soby przez resztę życia.”

sobota, 28 kwietnia 2012

"MILCZENIE OWIEC" - Thomas Harris

OPIS WYDAWCY
Seria bestialskich morderstw młodych kobiet. śledztwo prowadzi początkująca agentka FBI Clarice Starling. Sama nie jest w stanie schwytać zabójcy. Musi uciec się do pomocy przebywającego w szpitalu dla psychicznie chorych przestępców zbrodniarza o wybitnej inteligencji, przerażającego doktora Hannibala Lectera...
(272 strony)


MOJA OPINIA 
Film, a nawet trylogię filmów, o doktorze Lecterze znają chyba wszyscy. To niemal kultowa postać amerykańskiego kina, a każdy na myśl o głównym bohaterze, przywołuje w pamięci obraz Anthony Hopkins'a, który wybitnie odegrał postać demonicznego doktora, w skórzanej masce na twarzy... Doktor Lecter i agentka Starling, grana przez młodziutką Jodie Foster, to zdecydowanie jeden z najbardziej znanych duetów, oglądanych na ekranie.

Policja kolejno odnajduje zwłoki kobiet, które padają ofiarami seryjnego zabójcy zwanego Buffalo Billem. Ofiarami stają się kobiety o bardzo okrągłych kobiecych ciałach. Policja odnajduje je częściowo pozbawione skóry. Agentka Starling, mając nadzieję na pomoc w odszukaniu mordercy, trafia do celi wybitnego psychiatry doktora Lectera...

Oczywiście pierwszy trafił w moje ręce film... który wywarł na mnie wielkie wrażenie. Książką czuję się nieco rozczarowana... oceniam ją ostatecznie jako bardzo dobrą, lecz jednak czuję mały niedosyt. Nie wciągnęła mnie tak, abym nie mogła się od niej oderać.
Czuję mały niedosyt jeśli chodzi o doktora Lectera. Jest on kultową postacią zarówno w książce, jak i w filmie. Wszyscy znamy jego postać, jednak moim zdaniem w książce jest ona za mało rozbudowana. Poznajemy go jako wybitnego psychiatrę, który już został ujęty i przesiaduje w zamknięciu, za praktyki, których się dopuszczał - z zamiłowania do ludzkiego mięsa... Jednak według mnie za mało się o nim dowiadujemy. Jego postać jest osnuta rąbkiem tajemnnicy, co w tym wypadku, chyba działa to na niekorzyść. Najciekawsze są sceny z udziałem doktora Lectera. Jest on genialny na swój sposób. Nie tyle w rozwiązywaniu zagadki, ponieważ wiedział on zdecydowanie więcej niż ludzie bezpośrednio zajmujący się sprawą morderstw Billego Buffalo, ale w sposobie w jaki naprowadzał młodą studentkę na właściwy trop. Inrygująca jest relacja Lectra z agentką Starling, wiele wnoszą do książki ich dialogi...
Ostatecznie moja ocena za całokształt jest wysoka. Książka jest dobrze napisana, nie zamęcza czytelnika nic nie wnoszącymi opisami. Czyta się łatwo i przyjemnie. Jest akcja, są morderstwa, agenci FBI... Możemy postawić "Milczenie owiec" za wzór dobrego kryminału - thrillera z zarysowanym wątkiem psychologicznym.

CYTATY

„Najbardziej wyprowadzają z równowagi głupota i zmarnowane starania.”

„Nic nie czyni człowieka bardziej bezbronnym niż samotność, może tylko chciwość.”

„Wdzięczność ma krótką pamięć.”

„Pożądanie nie zaczyna się od rzeczy wyimaginowanych. Pożądanie jest grzechem bardzo konkretnym- zaczynamy pożądać tego, co możemy dotknąć, zaczynamy pożądać tego, co widzimy na co dzień.”

„Istnieje ćma, właściwie nawet kilka gatunków, która żywi się wyłącznie łzami. Nic innego nie je ani nie pije. (...) muszę upolować coś, co żywi się łzami.”

„Prawie każde miejsce ma określoną porę dnia, kiedy wygląda najlepiej, kiedy kąt padania i intensywność światła wydobywają zeń najbardziej korzystne cechy. Ktoś, kto przykuty jest do jednego miejsca, wie, kiedy przypada ta pora i czeka na nią.”

„Proszę iść na jakikolwiek wydział psychologii i popatrzeć, kim są studenci i wykładowcy. Spotka pani albo zwariowanych amatorów krótkofalowców, albo innych zapaleńców z wyraźnymi zaburzeniami osobowości. A i tak są to akurat ci najzdolniejsi.”

„spostrzegła, że rytm automatycznej pralki jest jak bicie wielkiego serca, a szum przelewającej się w niej wody jak odgłos, który słyszy nienarodzone jeszcze dziecko: przypomina miejsce, w którym po raz ostatni doznaliśmy spokoju.”

„musisz nauczyć się oszukiwać zło. Czasami tylko w ten sposób można osiągnąć coś dobrego...”


Baza recenzji Syndykatu ZwB

"DRUGIE ŻYCIE BREE TANNER" - Stephanie Meyer

OPIS WYDAWCY
Drugie życie Bree Tanner to porywająca opowieść na motywach trzeciej części sagi „Zmierzch”. Doskonale łączy tajemnicę, suspens i romantyczną intrygę. Wielbicieli Stephenie Meyer z pewnością zafascynują niezwykłe losy tytułowej bohaterki. Książka opisuje losy Bree Tanner, ważnej postaci z "Zaćmienia", która staje się wampirem. Bree stawia pierwsze kroki w złowrogim świecie nowo narodzonych wampirów. Jej zmysły są wyostrzone, ma nadludzkie zdolności, nieograniczoną siłę fizyczną i dręczy ją nieustające pragnienie ludzkiej krwi. Wcielona do przerażającej armii nowo narodzonych przygotowuje się do decydującej walki. Wynik starcia może być tylko jeden…
( 201 stron)

MOJA OPINIA 
Przez dłuższy czas nie mogłam zdobyć tej książki. Była poza moim zasięgiem, z czego byłam bardzo niezadowolona... Cała saga "Zmierzchu" przypadła mi do gustu. Z zainteresowaniem pochłaniałam kolejne części cyklu, z niecierpliwością czekałam na kolejne ekranizacje. Nic więc dziwnego, że kiedy dowiedziałam się o kolejnej częsci powiązanej z sagą, chciałam się z nią zapoznać...

"Drugie życie Bree Tanner" jest odłamkiem trzeciej części calej sagi. Bree "poznajemy" w "Zaćmieniu", jest ona jednym z nowo narodzonych wampirów, należy do armii tworzonej przez Railey'a i Victorię, aby zniszczyć rodzinę Cullenów i zabić Bellę. W "Zaćmieniu" jej postać nie jest zbyt rozbudowana, ponieważ poznajemy ją na kilka minut przed jej śmiercią... Jednak autorka postanowiła przybliżyć nam tę postać i dzięki niej ukazać nam szczegóły tworzenia armii nowonarodzonych, których narrator sagi nie miał możliwości znać. Postanowiła kontynuować cykl, który zdobył wielką populaność... Jednak czy słusznie?

Opinie czytelników i wielbicieli sagi sa oczywiście podzielone... Jedni zachwycają się Historią Bree tak samo jak pozostałymi częściami. Drudzy uważają, że to totalna pomyłka. Ja zdecydowanie zaliczam się do tej drugiej grupy... Dla mnie historia Bree to totalne nieporozumienie. Zastanawiam się tylko, czy została ona napisana ze względu na wielki sentyment i mocną grubą nić łączącą autorkę z sagą, dzięki której zyskała ona czytelników na całym świecie? Czy raczej kryją się za tym powody finansowe, chęć zysku i zbicie dodatkowej fortuny wykorzystując popularność całej sagi? Tego nie wiem... Wiem jedynie, że pomysł na napisanie tej części to pomyłka...

Po pierwsze nie rozumiem skąd pomysł na rozbudowanie akurat tej postaci? Skąd w ogóle stwierdzenie wydawców, że Bree jest ważną postacią z "Zaćmienia"?! Kompletnie tego nie rozumiem, ponieważ o ile dobrze pamiętam, w "Zaćmieniu" poznajemy jej postać na chwilę przed jej śmiercią, nie wiem czy w ogóle poznajemy jej imię?! Występuje ona zaledwie w jednej scenie. Ewentualnie dwóch... ! Ja przyznam szczerze, że Bree Tanner kompletnie nic mi nie mówiło i początkowo nie miałam pojęcia, o której postaci miałabym w tej książce czytać... i nie kryłam swojego zdziwienia kiedy zrozumiałam, ze chodzi tu o postać dziewczynki, którą chcieli przygarnąć do swej rodziny Cullenowie, jednak ostatecznie została ona uśmiercona przez Volturi.
Za pewne autorka chciała pokazać jakie uczucia towarzyszą nowo narodzonemu wampirowi. Choć o tym wspomniała już w jednej z wcześniejszych części... Może chciała pokazać od wewnątrz towrzoną armię? Ale po co? Nie sądzę, żeby było to niezbędne... Po przeczytaniu "Zaćmienia" wiemy do czego zostali tworzeni i nie trzeba wiedzieć więcej!

Poza tym, że kompletnie nie rozumiem powodów, jakimi kierowała się autorka przy wyborze postaci, to uważam, że całe to przerośnięte opowiadanko, zostało nieciekawie napisane. Ja męczyłam się czytając. Niczym kompletnie mnie nie zainteresowało. Ani trochę nie wciągnęło. Ja się nudziłam... Nie widziałam nic interesującego w nawiazywaniu się przyjaźni między Bree, a Diego. Nie widziałam nic, w żadnym z wątków tej książki... Niestety... Moze po prostu to już nie dla mnie? Może jestem już za stara na tę historię? W końcu sagę "Zmierzch" czytałam juz ponad 2 lata temu...

Reasumując - ja nie polecam! Uważam, że można ominąć tę pozycję, mając jednoczesnie poczucie, że nie traci się kompletnie nic... Można tylko zyskać trochę czasu i poświęcić go na przeczytanie czegoś bardziej interesującego. W tej chwili wspominając całą sagę i wszystkie liczne postaci występujące na stronach powieści, choć przez chwilę, boję się jednego... Oby pani Meyer nie zechciała "uszczęśliwić" nas przypadkiem kolejną książką... Tym razem z punktu widzenia Jaspera, Alice, Rose czy kogokolwiek innego...! Ja już podzękuję... :) Po prostu "Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym..." :) - pani Meyer tego niestety nie wie... :)

CYTATY

"Mądre polowanie wymaga jedynie odrobiny inteligencji i cierpliwości."

piątek, 27 kwietnia 2012

"W SIDŁACH ANOREKSJI" - Heidi Hassenmüller


OPIS WYDAWCY
Maja zawsze była kimś wyjątkowym inteligentna, ładna, szczupła, delikatna, po prostu idealna. W okresie dojrzewania jej ciało zaczyna się jednak zmieniać pod wpływem hormonów. Dziewczyna martwi się, że wkrótce będzie miała wydatny biust i tłuste pośladki. Przeraża ją to. Myśli, że przestanie być wyjątkowa i stanie się całkiem przeciętną dziewczyną. Postanawia więc za wszelką cenę schudnąć i kontrolować swoje ciało, tak jak robiła to dotychczas.
(143 strony)


MOJA OPINIA 
Od dłuższego już czasu ineteresuje mnie temat zaburzeń odżywiania. I choć przeczytałam już mnóstwo książek na ten temat, nadal staram się uzupełniać moją wiedzę. Kiedy trafiłam na książkę Pani Hassenmüller, podchodziłam do niej z dystansem i ...hmm... brakiem zaufania, ponieważ "W sidłach anoreksji" jest historią fikcyjną. I wydawało mi się, że skoro moich wysokich oczekiwań nie spełniały historie pisane przez kobiety, które choroby doświadczyły na własnej skórze, to tym bardziej nie uda się to pani, która z anoreksją, za pewne, niewiele miała wspólnego. Jednak postanowiłam zaryzykować i sięgnąć po tę szczuplutką, "anorektyczną", bo zaledwie 140 stronicową książeczkę...

Bohaterką przedstawionej historii jest Maja. Młoda dziewczyna, która z przerażeniem odkrywa, że zaczyna dojrzewać... Wie, że niebawem jej filigranowe ciało nabierze bardziej kobiecych kształtów i nie potrafi się z tym pogodzić. Zaczyna stosować dietę odchudzającą. Po pewnym czasie traci nad nią kontrolę i popada w anoreksję...

Tak w skrócie możemy opisać tę historię. Jednak chciałabym sięgnąć nieco dalej i zagłębić się zarówno w problematykę, jak i życie głównej bohaterki.
Czym jest anoreksja i na czym polega, scharakteryzowałam już dość dokładnie podczas omawiania "Chudej" autorstwa Judith Fathallah. W dzisiejszych czasach jest to choroba dość znana. Zewsząd spoglądają na nas wychudzone aktorki i modelki, a ideał kobiecego piękna przedstwiany jest jako wystające żebra, wystająca miednica... Anoreksja jest coraz częściej spotykana, ale jednak dla większości ludzi i tak nadal pozostanie niezrozumiała i uważana za fanaberie rozkapryszonych kobiet (ale warto wspomnieć, że zdarzają się też przypadki anoreksji wśród mężczyzn). Człowiek został tak sprytnie stworzony przez naturę, aby automatycznie zaspokajać swoje fizjologiczne potrzeby. Jedną z tych potrzeb jest głód. Musimy jeść, by zaopatrzać organizm w składniki odżywcze, niezbędne do prawidłowego funkcjonowania. Kiedy nie dostarczamy naszemu organizmowi niezbędnego pożywienia, skutki będą bolesne i niebezpieczne w skutkach. Musimy jeść, by żyć! I to dla większości ludzi jest absolutnie zrozumiałe, normalne, naturalne... Jednak nie dla wszystkich. Jak to się dzieje, że tak naturalne zachowania stają się dla niektórych tak wielkim problemem?! Dlaczego odmawiają sobie pożywienia, głodzą się, doskonale zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa na jakie się narażają?! I ja właśnie na te pytania próbuję znaleźć odpowiedzi...

Anoreksja jest chorobą psychiczną. Więc jej problem leży głęboko w duszy i umyśle... Kto jednak jest na nią najbardziej narażony? W tym miejscu chciałabym Wam przedstawić właśnie Maję... Jest ona idealnym przkładem, osoby narażonej na zaburzenia odżywiania. Maja zawsze była idealna! Inteligentna, zdolna, ponadprzeciętna. Zdobywała w szkole najwyższe oceny, wygrywała wszelkie konkursy. Robiła wszystko, aby zadowolić wymagającą matkę, gdyż miała błędne poczucie, iż miłość matki zdobywa tylko najlepszymi ocenami. Przyjaciółki matki zachwycały się jej dostojną aparycją, której nieodłącznym elementem była filigranowa budowa ciała. Kiedy Maja zaczęła dojrzewać, za wszelką cenę starała się uniknąć pojawienia się kobiecych krągłości... Dlaczego? Podejrzewam, że właśnie ze zględu na słyszane pochwały i zachwyty nad filigranową i dziewczęcą sylwetką. Bała się, że kiedy jej ciało się zaokrągli straci względy matki! Zaczęła się więc odchudzać... Obdarzona silną wolą niepostrzeżenie zaczęła używać jej przeciw sobie...
Dodatkowym impulsem sprzyjającym rodzącym się zaburzeniom, była śmierć ojca, z który Maja była bardzo związana. Po jego śmierci, nie miała gdzie skryć się przed niezadowoleniem matki, po otrzymaniu choćby niższej od oczekiwań matki, oceny w szkole... Mai została już tylko matka, o której miłość i względy musiała starać się wzorową postawą. Nic więc dziwnego, że w tych okolicznościach dieta wyrwała się Mai z rąk.
Matka Mai została przedstwaiona jako postać negatywna. Dodatkowo traktująca chorobę córki jako jej fanaberie!

Z nieskrywanym zdziwieniem muszę przyznać, że Pani Hassenmüller o wiele wnikliwiej przedstwiła nam problem anoreksji, niż niejedna autorka pisząca o swoich osobistych zmaganiach z tą chorobą! Stąd też moja wysoka ocena! Jest to cieniutka historia, zawarta na zaledwie 140 stronach, jednak bardzo dobrze i dość wnikliwie opisuje nam problem. Dodatkowo, co zdecydowanie działa na korzyść, jest ona napisana łatwym i przystępnym językiem. Czytając czuje się lekkość pióra autorki! Dokładnie przedstawiony został początek choroby, jej powód a i zarówno cały czas jej trwania jest opisany dokładnie. Jedyne czego mi tu brakuje to proces jej przezwyciężania... cała terapia i walka o siebie! Tak, tego mi zabrakło i gdyby autorka przedstwiła w książce ten proces moja ocena byłaby jeszcze wyższa. Mimo to nie jest źle! I uważam, że chcąc dowiedzieć się czegośo anoreksji, zdecydowanie lepiej sięgnąć po tę pozycję, niż wiele innych,które zostały napisane na podstawie własnych przeżyć!


CYTATY

„Ale czy Skylar nie powiedziała, że życie i miłość są pełne ryzyka? Jeśli człowiek nie ryzykuje, to jest martwy już za życia...”

„Czytanie to kino w głowie.”

„Naprawdę martwy jest ten, kogo nie ma już w naszym sercu...”

„Nikt jej w życiu nie uderzył, ale słowa też potrafią ranić...”

„Wiesz, która z moich decyzji była najważniejsza? Najważniejszą decyzją była ta, aby zacząć używać własnej woli z pożytkiem dla siebie, a nie przeciw sobie!”

środa, 25 kwietnia 2012

"ZIELONA MILA" - Stephen King

„Każdego z nas czeka śmierć, bez
wyjątku, ale Boże... czasem Zielona Mila
wydaje się taka długa.”


OPIS WYDAWCY
Rok 1932. W USA trwa Wielki Kryzys; panuje głód i bezrobocie. Paul Edgecombe pracuje jako strażnik w więzieniu Cold Mountain, do którego trafiają ci, na których państwo postawiło już krzyżyk. To dla nich przeznaczone jest specjalne pomieszczenie przylegające do bloku E, gdzie na drewnianym podium stoi krzesło elektryczne zwane Starą Iskrówą. Ostatnia droga każdego z więźniów będzie prowadzić po zielonym linoleum.
Nikt nie wydaje się bardziej zasługiwać na śmierć niż John Coffrey, czarny olbrzym, skazany za przerażającą zbrodnię, której dopuścił się na dwóch małych dziewczynkach. Nie mogłem nic pomóc, powtarzał, gdy go schwytano. Próbowałem to cofnąć, ale było już za późno... Ten, kto sądzi, że wymierzenie sprawiedliwości okaże się łatwe i proste, jest w wielkim błędzie - o czym przekona się podejmując z Johnem Coffeyem kosfilm został narzmarną podróż przez Zieloną Milę...

(415 stron)



MOJA OPINIA 
Film pt "Zielona mila" zna chyba każdy... Śmiało można uznać go za klasykę kina. Każdy pamięta postać strażnika więziennego Paula Edgecombe, wzorowo zagranego przez jednego z najlepszych aktorów naszych czasów - Toma Hanksa. Nikomu tez nie umknie z pamięci postać ogromnego czarnoskórego skazańca Coffey'a, granego przez Michaela Clarke Duncana. I nikt, kto obejrzał choć raz tę wybitną ekranizację, nie zapomni całej przedstawionej w nim wzruszającej historii.

"Zielona mila" jest to opowieść Paula. Poznajemy go jako starego człowieka, spędzającego resztę życia w domu spokojnej starości. Wspomina on swoją pracę stażnika więziennego na bloku śmierci. Wykonał tam dziesiątki wyroków, lecz żaden ze skazańców nie utkwił mu tak w pamięci jak John Coffey... Niewinny John Coffey... Omyłkowo uznany za winnego, człowiek o wielkim dobrym sercu, nie rozumiejący podłości tego świata.

Po książkę sięgnęłam zaraz po obejrzeniu ekranizacji i wiedziałam, że się nie zawiodę! Zarówno książka jak i film wzrusza i podejrzewam, że każdemu odbiorcy zakręciła się chociaż jedna łezka w oku... Tak jak mnie. Historia pochłonęła mnie od pierwszych stron. Bardzo dobrze napisana w specyficznym stylu z jakiego znany jest King! Czyta się łatwo, autor nie zamęcza czytelnika niepotrzebnymi opisami i zbędnymi, nic nie wnoszącymi wątkami. Poza tym, co ważne, książka nie przynudza, nie ciągnie się... za to wzbudza w czytelniku emocje nie mniejsze niż genialna ekranizacja! Ja byłam zachwycona całą historią. Wzruszyłam się wielokrotnie i choć uwielbiam książki, które wywołują we mnie całą gamę uczuć, uwielbiam wzruszające historie, które kończą się tragicznie, to w przypadku tej powieści żałowałam, że zakończyła się ona tak, a nie inaczej...

Książka wywarła na mnie ogromne wrażenie. Z zainteresowaniem śledziałam kolejne wydarzenia, z zaciekawieniem przewracałam kolejne strony powieści, zagłebiając się w przedstawione wydarzenia. Poznając kolejno bohaterów zaczynałam odczuwać wobec jednych sympatię, wobec innych niechęć... Spore emocje wywoływały we mnie sceny przedstawiające kolejne egzekucje skazańców. Choć byli zbrodniarzami, niektórzy wywoływali we mnie pozytywne emocje i ze łzami w oczach śledziłam ich pobyt w celi śmierci... Sceny egzekucji przyprawiały mnie o gęsią skórkę oraz... żal. Ponieważ nie jestem zwolenniczką kary śmierci. Nawet wobec wyjątkowo okrutnych zwyrodnialców, morderców. Uważam, że powinni dozywotnio gnić w więzieniu, ale ŻYĆ i ponosić ciężar bytu z poczuciem winy, nie raz z wyrzutami sumienia. A odpowiednią karę wymierzy im Bóg. Bóg wymierza sprawiedliwość! Czyjeś życie, nawet wielkich zbrodniarzy, nie powinno zależeć od innego człowieka... Należy mieć szacunek dla każdego ludzkiego istnienia! A przez karę śmierci, w moich oczach, coraz bardziej upodabniamy się do zwierząt... Tak, wiem. To kontorwersyjny temat i można by długo o nim dyskutować. Mnie cieszy jednak to, że w naszym kraju nie wykonujemy takich egzekucji...

Cóż więcej mogę napisać? Tylko tyle, że tę powieść polecam każdemu! To wspaniała, wzruszająca powieść, która dostarczy wielkich emocji, każdemu kto po nią sięgnie...


CYTATY

„Każdego z nas czeka śmierć, bez wyjątku, ale Boże... czasem Zielona Mila wydaje się taka długa."

„Nawet dziwna miłość jest lepsza od braku miłości."

„Jestem zmęczony, szefie. Zmęczony wędrówką, samotnie jak jaskółka w deszczu. Zmęczony tym, że nigdy nie miałem przyjaciela, żeby powiedział mi skąd, gdzie i dlaczego idziemy. Głównie zmęczony tym, jacy ludzie są dla siebie. Zmęczony jestem bólem na świecie, który czuję i słyszę... Codziennie... Za dużo tego. To tak, jakbym miał w głowie kawałki szkła. Przez cały czas."

„Śniłam o Tobie. Śniłam, że błądzisz gdzieś w mroku, podobnie jak ja. Odnaleźliśmy się.”

„Ale ludzie kochają hipokrytów - rozpoznają w nich samych siebie i zawsze robi im się ciepło na sercu, gdy złapie się kogoś innego ze spuszczonymi gatkami i kutasem na wierzchu.”

„Rozumiałem, co czuje, lecz moim zdaniem nie miała racji. Pan Dzwoneczek lubił gonić i popychać przed soba szpulkę; po wszystkich tych latach wciąż bardzo to lubił. Wszyscy powinniśmy tak wytrwale dochowywać wierności naszym pasjom.”


„Czy myśli pan, że jeśli człowiek szczerze żałuje tego, co zrobił, może wrócić do czasu, który był dla niego najszczęśliwszy, i żyć w nim całą wieczność? Czy tak wygląda niebo?”


„Jeśli człowiek nie pamięta, kto go skrzywdził, nie zawraca sobie tym głowy w nocy.”

„Przykro mi, że jestem tym, czym jestem.”


„Staraj się znosić to dzień po dniu i resztę zostaw Bogu. Nie jesteś w stanie zrobić niczego więcej.”

„Zabił je ich miłością, ich wzajemną miłością. Teraz pan widzi jak to jest. Tak jest codziennie... na całym świecie.”

"TRZEPOT SKRZYDEŁ" - Katarzyna Grochola

"Pamiętasz?
Jakie to piękne słowo, pod warunkiem, że ma się je do kogo powiedzieć..."


OPIS WYDAWCY
Trzepot skrzydeł to opowieść o młodej kobiecie, która ma męża, pracę, własny dom. Z pozoru wszystko wygląda kolorowo, naszej bohaterce niczego nie brakuje, a jednak Hanka nie promienieje szczęściem. Za zamkniętymi drzwiami, gdy nikt nie widzi, jej życie zamienia się w koszmar, z którego nie potrafi się wyrwać. Dla ułożonego, dobrze zarabiającego męża jest najważniejsza na świecie. Niestety, oblicze tej miłości jest tragiczne. Gdy Hanka traci przez niego coś, na czym jej najbardziej w życiu zależało, postanawia uwolnić się z matni swoich słabości, strachu i niemocy. Przy okazji w dość zaskakujący sposób na nowo nawiązuje więź z - być może - najbliższą jej osobą… (170 stron)

MOJA OPINIA

Jak trafiłam na tę książkę? Sama przyszła do mojego domu... :) Mam to szczęście, że opiekunka moich dzieci, dzieli ze mną pasję i z takim samym zapałem jak ja, pochłania książki. Często wymieniamy się lekturami, pożyczamy je sobie i w taki też sposób trafiła do mnie powieść pani Grocholi. "Zostawiłam Pani książkę. Warta uwagi!" - usłyszałam pewnego dnia po powrocie do domu. Więc nie sposób było ją ominąć...

"Trzepot skrzydeł" to powieść o Hance. Młodej kobiecie, która ma wszystko czego potrzeba do szczęścia... Dom, dobrą pracę, oddaną przyjaciółkę, przystojnego męża... Kocha i jest kochana. Jednak nie jest szczęśliwa. Za zamkniętymi drzwiami mieszkania, Hanka przeżywa prawdziwy koszmar. Z biegiem czasu jej idealny z pozoru mąż, zmiania się w tyrana i potwora... Jest zaborczy i zazdrosny. Odcina ją od wszystkich znajomych i sprawia, że w jej świecie jest miejsce tylko dla niego. A do tego nie stroni od rękoczynów...

Choć wstyd się przyznać, powiem, że była to dopiero druga książka autorstwa pani Grocholi, jaką miałam przyjemność przeczytać. Miałam już styczność z jedną pozycją, ale były to opowiadania i nawet nie jestem pewna tytułu, ale prawdopodonie "Podanie o miłość". Oczywiście, znałam jej dzieła. Słyszałam o pani Katarzynie nie raz, choćby za sprawą tak znanej historii jak "Nigdy w życiu", która doczekała się ekranizacji. Jednak "Trzepot skrzydeł" to pierwsza pozycja, jaką przeczytałam od początku do końca. I mogę tylko żałować, że tak późno sięgnęłam po książki tej autorki... Czytało mi się ją tak dobrze, że 170 stron pochłonęłam jednego dnia! Napisana niezwykle lekko, w pierwszoosobowej narracji, mamy wrażenie, że główna bohaterka właśnie nam opowiadała o swoich przeżyciach. Do tego ten prosty styl, w jakim piszę pani Grochola... Czyta się naprawdę łatwo i w miarę przyjemnie, jeśli takiego - nieco wątpliwego w tym przypadku - słowa możemy użyć, patrząc na zawartą w niej historię. Ja mogę śmiało powiedzieć, że nie było to moje ostatnie spotkanie z piórem tej pani! To dopiero początek...

Historia jaką przedstawia nam książka bardzo porusza, daje do myślenia i sprawia, że zaczynamy się rozglądać czy gdzieś w naszym otoczeniu, nie chowa się taka mała Hania...

„Właściwie, to dobre słowo. Taka przykrywka do wszystkiego, czego nie chcemy powiedzieć. , to znaczy, nie, nie dobrze, prawie źle, ale po co ci o tym mówić. (...)Właściwie - znaczy prawie kłamstwo. Właściwie nic mi nie jest. To znaczy jest mi wszystko.” 


W tej książce poruszony jest niezwykle ważny i jednocześnie delikatny problem. Dlatego też książka wywarła na mnie wielkie wrażenie, bo historia w niej zawarta była dla mnie niemal osobista... I czytając nie mogłam oprzeć się myśli, że za mało mówi się o przedstawionym w niej problemie! Prawie go nie znamy, wręcz nie rozumiemy i zwykle kiedy już coś takiego ujrzy światło dzienne, podnoszą się głosy -"Pewnie sobie na to zasłużyła!". A to nie tak...
Teraz przy spotkaniu z tą powieścią, zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę, każda z nas, mogłaby być "Hanką"... Być może nawet znamy jakąś "Hankę", choć o tym nie wiemy, lub wolimy nie wiedzieć! Być może któraś z naszych koleżanek czy znajomych, tak jak ona, przeżywa koszmar, o którym nie chce lub nie może mówić! Rozejrzymy się wokół. Nigdy nie wiemy, jaką tajemnicę mogą skrywać ludzie za zamkniętymi drzwiami swojego mieszkania. Nigdy nie wiemy, czy idealny, sympatyczny, wykształcony, mądry i uroczy mąż koleżanki, nie ma tej drugiej twarzy, której nie pokazuje nikomu, prócz swojej ukochanej "Hani"...


CYTATY
„Nie czujemy się kochani, dopóki choć jedna osoba na ziemi nie pozna nas dogłębnie. Takimi, jakimi jesteśmy naprawdę a nie takimi jakimi chcielibyśmy być.”

"Właściwie, to dobre słowo. Taka przykrywka do wszystkiego, czego nie chcemy powiedzieć. , to znaczy, nie, nie dobrze, ale prawie źle, ale po co ci o tym mówić. (...)Właściwie - znaczy prawie kłamstwo. Właściwie nic mi nie jest. To znaczy jest mi wszystko.”

„Ktoś kiedyś mi powiedział, że jeśli pytasz, czy wyjść za mąż, to nie wychodź, bo to znaczy, że człowiek jeszcze nie dojrzał do samodzielnej decyzji, to nie dojrzał tym bardziej do wspólnego życia, do wzięcia odpowiedzialności również za drugiego człowieka.”

„Mój rok bez Ciebie. Twój rok bez mamy. Wasz rok bez siebie. I Twój rok beze mnie. Ile to lat razem?”

„Właściwie nic mi nie jest. To znaczy jest mi wszystko.”

„Widzę niebo i słońce widzę. Wspólne dla mnie, która jestem i dla ciebie, którego nie ma.”

„Nie każdemu jest dana taka szansa, żeby choc przez moment pobyć sobą, porzucić to, do czego się przyzwyczailiśmy, każda zmiana budzi niechęć i strach, a sytuacje graniczne, kiedy chcemy być prawdziwi, szybko mijają(...)”

"Chcę Ci jeszcze napisać, że człowiek jest stworzony po to, żeby kochać.
Jeżeli nasłuchujemy, to ze wszystkich stron słyszymy odpowiedź. Nasłuchuję.
Czasami słyszę trzepot skrzydeł. Już się nie boję."

''(...) Czuję jeszcze czasami trzepotanie, ale to nie strach, to może skrzydła, jeszcze zwinięte we mnie, jeszcze nierozprostowane, a może to skrzydła Opiekunów, juz nie boję się tego trzepotu, tylko wsłuchuję się, żeby rozpoznać, gdzie mnie prowadzi''

"Wszystko miało zacząć się jutro. Od jutra świat miał być dobry. Jutro miałam postanowić, zmienić, zobaczyć. Jutro miał być lepszy dzień. Nigdy dzisiaj."

"Więc ona na początku nie wróżyła nam przyszłości, ale przyznała, że się myliła.
Myliła się, mówiąc, że się myliła. Przyszłość ma każdy, dopóki żyje. Ja byłam bez przyszłości..."

"Jestem na wyspie, na której wszyscy kłamią. Jeśli na niej jestem, to znaczy, że kłamię, mówiąc, że kłamią, czyli że mówią prawdę, ale jeśli prawdą jest to, że wszyscy kłamią, to ja też kłamię, kłamiąc, że wszyscy kłamią, czyli mówię prawdę."

"Wierz mi, to jest najlepszy sposób, żeby ukryć strach. Być taką, hej, do przodu. Żeby nikt się nie domyślił."

"Człowiek nie jest doskonały, popełnia błędy, te błędy go nie dyskwalifikują, przecież człowiek może się pomylić."

"Potem, przez następne miesiące wydawało mi się, że żyję za karę. Nienawidziłam poranków. Przypominały mi, że noc ma swój koniec i trzeba znowu radzić sobie z myślami."

"WYSPA TAJEMNIC" - Dennis Lehane

Rok wydania: 2010
Ilość stron: 288
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tłumaczenie: Sławomir Studniarz


OPIS WYDAWCY
Akcja książki rozgrywa się w 1954 roku na pięknej wyspie Zatoki Bostońskiej. W tak bajecznym miejscu znajduje się... szpital dla obłąkanych przestępców. Po tajemniczym zniknięciu jednej z pacjentek dwóch szeryfów federalnych rozpoczyna śledztwo. Kobieta zniknęła z
zamkniętego pokoju o zakratowanych oknach. Pozostała po niej tylko zaszyfrowana wiadomość. Tymczasem nad wyspę nadciąga huragan i łączność z resztą świata zostaje zerwana...


MOJA OPINIA 
Kiedy obejrzałam film, który został nakręcony na podstawie tej powieści, długo nie mogłam wyjść z podziwu. Poruszający film, zgłębiający najciemniejsze zaułki ludzkiej psychiki. Trochę ciężki w odbiorze, co z resztą jest dość często spotykane w typowych obrazach psychologicznych. Zmusza do myślenia :) To nie byl film z serii "obejrzyj-zapomnij"... Zmusza do refleksji. Zmusza do zagłębienia się w swoją własną "wyspę tajemnic"... Nic więc dziwnego, że szybko postanowiłam poszukać papierowego pierwowzoru tej ekranizacji.

Fabuła bardzo intrygująca, choć zaczyna się jak przeciętna historia kryminalna z amerykańskiego kina. Na wyspie Zatoki Bostońskiej znajduje się szpital dla obłakanych przestępców. Z jednej z cel znika w niewyjaśnionych okolicznościach, jedna z pacjentek. Co najdziwniejsze drzwi były zamknięte na klucz, w oknach wstawione były kraty... Pacjentka rozpłynęła się w powietrzu! Została po niej tylko kartka z zaszyfrowaną wiadomością... Władze szpitala ściągaja na wyspę dwóch szeryfów federalnych w celu wyjaśnienia zagadki, którzy zaraz po przybyciu zostają"uwięzieni" na wyspie z powodu nadciągającego huraganu... 


Po książce spodziewałam się wszystkiego co najlepsze, zasiadłam do niej z wielkim zapałem i stało się dokładnie to czego się spodziewałam... Pochłonęła mnie bez reszty! Kartki bardzo szybko przesypywały się na lewą stronę. Wielkim plusem jest prosty język w jakim została napisana. Bez przynudzających opisów, bez zbędnych wątków... Książka bardzo dobrze i przystępnie napisana, wprowadzajaca czytelnika krok po kroku, na wyspę tajemnic... jeszcze głębiej niż ekranizacja! reszty zdradzić nie mogę, lecz powiem, że książka porusza i zaskakuje! :)

CYTATY

„Czas - to nic innego jak ciąg zakładek, za pomocą których przemieszczamy się tam i z powrotem po księdze życia, powracając raz po raz do pewnych wydarzeń.”


„Przebudzenie to przecież niemal jak narodziny. Człowiek wynurza się pozbawiony historii, potem, przecierając oczy i ziewając, usiłuje na nowo sklecić swoją przeszłość, układa rozsypane okruchy życia w chronologicznym porządku, a na koniec zbiera siły, żeby stawić czoło teraźniejszości.”


„Wyprawiała się w przeszłość, żeby ogrzać się w cieple wspomnień.”




sobota, 21 kwietnia 2012

TITANIC... Spełniając marzenia sprzed lat...


Dziś zamiast recenzji kolejnej, przeczytanej przeze mnie książki, chciałam przedstawić Wam "Titanica". Choć za pewne wszyscy go znają! Zarówno całą katastrofę, która wydarzyła się w 1912 roku, jak i film reżyserii Jamesa Camerona, który zdobył aż 11 oskarowych statuetek!


14 kwietnia tego roku minęła 100 rocznica katastrofy, która wstrząsnęła całym swiatem.  By uczcić pamięć setek ofiar tragedii, trafiła do kin odnowiona cyfrowo wersja  filmu, w którym główne role zagrali Kate Winslet i Leonardo DiCaprio. Mamy okazję znów obejrzeć obraz na dużym ekranie, tym razem w wersji 3D. Ja nie mogłam przegapić tej okazji! I zabierając pod pachę męża i przyjaciółki, zarezerwowałam bilety do kina! Pochowałam dzięki temu "potwory z dzieciństwa"... W filmie zakochałam się 15 lat temu, podczas jego premiery. Bardzo chciałam iść do kina i byłabym w stanie zrobić wiele, by znaleźć się w kinowej sali. Jednak nie mogłam i mogło to pozostać tylko w sferze moich marzeń... aż do teraz! Jak wiadomo, przez twórców, film został dozwolony od lat 15-nastu. A że nie mam już tych 12-nastu lat, jak podczas premiery, mogłam spełnić swoje małe marzenie z tamtych lat... :) O efektach specjalnych nie będę pisać. Chciałabym raczej sięgnąć głębiej i poruszyć dwie najważniejsze istoty fabuły - tragedię i miłość...

FAKTY... TRAGEDIA...
10 kwietnia 1912 roku Titanic wypłynął w swój dziewiczy rejs przez Atlantyk. Wyruszył z Wielkiej Brytanii, a jego celem był Nowy Jork. Jednak do celu nigdy nie dopłynął... Kapitanem był Edward John Smith  i miał być to jego ostatni rejs przed odejściem na emeryturę. Titanic miał 268,99m długości. Był to statek o wysokim standardzie, bardzo luksusowy i miał być w równym stopniu bezpieczny. Nazywano go "niezatapialnym", mówiono, że nawet sam Bóg nie dałby mu rady... a jadnak... wystarczyła góra lodowa, która spowodowała jedynie serię pęknięć i niewielkich dziurek, których łączny prześwit wynosił około jednego metra! A w nocy 14/15 kwietnia, 2godziny i 20 minut po zderzeniu, spoczął on na dnie oceanu, stając się mogiłą 1504 dusz... Półtora tysiąca osób zginęło przez ludzką głupotę, chciwość chwały i brak wyobraźni! Tej niedzieli o 13:45 statek SS America przesłał Titanicowi depeszę, z której wynikało, że największy parowiec świata mknie prosto ku polu lodowemu. Z nieznanych przyczyn ta wiadomość nigdy nie trafiła na mostek kapitański. Statek nadal, mimo ostrzeżeniu o polu lodowym, złym warunkom pogodowym, słabej widoczności, płynął z największą prędkością, aby dopłynąć do celu przed czasem, zyskać uznanie i pławić się w świetle chwały. Ta chciwość doprowadziła do ich zguby...

Na największym statku świata było za mało szalup ratunkowych. O połowę...! Rozmyślano nad umieszczeniem jeszcze jednego rzędu łodzi, jednak stwierdzono, że przesłonią one widoki i zagracą pokład! Na temat szalup ratunkowych rozmawiano 15 minut, natomiast o wyborze dywanów dla pokładu pierwszej klasy dyskutowano ponad dwie godziny! Muszę przyznać, że ja jestem tym wszystkim bardzo poruszona i wzburzona! Wynikiem tej lekkomyślności i zuchwałości była katastrofa, w której śmierć poniosło ponad półtora tysiąca osób! I za pewne byłoby więcej, gdyby część pasażerów, mająca wykupiony rejs do Nowego Jorku, z niewiadomych przyczyn, nie wysiadła w ostatnim porcie przed wypłynięciem na szeroki ocean. Oglądając drugą połowę filmu, kiedy przedstawiona zostaje katastrofa, oraz dramatyczna walka o przetrwanie, zawsze myślę o tych ludziach... 1504 ludzkich istnień! Zakończyło się w tak tragiczny sposób. Każdy miał rodzinę, plany na przyszłość, każdy miał swoje życie, swoje problemy, smutki i radości. Każdy kochał i był kochany... Każdy chciał żyć! A twórcy Titanica zlekceważyli to, nie zapewniając podstawowych wymogów bezpieczeństwa!

Uratowano niewiele ponad 700 osób... stanowiące niecałe 32% ogółu pasażerów. Łodzie ratunkowe, prócz tego, że było ich o połowę za mało, z powodu złego przeszkolenia załogi, co do ich ładowności, wypływały tylko w połowie zapełnione! Prócz tego studiując statystyki, okazuje się, że szanse na przeżycie zależały od statusu społecznego, majętności i narodowości. W pierwszej kolejności ratowano pasażerów klasy I... reszta zdana była na siebie! A ich szanse na przeżycie malały z minuty na minutę. Statkiem, który odpowiedział na wzywanie pomocy, przez Titanica, była Carpathia. Płynęła na ratunek, jednak była zbyt daleko by dotrzeć na czas. Na miejsce dopłyneła dopiero okolo 4 nad ranem, półtorej godziny po zatonięciu Titanica. Zabrała na pokład wszystkich rozbitków z szalup ratunkowych. Istnieją również informacje, że w chwili katastrofy, widoczny był na horyzoncie inny statek osobowy, który nie reagował na sygnały świetlne nadawane przez tonącego Titanica. Być może dlatego, że rakiety były białe, natomiast wzywajace pomocy mają kolor czerwony. Prawdopodobnie pomyślano, że jest to jedna z atrakcji pasażerów liniowca.
W tym roku minęła 100 rocznica katastrofy... Obchodzono ją podniośle, ja jednak mam nadzieję, że nie zależy to od okrągłej rocznicy i co roku z należytą godnością, będziemy czcić pamięć 1504 ofiar Titanica...


WĄTEK MIŁOSNY...
Przybliżyłam nieco dramatyczne fakty tonącego statku. Jednak mówiąc o filmie nie sposób pominąć wątku miłosnego. Losy miłości Rose i Jacka opłakiwało tysiące, jak nie miliony, widzów. I choć jest to historia fikcyjna, poruszyła wiele serc, wycisnęła wiele łez. Również moich. Dwoje młodych ludzi poznaje się podczas rejsu, zakochują się w sobie i chcą być razem mimo stojących na ich drodze przeszkód... Uczucie, które ich połączyło, oraz charakterytych dwojga zapeniają, że pokonaliby wszelkie przeszkody, które chcą ich rozdzielić. Jednak jedna jest nie do przeskoczenia... Katastrofa, która niesie ze sobą śmierć jednego z kochanków... Jest to chyba jedyna z historii miłosnych, od której mnie nie mdli. :) Ponieważ tkwi w nich to, co mnie przekonuje i może znaleźć odzwierciedlenie w realnym świecie, w którym żyjemy.
Pochodzą z róznych światów... Ona z dobrego domu, dobrze wychowana młoda dama, słuchająca muzyki klasycznej, elegancka, z nienaganymi manierami, zaręczona z wysoko usytuowanym kawalerem... Zamknięta w złotej klatce, samotna w tłumie ludzi, mająca ochotę zrzucić suknię balową i ucieć jak najdalej od tego luksusowego więzienia! On młody, wolny artysta, szukający sensu istnienia, żyjący chwilą, chodzący w trampkach, w przetartych spodniach, jedzący rękami, pijący tanie wino... szukający swojego miejsca na ziemi. Poznają się, zakochują. On uwalnia ją z jej złotej klatki i pokazuje co to prawdziwe życie, swoboda, luz, zabawa, mający jej do zaoferowania dokładnie to, czego ona potrzebuje i za czym tęskni... Mogący zapewnić jej ciekawe szalone życie, dokładnie takie jakie ona chciałaby mieć. I kiedy już znikną resztki rozsądku, zwycięża serce... ucieka z nim, opuszcza swoją bajkę i zaczyna nowe życie. Pełne prawdziwego, szczerego uśmiechu... Tak, to do mnie przemawia, bo wiem, że przeciwieństwa sie przyciągają! Uzupełniają się, uczą wzajemnie nowych rzeczy, nowego życia... Czy mają szansę zostać razem na zawsze, stworzyć szczęśliwy związek, założyć rodzinę i żyć w zgodzie, nawet w świetle trudności dnia codziennego?! Nie wiem, ale mam nadzieję... Tym bardziej, że ona naprawdę nie chciała żyć w swoim więzieniu, czego dowodzi fakt, że po katastrofie zaczęła nowe życie... Była dojrzała, wiedziała czego chce i to był ich klucz do sukcesu! To był cement do ich miłości...

Rozpisałam sie troche o "Titanicu", ale nie mogłam go pominąć. Uważam, że warto przypominać o nim ludziom, aby pamiętali o tych wydarzeniach i rozumieli jego ogrom i tragedię. Pochłonął on półtora tysiąca ofiar z powodu ludzkiej bezmyślności! Pamiętajcie, że "Titanic" to nie tylko ta piękna, lecz fikcyjna historia miłosna Jacka i Rose! Titanic to również oparta na faktach katastrofa i prawdziwy wrak spoczywający na dnie Atlantyku, który stał się mogiłą setek ludzkich istnień...

piątek, 20 kwietnia 2012

ZABAWA MOLI KSIĄŻKOWYCH... :)


Śmigając ostatnio po ulubionych blogach książkowych molów, natknęłam się na zabawę :) i stwierdziłam, że sama bardzo chętnie się w nią pobawię i odpowiem na kilka pytań :) 


- O jakiej porze dnia czytasz najchętniej? 
Najchętniej czytam wieczorem przed snem :) ale każda pora jest dobra na książkę :)

- Gdzie czytasz?
Na łóżku :) siedząc lub leżąc pod kocykiem lub kołderką, mając w zasięgu ręki ciepłą kawę lub herbatę...

- W jakiej pozycji najchętniej czytasz?
Leżąc lub siedząc na łóżku :) przykryta kocykiem...

- Jaki rodzaj książek czytasz najchętniej? 
Zdecydowanie najbardziej lubię powieści grozy, kryminały, thrillery...

- Jaką książkę ostatnio kupiłeś/aś albo dostaleś/aś?
Ostatnio kupiłam "Zieloną milę" S. Kinga :) polecam!

- Co czytałeś/aś ostatnio? 
"Chemia śmierci" Simon Backett, "W sidłach anoreksji" Heidi Hassenmuller.

- Co czytasz obecnie?
W tej chwili czytam "Pamiętnik" Sparksa :) Raczej nie mój gatunek, ale gorąco polecała koleżanka i wiele innych osób... Strasznie romantyczna historia :) taka słodka, że doprowadziłaby do wymiotów całe przedszkole... :) ale dzielnie czytam! Jeszcze nie skończyłam, więc powstrzymam się z opinią :) może na koniec się w niej szaleńczo zakocham? kto wie? :)

- Używasz zakładek czy zaginasz ośle rogi? Jeśli używasz zakładek, to jakie one są? 
Używam zakładek :) tekturowych, reklamujęcych wydawnictwo :) były dołączone do kupionej kiedyś przeze mnie sagi  "Zmierzch". Rogów nie zaginam, ponieważ burzy to moje poczucie estetyki :)

- Ebook czy audiobook? 
Ani to, ani to. Nigdy nie sluchałam audiobooka, ani nie czytałam ebooka :) Muszę trzymać książkę w ręce i słyszeć szelest stron, czuć zapach papieru i widzieć przesypujące się na lewą stronę kartki :)

- Jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?
"Dzieci z Bullerbyn" czytałam tę książkę w dzieciństwie chyba z 5 razy :)

- Którą z postaci literackich cenisz najbardziej?
Nie potrafię chyba odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie... Ale jeśli już miałabym wybrać byliby to bohaterowie "Zielonej mili" S. Kinga!
Strażnik Paul Edgecombe - był po prostu dobrym człowiekiem i cenię go za sposób w jaki traktował skazańców - choć byli zbrodniarzami, mordercami, traktował ich z szacunkiem, który należy się KAŻDEMU człowiekowi!
Więzień John Coffey - był dobrym człowiekiem niesłusznie uznanym za winnego popełnienia morderstwa. Pomagał ludziom z dobrego serca. Nie oczekując niczego w zamian. Nie próbował się bronić, nie próbował udowodnić swojej niewinności, chciał umrzeć, gdyż nie mógł się odnaleźć na tym podłym świecie...

Zapraszam wszystkich do zabawy :) 

czwartek, 19 kwietnia 2012

"ZIMNY STRACH" - Karin Slaughter

OPIS WYDAWCY

Sara Linton, pełniąca obowiązki koronera w miasteczku Heartsdale w stanie Georgia, zostaje wezwana do campusu miejscowego college'u, gdzie znaleziono zwłoki studenta. Chłopak przypuszczalnie popełnił samobójstwo, teorię tę popierają władze uczelni, pragnące uniknąć skandalu, lecz ani Sara, ani szef miejscowej policji Jeffrey Tolliver nie kryją wątpliwości.
Wkrótce dochodzi do dwóch kolejnych "samobójstw" oraz do brutalnego ataku na młodą kobietę. Jeffrey rozpoczyna zataczające coraz szersze kręgi śledztwo. Sara odkrywa, że była policjantka Lena Adams, zatrudniona jako strażniczka w campusie, może posiadać informacje, które pomogą ująć sadystycznego mordercę. Sęk w tym, że Lena po tragicznych przejściach nie jest w stanie pomóc sama sobie, a cóż dopiero innym. Atmosfera strachu staje się wręcz namacalna...
(450 stron)

MOJA OPINIA 
Policja, FBI, zwłoki i zagadka... Oto przepis na dobry kryminał i dokładnie z tego składa się powieść "Zimny strach"! Już sam opis wydawcy bardzo mnie zachęcił do lektury. Oczekiwałam czegoś ociekającego krwią, trzymającego w napięciu do ostatniej strony i nie zawiodłam się. O tej książce mogę śmiało napisać, że jest to, dokładnie to co lubię najbardziej.

Główną bohaterką powieści jest Sara Linton. Pani koroner w niewielkim miasteczku w stanie Georgia. Pewnego dnia zostaje wezwana do oględzin zwłok młodego samobójcy - absolwenta miejskiego College'u, syna wykładowcy oraz pani psycholog. W tym samym czasie niedaleko miejsca samobójstwa, zostaje zaatakowana przez nieznanego sprawcę jej ciężarna siostra Tessa. Niedługo po tych nieszczęśliwych wypadkach, na terenie kampusu, zostają znalezione ciała kolejnych "samobójców"... W rozwikłaniu zagadki tajemniczych śmierci pomaga Sarze Jeffrey, miejscowwy policjant jej były mąż...

Streściłam powieść bardzo ogólnie. Przedstawiłam jedynie zarys fabuły, nie wspominając o wielu innych bohaterach pojawiających się na stronach przedstawionej książki. Dość rozbudowany wątek poświęcony był też Lenie Adams, byłej policjantce, która miała problemy ze sobą, po tragicznych przeżyciach jakie ją niegdyś spotkały. Tak... powieść ma dość sporo wątków, które weług mnie miały wnieść do powieści przede wszystkim jedno - dodatkową ilość stron :) Są fragmenty, które nie wnoszą nic znaczącego do fabuły i równie dobrze mogłoby ich tam po prostu nie być, a powieść nic by na tym nie ucierpiała. To takie jedno zastrzeżenie, które mam do tej ksiązki. Poza tym bardzo mi się podobała i niezwykle mnie wciągnęła. Zdecydowanie jest to coś dla miłośników kryminału. Mnie jako miłośniczkę powieści grozy bardzo przypadły do gustu fragmenty opisu odnajdowanych zwłok... Co mnie bardzo zadowoliło - nie były powierzchowne, ale szczegółowe :)

Zdecydowanie polecam tę powieść! Dobry kryminał z ciekawą fabułą, przystępnie napisany, wciągający i trzymający w napięciu do samego końca! O tym kto był sprawcą tych rzekomych "samobójstw" dowiadujemy się dopiero na kilku ostatnich stronach powieści :) a do tego towarzyszy nam ten wyczekiwany w tego typu książkach element zaskoczenia... Według mnie wart polecenia szczególnie miłośnikom gatunku.


CYTATY

„Śmierć sama w sobie bywa wystarczającym złem, ale samobójstwo zawsze jest szczególnie dotkliwe dla tych, którzy zostają. Żywi albo oskarżają się, że nie zauważyli żadnych sygnałów,albo czują się zdradzeni przez kochaną osobę, w tak samolubny sposób zdecydowała, że zostawia ich, by sami posprzątali bałagan...”


Baza recenzji Syndykatu ZwB

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

"CHEMIA ŚMIERCI" - Simon Beckett

OPIS WYDAWCY
Manham. Małe spokojne miasteczko. Krajobraz pozbawiony zarówno życia, jak i konkretnych kształtów. Płaskie wrzosowiska i upstrzone kępami drzew mokradła. To tu doktor David Hunter szuka schronienia przed okrutną przeszłością. Sądzi, że przeżył już wszystko to, co najgorszego może przeżyć człowiek, sądzi, że wie o śmierci wszystko. Ale śmierć, ów proces alchemii na wspak, w którym złoto życia ulega rozbiciu na cuchnące składniki wyjściowe, wdziera się do Manham. I to w niewyobrażalnie wynaturzonych formach. Jeszcze nie wiemy, dlaczego Hunter - wybitny antropolog sądowy - zaszył się tu jako zwykły lekarz. Dlaczego odmawia pomocy policji, skoro potrafi określić czas i sposób dokonania każdej zbrodni. Wiemy tylko, że się boimy. Razem z mieszkańcami Manham czujemy odór wszechobecnej śmierci. Giną młode kobiety, dzieci znajdują makabrycznie okaleczone zwłoki, ktoś podrzuca pod drzwi martwe zwierzęta, ktoś zastawia sidła na ludzi. (248 stron)


MOJA OPINIA 
O książkach pana Becketta słyszałam wiele dobrych opinii, lecz do tej pory nie miałam okazji żadnej przeczytać, gdyż z półek bibliotecznych, jego pozycje znikają, zanim na dobre wrócą... I szczerze mówiąc już straciłam nadzieję, że kiedyś, bez wcześniejszej rezerwacji, spotkam jedną z jego książek stojącą spokojnie na regale. Aż tu niespodzanka!

Spokojne miasteczko Manham. Położone na uboczu. Wbrew pozorom spokojne, przyjazne, gdzie wszyscy mieszkańcy znają się i darzą szacunkiem i zaufaniem, tworząc małą zażyłą społeczność. To właśnie to miejsce wybrał David Hunter, uciekając z wielkiego miasta i bolesnych wspomnień z przeszłości. Przyjął w Manham etat miejscowego lekarza. Swoją przeszłość zawodową jak i prywatną starał się trzymać w tajemnicy... i udawało mu się to do pewnego czasu.
Spokój misteczka burzą makabryczne wydarzenia. Dwóch miejscowych chłopców odnajduje zmasakrowane zwłoki sąsiadki. Następnie w różne miejsca zostają podrzucane okaleczone ciała zwierząt. Znikają młode kobiety w tajemniczych okolicznościach... Wówczas policja prosi o pomoc doktora Davida Huntera, wybitnego antropologa sądowego, próbującego zaszyć się wśród miejscowej społeczności...

"Już po trzydziestu sekundach przechodzi Cię dreszcz.
Po minucie masz serce w gardle.
A kiedy kończysz czytać, dziękujesz Bogu, że to tylko powieść..."


- oto słowa umiejscowione na okładce, obiecujące nam wielkie emocje i chwile pełne grozy... i z radością stwierdzam, że autor obietnicy dotrzymał! Początkowo podchodziłam do tych słów sceptycznie. Pomyślałam sobie - "Zwykłe gadanie. Muszą jakoś zachęcić czytelnika! Jeszcze żadna książka nie wywołała we mnie takich emocji po przeczytaniu pierwszej strony!". Ale muszę przyznać, że byłam mile zaskoczona! znalazłam tam dokładnie to, czego oczekiwałam a nawet więcej!

 „Ciało ludzkie zaczyna się rozkładać cztery minuty po śmierci. Coś co kiedyś było siedliskiem życia, przechodzi teraz ostatnią metamorfozę. Zaczyna trawić samo siebie. Komórki rozpuszczają się od środka. Tkanki zmieniają się w ciecz, potem w gaz. Już martwe, ciało staje się stołem biesiadnym dla innych organizmów. Najpierw dla bakterii, potem dla owadów. Dla much. Muchy składają jaja, z jaj wylegają się larwy. Larwy zjadają bogatą w składniki pokarmową pożywkę, następnie emigrują. Opuszczają ciało w składnym szyku, w zwartym pochodzie, który podąża zawsze na południe. Czasem na południowy wschód lub południowy zachód, ale nigdy nie na północ. Nikt nie wie dlaczego. Do tego czasu zawarte w mięśniach białko zdążyło się już rozłożyć, wytwarzając silnie stężony chemiczny roztwór. Zabójczy dla roślinności, niszczy trawę, w której pełzną larwy, tworząc swoistą pępowinę śmierci ciągnącą się aż do miejsca, skąd wyszły. W sprzyjających warunkach – na przykład w dni suche i gorące, bezdeszczowe – pępowina ta, ten pochód tłustych, żółtych, rozedrganych jak w tańcu czerwi, może mieć wiele metrów długości. Jest to widok ciekawy, a dla człowieka z natury ciekawskiego cóż może być bardziej naturalne niż chęć zbadania źródła tego zjawiska?”

- oto pierwszy akapit powieści... który, trzeba przyznać przyprawia o gęsią skórkę! Po takim wstępie można oczekiwać tylko najlepszego... a pomyślcie, jakże to wspaniałe uczucie, kiedy podczas czytania kolejnych stron, widzicie że książka spełnia wasze oczekiwania! Ja znalazłam w tej książce wszystko to, co chciałam znaleźć. Już dawno nie czytałam powieści, która w taki dokładny, szczegółowy sposób przedstawia, nawet te najbardziej drastyczne fragmenty! Uwielbiam powieści grozy, dobre kryminały, kiedy podczas czytania czuję dreszczyk emocji, strach lub nawet obrzydzenie... bo wtedy czuję się "wewnątrz" powieści, tak jakby przedstawione w niej wydarzenia dotyczyły mnie lub działy się gdzieś w moim otoczeniu. Jednak nie każda książka potrafi porwać mnie w ten świat. Książce napisanej przez pana Beckett'a znakomicie się to udało! Czytając, niemal czułam ochydny odór rozkładających się zwłok, słyszłam wyraźne złowrogie brzęczenie, otaczających martwe ciało much... Czułam przyspieszone i mocniejsze bicie serca i podekscytowana zaczynałam czytać tak szybko, że moje oczy ledwo nadążały... :) uwielbiam to!

Więc co mogę ostatecznie napisać? Zdecydowanie polecam! ...ludziom o dość mocnych nerwach! Nie bojącym się mocnych wrażeń! Czytając tę książkę miałam do czynienia ze świetnie napisanym kryminalem! Z ciekawą fabułą, mrożącymi krew w żyłach wydarzeniami! I niezwykle zaskakującą końcówką! Powieść wzbudzała we mnie wszelkie emocje, łacznie z irytacją... Strasznie zdenerwował mnie fakt, że do samego końca nie wywęszyłam mordercy! I wkońcu wszyscy moi podejrzani okazali się niewinni... W tym wypadku jako detektyw dałam plamę! :) pocieszające jest jedynie to, że węszyłam w dobrym kierunku... :)


CYTATY

„Ciało ludzkie zaczyna się rozkładać cztery minuty po śmierci. Coś co kiedyś było siedliskiem życia, przechodzi teraz ostatnią metamorfozę. Zaczyna trawić samo siebie. Komórki rozpuszczają się od środka. Tkanki zmieniają się w ciecz, potem w gaz. Już martwe, ciało staje się stołem biesiadnym dla innych organizmów. Najpierw dla bakterii, potem dla owadów. Dla much. Muchy składają jaja, z jaj wylegają się larwy. Larwy zjadają bogatą w składniki pokarmową pożywkę, następnie emigrują. Opuszczają ciało w składnym szyku, w zwartym pochodzie, który podąża zawsze na południe. Czasem na południowy wschód lub południowy zachód, ale nigdy nie na północ. Nikt nie wie dlaczego. Do tego czasu zawarte w mięśniach białko zdążyło się już rozłożyć, wytwarzając silnie stężony chemiczny roztwór. Zabójczy dla roślinności, niszczy trawę, w której pełzną larwy, tworząc swoistą pępowinę śmierci ciągnącą się aż do miejsca, skąd wyszły. W sprzyjających warunkach – na przykład w dni suche i gorące, bezdeszczowe – pępowina ta, ten pochód tłustych, żółtych, rozedrganych jak w tańcu czerwi, może mieć wiele metrów długości. Jest to widok ciekawy, a dla człowieka z natury ciekawskiego cóż może być bardziej naturalne niż chęć zbadania źródła tego zjawiska?”

„Nie ma drugich szans, są tylko inne. Jakąkolwiek podejmiesz decyzję, życie zawsze będzie inne niż wtedy, gdybyś podjął inną.”

„Śmierć, ów proces alchemii na wspak, w którym złoto życia ulega rozbiciu na cuchnące składniki wyjściowe”

„Nigdy nie wątp w człeka prawego i szlachetnego. Taki zawsze coś spieprzy. Oczywiście wszystko w imię większego dobra.”

„Szansę dostaje się tylko w określonym czasie. Skrzyżowanie dróg, i tak dalej. Podejmujesz decyzję i skręcasz w lewo. Podejmujesz inną, skręcasz w prawo i trafiasz zupełnie gdzie indziej.”

„Coś takiego wydobywa ze wszystkich to, co najgorsze. Manham to małe miasteczko. A małe miasteczka rodzą małe umysły.”

„- Pies świetnie się spisał. - Przekażę mu pańskie gratulacje.” :)



Baza recenzji Syndykatu ZwB

"DZIENNIK BULIMICZKI" - Brigitte Kolloch, Elisabeth Zöller

OPIS WYDAWCY
Iza ma bulimię. Właściwie chciała tylko schudnąć parę kilogramów, potem jednak straciła kontrolę nad własnym życiem.
Wpadła w błędne koło okresów głodu i ataków obżarstwa. Iza nie chce dopuścić do siebie myśli, że jest chora. Dopiero, gdy zostaje przyłapana w supermarkecie na kradzieży jedzenia, pozwala sobie pomóc. Jednak powrót do zdrowia to długa i trudna droga.
(136 STRON)

MOJA OPINIA 
Kolejna książka poświęcona zaburzeniom odżywiania, która należała do listy moich lektur obowiązkowych. Bulimia i anoreksja, oraz wszelkie ich typy, od wielu lat należą do grona moich zainteresowań. O anoreksji pisałam już wcześniej, podczas omawiania książki pt "Chuda". Teraz czas zacząć się jej siosrtą bulimią...

Czym bulimia różni się od anoreksji? Podstawowe różnice znają chyba wszyscy. Anoreksja cechuje się odmawianiem przyjmowania wszelkiego pokarmu, lub przyjmowanie go w minimalnych ilościach, co prowadzi do skrajnego wychudzenia, wyczerpania organizmu, co może prowadzić do śmierci. Chora na bulimię natomist je... Często wygląda zdrowo. Zazwyczaj nie rzuca się w oczy ani szczególne wychudzenie, ani otyłość. Osoby chore często mają prawidłową wagę ciała, która mieści się w normie. Jednak nie jest przypadkiem, że pełna nazwa choroby brzmi bulimia nervosa... Bulimia psychiczna.

Nazwałam anoreksję i bulimię siostrami... Choć one same sporo różnią się od siebie, mają wspólne podłoże. Obie są chorobami psychicznymi, które charakteryzują się obsesją na punkcie wagi, jedzenia... Nie raz przeplatają się ze sobą, tworzac niebezpieczną mieszankę, która niszczy chorą i stawia ją na skraju wyczerpania. Osoba chora na bulimię ma obsesję i kompleksy na punkcie swojego wyglądu, często niesłusznie uważa się za otyłą, nieatrakcyjną i uważa, że jej wygląd przeszkadza jej w życiu i obwinia go za wszelkie niepowodzenia. Lub wręcz przeciwnie - jest otyła i pragnie zrzucić kilka nadprogramowych kilogramów. Zaczyna się odchudzać z myślą, że kiedy schudnie będzie bardziej lubiana w towarzystwie, będzie odważniejsza, ładniejsza... Jednak dieta to nie jest prosta sprawa, ciężko ją utrzymać. Chora na przemian odchudza się i poddaje się napadom niepohamwanego glodu, kiedy pochłania szybko ogromne ilości jedzenia, po czym karci w myślach samą siebie, odczuwa wyrzuty sumienia, ma poczucie beznadziejności, niechęci do siebie... Z poczucia winy i strachu przed przytyciem wywołuje wymioty, stosuje środki przeczyszczające i wykonuje wyczerpujące ćwiczenia fizyczne. Po całym incydencie obiecuje sobie poprawę i dzielne trzymanie diety... aż do następnego razu... Tak popada w błędne koło... W końcu traci panowanie nad sobą, a jej życie kręci się tylko wokół kalorii, jedzenia, niejedzenia, wymiotów...

"Dziennik bulimiczki" jest opowieścią właśnie o chorej na to schorzenie młodej dziewczynie, która na początku chciała zrzucić tylko kilka kilogramów. Jednak po pewnym czasie dieta i życie wymykają jej się z rąk. Dodatkowo utrata ojca, jest jednym z czynników odgrywających znaczną rolę w jej chorobie. Traci panowanie nad sobą, choroba zaczyna ją niszczyć i pogrążać do tego stopnia, że zaczyna kraść. Najpierw pieniądze na jedzenie, potem same produkty... Kiedy pewnego dnia zostaje na kradzieży przyłapana, zostaje wysłana przez podejrzewającą najgorsze, babcię na leczenie.

A jakie są moje odczucia w stosunku do tej książki? Książka na jedno "posiedzenie"... króciutka, szczuplutka 130 stron. Dobrze i przyjemnie się czyta. Napisana w formie dziennika. Przeczytałam za jednym zamachem, ale wcale nie dlatego, że nie mogłam się oderwać, ale dlatego, że po prostu dużo czytam. Moja ocena to 3/6. Sama nie wiem czy jednak nie za dużo, jednak w prównaniu do innych "próbujących" opisać ten problem wypada w miarę dobrze. Ale czegoś mi brakuje... Jednak podejrzewam, że żadna książka poruszająca problem zaburzeń odżywiania nie sprosta moim wymaganiom i w każdej będzie mi czegoś brak... Ta jednak wypada całkiem przyzwoicie na tle wielu innych. Problem jest opisany dość dobrze, jednak nie dogłębnie. Przeciętna nastolatka zaczynająca diety i odchudzanie na pograniczu problemu, nie zniechęci się do stosowania drastycznych metod, jeśli nad takimi się zdesperowana zastanawia. Brakuje mi tu trochę opisu tych bolesnych przeżyć i przemyśleń jakie buzują w głowie osoby dotkniętej tą chorobą.


CYTATY

„Jedna gra wewnątrz. Inna na zewnątrz.”

„Wszędzie tam gdzie jest światło, jest również cień.”

„Smutek - mocny jak śmierć Radość - mocna jak życie.”

„Zahamowania są niewłaściwą formą oporu”

„Dzisiaj nasze relacje są jak zabawa zoomem. Na kilka sekund jest bardzo blisko, ale zoom natychmiast znowu nas oddala.”

„Być może, aby być sobie wiernym, aby się spełnić, trzeba być trochę stukniętym. Być może. Ale gdy za wszelką cenę chce się osiągnąć ten cel, jest się egoistą, rani się innych. W każdym razie tak się myśli. Dlatego, że inni muszą pogodzić się z tym, że ty nie jesteś taka, jaką oni chcieliby ciebie mieć. O to chodzi. Mam marzenie, mam wiele marzeń. I będę wystarczająco stuknięta, żeby je zrealizować. A wy musicie kochać mnie taką, jaka jestem. Razem z moimi marzeniami, taką, jaka jestem."

"PACHNIDŁO" - Patrick Suskind

„Gdziekolwiek spojrzeć, szerzy się zaraza. Ludzie czytają książki, nawet kobiety.”
- O zgrozo!!!

OPIS WYDAWCY
Jan Baptysta Grenuille, obdarzony niepospolitym zmysłem węchu, tworzy najdoskonalsze na świecie eliksiry do produkcji perfum. Zachwyca się nimi nie tylko XVIII-wieczny Paryż, centrum mody i elegancji. Sam Grenuille nie jest jednak zadowolony. Oto owładnęła nim myśl, by wydestylować wonność nad wonnościami, pochodzącą z... dziewiczego kobiecego ciała. Owładnięty idée fixe, postanawia znaleźć dziewczynę o doskonałym zapachu, choćby nawet miał popełnić zbrodnię... Słynna powieść z sensacyjną akcją na tle sugestywnej panoramy obyczajowej Paryża, pełna niezwykłych zdarzeń i postaci, utrzymywała się przez trzy lata na listach bestsellerów! (256 stron)

MOJA OPINIA 
Wydawać by się mogło - oto coś nowego! W końcu mamy oryginalną historię, w której zabójstwa będą wyglądały inaczej, niż w innych tego typu powieściach... Obejrzałam film i byłam zachwycona, choć nie przepadam za filmami, w któych bohaterowie śmigają w staroświeckich rajtuzach, z tymi śmiesznymi peruczkami na głowach... Jednak "Pachnidło" mnie urzekło! Historia obdarzonego przez Boga, doskonałym węchem młodzieńca, który zbzikował :) Zbzikował na punkcie zapachu kobiecego ciała i obrał sobie cel... zrobić idealne pachnidło! Pachnidło o zapachu delikatnym jak żadne inne... Pachnidło o zapachu kobiety! Pomyślałam - W końcu oryginalna, wciągająca fabuła! Więc gdy tylko dowiedziałam się, że film powstał na motywach powieści , od razu pobiegłam szukać książki! Zasiadłam do niej pełna nadziei na wielką mroczną przygodę we Francji XIX wieku... a co w zamian tego znalazłam? Nudę i zapach rozczarownia... Książeczka niezbyt opasła - zaledwie 250 stron... ale pokonała mnie! Nie wytrwałam! Starałam się, lecz nie podołałam! Kiedy pokonałam ponad połowę powieści i nadal nie działo sie nic ciekawego, poddałam się i stwierdziłam, że koniec czekania! :) Odłozyłam ją i nie zatęskniłam ani przez chwilę. Bo jak można tęsknić za książką, w której przez 20 stron obserwujemy, jak samotnik mieszkający w jaskini z przerażeniem odkrywa, ze on sam nie posiada zapachu?! I usilnie stara się go wywachać przez kolejne 10 stron! Podejrzewam, że morderstwa, na które tak czekałam, wydarzyły się na 10 ostatnich stronach... Bo do końca książki zostało mi najwyżej 50 stron, a Grenuille miał na koncie jedną zbrodnię, popelnioną przez przypadek na początku powieści!
Być może to po prostu nie mój gatunek. Może po prostu nie umialam zrozumieć całej historii i przesłania, ale nie mogę polecić z czystym sumieniem tej książki. Zdecydowanie bardzej doceniam film...
Ale jak mogłabym zachwycać się książką z której pochodzą słowa : „Gdziekolwiek spojrzeć, szerzy się zaraza. Ludzie czytają książki, nawet kobiety...” ?! :)


CYTATY

„Dziś robię coś, co wczoraj jeszcze potępiałem.”

„Ludzie bowiem mogą zamykać oczy na wielkość, na grozę, na piękno, i mogą zamykać uszy na melodie albo bałamutne słowa. Ale nie mogą uciec przed zapachem...”

„Gdziekolwiek spojrzeć, szerzy się zaraza. Ludzie czytają książki, nawet kobiety.”

„Jego podejrzliwość broniła się długo przed uznaniem rzeczywistości.”

„Absolutnie wykluczone, żeby niemowlę miało być opętane przez diabła. Niemowlę to jeszcze nie człowiek, tylko forma przedludzka i nie ma jeszcze w pełni wykształconej duszy. A w związku z tym jest dla diabła nieinteresujące.”

„I ponad nocnym krajobrazem swej duszy poszybował do domu swego serca”

„talent jest niczym, a wszystkim jest doświadczenie które zdobywa się skromnością i pracą”

„Ten świat niczym odlany z ołowiu, gdzie nie poruszało się nic prócz wiatru (...), gdzie żyły wyłącznie zapachy nagiej ziemi, był jedynym światem, jaki Grenouille uznawał - był to bowiem świat podobny do świata jego duszy.”
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...